Kategorie
Osobiste

Moja sypialnia jest przeklęta

To będzie wpis o treści „typowy polski urlop”.

Mianowicie w połowie października miałam tydzień wolnego. Od jakiegoś już czasu zbierałam energię i pomysły na dość radykalną zmianę w mojej sypialni, która nie zmieniła znacząco formy od przynajmniej 13 lat (jeszcze za czasów poprzednich właścicieli tego mieszkania). Znaczy, z konieczności wymieniłam łóżko i jedną szafkę nocną, ale kolor ścian pozostawał ten sam mimo zrobionego jednego odświeżania w czasach, kiedy jeszcze mieszkałam tu z Ł. (ładna tapeta na jednej + kolor „oczywiście kremowy” wg Duluxa na pozostałych i suficie).

Ponieważ reszta mieszkania od zeszłego roku robiła się bardzo skandynawska z dość kontrastującymi kolorami (np. w kuchennej części kuchniosalonu mam grafitowo z białymi frontami szafek, a salonowej części mam niebiesko), wymyśliłam, że na jednej ścianie walnę kolor „intensywny szmaragd” od Magnata, reszta ścian będzie szara, sufit biały, meble białe, łóżko wymienię na minimalnie mniejsze, zmienię trochę ustawienie mebli, żeby łatwiej było się tam poruszać, bo sam pokój nie jest duży, pozbędę się drugiej szafki nocnej, powiększę dużą szafę, wymienię w tej szafie wnętrze i drzwi, generalnie wyrobię się w tydzień i będzie fajnie.

Starego łóżka i materaca udało mi się pozbyć bez większego problemu jeszcze przed samą akcją z malowaniem – sprzedaż ramy na OLX to była jedna z najmniej problematycznych transakcji, jakich można się spodziewać. Sąsiad pomógł mi znieść materac na gabaryty. Tata wziął szafkę nocną (przydasie). A ja spałam na kanapie w salonie.

A potem zaczęłam ściągać tapetę :). Jak ja się cieszyłam, że to była tylko jedna ściana. Preparat do rozpuszczania kleju nieco uratował moją równowagę psychiczną. Wieczorem tak mnie rozbolały ramiona, że myślałam, że się popłaczę. Okazało się wtedy, że tak często przyjmuję środki przeciwbólowe, że mi się Ibuprom przeterminował o rok :). Ale miałam Apap i to zadziałało. To był dzień 1.

Dzień 2: szybko się okazało, że w tym ściąganiem tapety to mi miejscami nie do końca wyszło (w niektórych miejscach została cienka warstwa papieru, a w wielu innych – co widziałam już przy ściąganiu – tapeta zeszła razem z kilkoma starymi warstwami farby, co trzeba było zaszpachlować), poprawiłam, co mi się chciało, potem mi się odechciało i stwierdziłam, że najwyżej będę tego później żałować. Umyłam, zaszpachlowałam, zagruntowałam i zaczęłam malować.

Samo malowanie poszło ok. Szmaragd średnio krył, ale ciemne farby chyba tak mają, że to bardziej widać. W międzyczasie jeszcze wymyśliłam, że wymienię też listwy przypodłogowe, bo stare były ble. Do tej pory bez problemów.

Cała akcja zaczęła się w sobotę. Z malowaniem wyrobiłam się do wtorku, w środę przykręcałam listwy. W czwartek przywieziono mi zamówione wcześniej łóżko i nowy materac. Już widziałam koniec spania na kanapie… Radośnie otworzyłam pierwszy karton… jeden bok ramy łóżka przyjechał połamany. Pierwszy dowód klątwy. Szybko udało mi się załatwić wymianę uszkodzonej części, ale miała ona przyjechać dopiero w następnym tygodniu, który dla mnie był już pracujący, więc mogłam ją odebrać dopiero w następny piątek. Od tego momentu odechciało mi się rozkładać kanapę i spałam na złożonej, ale w sumie spokojnie się mieściłam. I tak zazwyczaj śpię z podkurczonymi nogami 🙂

Następny tydzień: łóżko zostało skompletowane. Tata musiał mi pomóc je złożyć. Wszystko fajnie pięknie, mam wyrko. Została szafa.

Stara szafa to biały ikeowski PAX o szerokości 1 m. Drzwi były już stare, obdrapane i pochlapane farbą. Zamówiłam z dostawą słupek 50 cm, półki i trzy sztuki drzwi, które pasowały wzorem do łóżka i które miały być białe. Przyszło to wszystko 2 listopada, zaczęłam składać, jednocześnie oglądając długi stream na Twitchu, więc po drodze były popełnione błędy, które udało mi się wyłapać, zanim było za późno. Przekręciłam drzwi do szaf. Całe szczęście, nie zrobiłam otworów pod gałki.

Następnego dnia okazało się, że drzwi nie są białe, tylko jasnokremowe. Co się wyróżnia i nijak nie pasuje do reszty mebli. Drugi dowód klątwy.

I chyba moment, w którym mi wszystko opadło i stwierdziłam, że mam dość.

Kilka dni później pojechałam do IKEA i wymieniłam te drzwi na wyglądające na bielsze.

Mniej-więcej w tym samym czasie zauważyłam, że wymieniane rok wcześniej drzwi do pokoju tak opadły, że szorują po podłodze, a dwa zawiasy wyglądają, jakby miały zaraz wypaść z futryny. Trzeci dowód klątwy. Zadzwoniłam do zakładu, który mi to robił, montera nie ma na miejscu, mam się przypominać w tym tygodniu.

Generalnie zmęczona jestem.

Jeden plus: skończyły mi się pomieszczenia, które teoretycznie mogę „remontować” sama. Do zrobienia mam łazienkę (wymiana części kafli, bo wyglądają paskudnie), w dalszej perspektywie jest kuchnia (łącznie z podłogą), ale tego absolutnie nie dam rady zrobić sama.

Drugi plus: udało mi się kupić fajne zasłonki w Pepco, które idealnie pasują do tej szmaragdowej ściany (ściana z oknem jest szara). Dzisiaj wyszłam już ze stojących w biurograciarni pojemników spod starego łóżka. Mam do zaliczenia kilka kursów do śmietnika i dobrze by było, gdyby mi się raz zachciało zrobić tu generalne sprzątanie, ale mnie przeziębienie wzięło na ten weekend i mi się nie chce.

Z innej beczki: nie polecam zamawiać w Empiku, jeśli się komuś spieszy. Ale to takie luźne info.

Howgh.

PS.: Koty żyją.