„Nie mam o czym pisać” – bang, pół godziny i jest notka.
„Przymierzam się” – godzinka i jest ankieta.
Tutaj, o.
Żeby to tak działało na moje przymiarki do dyplomu dla poziomki <rumieniec>…
„Nie mam o czym pisać” – bang, pół godziny i jest notka.
„Przymierzam się” – godzinka i jest ankieta.
Tutaj, o.
Żeby to tak działało na moje przymiarki do dyplomu dla poziomki <rumieniec>…
Mianowicie przyczynę, dla której dentysta zakłada wypełnienie.
Kto czytał tego bloga na początku, może pamięta zamieszczony tu schemat zęba. Pamięta, że pod szkliwem jest zębina, a w zębinie żywa miazga.
Kiedy bakterie próchnicotwórcze niszczą szkliwo, od pewnego momentu ów proces jest nieodwracalny. W tej sytuacji dentysta musi chwycić za wiertarkę i usunąć zniszczone tkanki.
Wypełnienie, potocznie plomba (na użytek dzieci „plastelina”), jest środkiem zastępującym zniszczone szkliwo i zębinę. Nigdy nie jest to środek doskonały. Metalowe wypełnienia – amalgamat – chociaż trwałe (prawidłowo założone mogą służyć i kilkadziesiąt lat), są nieestetyczne. Wypełnienia jasne (tu mamy większą gamę materiałów do wyboru, w zależności od wskazań: kompozyty, glass-jonomery, kompomery…) zwykle po kilku latach wymagają wymiany. Wszystkie jednak mają na celu zabezpieczenie ubytku i zęba przed dalszym niszczeniem przez bakterie, jak również osłonę miazgi przed czynnikami zewnętrznymi.
Prawidłowym działaniem zatem jest wybranie się do dentysty możliwie szybko po utracie wypełnienia lub złamaniu się przylegającego fragmentu zęba. Zachowaniem nieodpowiednim jest czynienie tego pół roku po zdarzeniu, kiedy to osłabiony i odsłonięty ząb zaczyna się najzwyczajniej w świecie odzywać. Wtedy odświeżanie powierzchni ubytku i usuwanie próchnicy, która zdążyła się tam już radośnie rozbuchać, często kończy się obnażeniem miazgi i leczeniem kanałowym.
No. Rzekłam.
dłutowanie, którego jeszcze nie tak dawno nie znosiłam, dziś daje mi największą satysfakcję przy kanałach i łataniu dziur tanimi materiałami. Wiem, że wydłutowanie dolnej dwójki (czyli usunięcie jej za pomocą dźwigni prostej) to pewnie żadna filozofia, ale fakt, że nie muszę do takiego zabiegu wołać szefa, sprawia mi radość. Może z większym zapałem będę podchodzić do poważniejszych zabiegów (jak wydłutowanie trzonowca), których ostatnio jest jakby trochę mniej.
Może ten brak satysfakcji to skutek niewiedzy, na którą wiem, że cierpię? Nie mam czasu czytać podręczników z powodu pracy dorywczej, od której zresztą powoli zacznę się wymigiwać. Krzyczy na mnie chirurgia, perio i ortodoncja. I dziecięca. Po drugiej stronie barykady stoją leczenia endo, których ilość rośnie w tempie zastraszającym. Z żalu za tymi zniszczonymi zębami (sama miałam przeleczony kanałowo tylko jeden ząb, 45, w podstawówce) jeszcze się nie wyleczyłam. Chyba muszę wylądować gdzieś, gdzie nie ma umowy z NFZ. Może porządniejsze „zęby” – czy też pacjenci z uzębieniem w lepszym stanie – będą się zgłaszać. W tej pracy, mimo oczekiwań szefa, pacjentów „prywatnych” praktycznie nie mam. A mi terminów zaczyna brakować. „Najwcześniej za trzy tygodnie”.
Albo to perspektywa weekendowego siedzenia nad robotą, o której jeszcze wczoraj mówiłam, że nie mam jej dość. Albo spadek ciśnienia i niewyspanie. Albo to, że moi rodzice znowu wyjeżdżają na weekend, a ja w te wakacje pewnie nawet w Krakowie na 4 dni nie wyląduję z powodu rat za kompa i samochód, które do końca stażu chcę spłacić.
Ogólnie frustracja i zgrzytanie zębów.
Miałam dziś chyba 8 czy 9 pacjentów. Z tego jednego musiałam odesłać na dzień następny. Zwykła próchnica z uzupełnieniem ubytku była tylko u pacjenta na początku (żeby było smutniej, to u małego dziecka pierwszy raz na fotelu) i ostatniego. Pozostałe to albo rwania, albo kanały na różnych etapach rozwoju.
Normalnie tęsknię za zwyczajnym wierceniem i łataniem dziur materiałem światłoutwardzalnym. Troszkę się człowiek przy tym pomęczy, ale ma wtedy powód do dumy, że ładnie wyszło i plomba troszkę posłuży. Z książeczkowymi materiałami będą wracać co jakiś czas. I chociaż staram się książeczkowo łatać jak najlepiej, to wygląd nie ten, trwałość wątpliwa… A pobawiłby się człowiek nakładaczem płaskim przy formowaniu stoków guzków zębowych. Popsuł sobie siatkówkę oka lampą polimeryzacyjną. A na następnym przeglądzie z dumą stwierdził, że taka plombka piękna, że jej nie można odróżnić od zęba.
Całe szczęście, w jedynkach i dwójkach też się ludziom robi próchnica. I choć kiedyś nie lubiłam odbudów estetycznych (za duża odpowiedzialność 😉 ), to teraz jest jedyna okazja, żeby się troszkę pobawić z możliwą satysfakcją dla obu stron ;).
Na tym czasami polega praca dentysty. Szybko szybko, żeby wypełnienie potem trzymało. Najgorzej, jak nie ma dostępu do koferdamu i wszystko zalewa ślina. Oczywiście, są ślinociągi i wałeczki z ligniny, ale pacjent czasami majtnie ozorem i żmudny proces przygotowywania ubytku pod wypełnienie diabli biorą.
Mam jednego takiego małego pacjenta, u którego wypełnienie trzech kanałów w trzonowcu wyczerpało mnie fizycznie i psychicznie. A nakrzyczeć nie można, zdecydowane prośby o niemajtanie ozorem to jak rzucanie grochem o ścianę, więc się człowiek zużywa psychicznie.
Albo dziś: wrócił pacjent po poprawce wypełnienia trzy miesiące temu. Jedno wypadło, założyłam swoje, to też wypadło. Budowa ubytku prosi się o nieszczelność, ciężko i wyczerpująco, dodatkowo pacjent otwiera paszczę na półtora palca i jeszcze co chwilę ją zamyka, więc ogólnie wszystko się zalewa. Więc jak już się uda coś wsadzić do ubytku, to trzeba umieścić dwa paluchy (jeden na drugim) między siekaczami swojej ofiary i stać z tymi palcami, dopóki plomba nie zwiąże. Potem paluchy wyłażą trochę zgryzione, ale korekta w zgryzie to już relaks.
Ogólnie praca w usługach sucks ;).
I apel do pacjentów: jak już dentysta odłoży wiertarkę, to
NIE MAJTAĆ OZOREM!!!
Najlepiej nie robić tego już na etapie wiercenia. Jak dentysta włoży wałeczek pod język, to go zaraz nie wypychać. Po coś on tam jest.
Oczywiście większość pacjentów jest grzeczna i trzyma języki tam, gdzie trzeba, więc przy wypełnianiu ubytek jest suchy i fajnie. Ale czasami…
Ech.
W Top1000!
Na zaszczytnym, uwaga…
DZIEWIĘĆSET DZIEWIĘĆDZIESIĄTYM SZÓSTYM miejscu!!!
😉
Te wielkie, płaskie klawisze…
Ta klawiaturka numeryczna…
Ten piętnastocalowy, panoramiczny ekran…
Ten cichutki szum dysku i wiatraczka…
Te 4 GB RAMu… Dzięki czemu wszystko zapitala, aż miło ;).
Ten system, Windows 7…
Ten elegancki brąz obudowy… Nadal z zewnątrz przykryty folią ochronną… 😉
I ta kupa kasy, którą co miesiąc będę musiała wydać na kolejne raty… W sumie sztuk 8.
Znaczy: kupiłam sobie komputer :).
Po wielu bataliach zresztą. Aż nie chce mi się o nich ponownie pisać.
Tak czy siak, zostałam dumną posiadaczką laptopa Samsung R540.
I teraz zastanawiamy się (znaczy rodziciel mi w tym pomaga), co zrobić ze starym dziadem. Coś się wymyśli.
Aż mi trochę dziwnie. Od maja działałam na ekranie o rozdzielczości 1600×1200 DPI, teraz mam 1300-cośx700-coś i wszystko mi się strasznie duże wydaje ;).
Przebąknęłam do szefa o mojej chęci zrobienia części stażu gdzie indziej. Miałam się popytać o opinie i dać mu namiary, pod którymi miałby się tym zająć. Początkowo myślałam o odejściu z przychodni na 2 miesiące (tyle trwa staż cząstkowy z protetyki), potem wpadłam na pomysł, że mogłabym w drugie miejsce jeździć 2-3 razy w tygodniu, resztę dni spędzać w starym miejscu.
Pomysł zaczął się rozmywać. Na FB poziomka podpowiedziała, żeby poszukać sobie czegoś w ramach wolontariatu.
I uznałam to za świetny pomysł :).
Wstukałam odpowiednie hasło w Google i znalazłam wypasioną przychodnię z nastawieniem na porządną protetykę. Kierownikiem również (jak mój szef) jest specjalista Io, z praktyką za granicą, więc a nuż widelec byłoby warto się tam zakręcić.
Jeszcze tam nie byłam, mam w planach odwiedziny w przyszłym tygodniu i dowiedzenie się, czy przyjęliby mnie nawet jako przeszkadzacza – żebym mogła stać i patrzeć. Kilka godzin w tygodniu. Miałabym dostępne 3 popołudnia, kiedy pracuję krócej. Może z czasem pozwoliliby mi coś zrobić. Protetyka to jest w sumie ważna i rozwojowa dziedzina stomatologii, i chociaż kiedyś myślałam o pójściu w ortodoncję (biorąc pod uwagę, że nawet starych testów z LDEPu jeszcze porządnie nie przejrzałam – ale zaraz się poprawię 😉 – czarno widzę ewentualną speckę 😉 ), to pacjenci na protę też się pewnie zawsze znajdą.
Poza tym, taki wolontariat będzie lepiej wyglądał w CV ;). Komuś się już pokażę. Szef zobaczy, że wykazuję inicjatywę. A nuż widelec coś z tego będzie.
Robię nieśmiałe podchody.
Ze strony Centrum Egzaminów Medycznych ściągnęłam sobie pytania i klucze odpowiedzi z poprzednich LDEPów, ogólnie mam 5 takich zestawów. Zabrałam się dziś za rozwiązywanie jesiennego z 2008 roku, bez wcześniejszych powtórek.
„Zaliczyłam” na 70%. Próg zdawalności: 56%. Na liście do szybkiego powtórzenia: Kodeks Etyki, zespoły chorobowe z chirurgii szczękowej (nie mam podręcznika Krysta, w najbliższej bibliotece pedagogicznej też nie mają, a polowanie teraz na Allegro ma niewiele sensu 🙁 ), periodontologia, choroby błony śluzowej (wygrzebię swoje notatki ze studiów :>) i niegdyś ukochana ortodoncja. Ogólnie jeśli chodzi o moje podejście teraz do tego egzaminu, nastawiam się na zwyczajną próbę. Wykłady z orzecznictwa medycznego, bioetyki, ratownictwo będę miała dopiero później. Jak coś pójdzie nie tak, to podejdę jeszcze raz we wrześniu. Jak nie, to nie.
Przy okazji, może mi ktoś powiedzieć, po co mam to wiedzieć?
„Nr 160. Do reduktorów w reakcjach oksydoredukcyjnych zawartych w monomerze
tworzywa akrylowego zaliczamy:
1) nadtlenek benzoilu; 4) hydrochlorochinon;
2) nadtlenek mocznika; 5) pyrogallol.
3) hydrochinon;
Prawidłowa odpowiedz to:
A. 1,3,5. B. 2,3,4. C. 2,3,5. D. 3,5. E. wszystkie wymienione.”
Wszyscy pacjenci, których coś bolało, najwyraźniej przyszli wczoraj. Dziś powitała mnie pusta poczekalnia. Nawet mój i drugiej doktor zapisani pacjenci zawiedli. Przygarnęłam jakieś pojedyncze, obolałe sztuki.
Dziś zaryzykowałam przykrycie bezpośrednie miazgi. Pacjent został ostrzeżony, że ten ząb z dużym prawdopodobieństwem zacznie dawać w kość. Ale to była młoda sztuka, więc a nuż widelec…
Poza tym stwierdziłam, że jestem za dobra. Nie ma co iść na rękę pacjentom, którzy np. kilkakrotnie nie stawiają się na wizyty.
Rodziciel po wczorajszym wierceniu nie narzeka. Nic nie mówi na ten temat. Wolę nie pytać. 😉
Weny brak.