Co ciekawego widać na poniższym zdjęciu?
Miesiąc: styczeń 2017
Aparat stały
Poproszono mnie o instrukcję „z czym to się je”. Ponieważ ortodontą nie jestem i poza pobieżnym określeniem wady zgryzu ortodoncji nie tykam, mogę napisać tylko o własnych doświadczeniach z aparatem stałym, który, jak wiadomo, mam założony od końca września (2016 roku).
Leczenie mam aparatem ligaturowym na zasadzie łuku prostego, zamki zwykłe, metalowe (mogą być zamki przezroczyste, ale podobno są kruche).
Jak to wygląda na zębach? Tak, jak pewnie wszyscy kojarzą. Metalowe zamki, drucik biegnący między nimi i kolorowe gumki trzymające drucik w zamkach.
(zęby nie moje, obrazek z Google)
Przed założeniem aparatu należy doprowadzić ząbki do porządku. Wyleczyć wszystkie ubytki, ściągnąć kamień i osad.
Diagnostyka wady zgryzu to przede wszystkim modele diagnostyczne (wykonywane na podstawie wycisku) i zdjęcia RTG – pantomograficzne i cefalometryczne.
Samo zakładanie aparatu polega na przyklejeniu zamka do powierzchni zęba odpowiednim „klejem”, zazwyczaj jest to po prostu biały, światłoutwardzalny materiał typu flow. W zamkach są rowki, w których umieszcza się łuk (czyli ten drut, wygięty fabrycznie w kształt idealnego łuku zębowego) i zakłada ligaturki, czyli wspomniane gumki. Łuk jest sprężysty, wygięty między zamkami dąży do kształtu pierwotnego – właśnie to „dążenie”, przełożone na zamki, powoduje przestawianie zębów.
Łuki mają różne rozmiary, mogą być okrągłe, kwadratowe lub prostokątne w przekroju, są też zrobione z różnych metali (stal nierdzewna, stop niklowo-tytanowy).
Koszt założenia aparatu w zależności od gabinetu i rodzaju aparatu waha się zazwyczaj między 1200-2000 zł za jeden łuk zębowy. Do tego trzeba doliczyć koszty wizyt kontrolnych (co miesiąc) i aparatów retencyjnych, które utrzymują efekt leczenia po ściągnięciu łuków. Moje leczenie (głównie stłoczenia, zwężenie łuków zębowych) zostało przewidziane na 1,5 roku czynnego leczenia + 1,5 roku retencji.
Ważna kwestia nr 1: czy boli?
Odpowiedź: Jak dla mnie da się przeżyć. Nie miałam do tej pory potrzeby korzystania z leków przeciwbólowych. Zęby na początku leczenia i po zmianie łuku na grubszy są nieco tkliwe i troszeczkę się ruszają. Wypaść nie wypadną, są wszak zszynowane 😉
Ważna kwestia nr 2: co z jedzeniem?
Odpowiedź: Bezpośrednio po założeniu aparatu ma się wyraźny problem z gryzieniem twardych rzeczy, ale to się po kilku dniach normuje. Jedzenie kanapki z użyciem noża i widelca rozwiązuje problem. Odradzano mi jedzenie orzechów – sprawdziłam, że daję radę ;). Pizzę zjem. Piętki od chleba nie próbowałam, bo dobra jest tylko taka świeżo upieczona, twarda i ciepła, a już pisałam, jak to jest z odgryzaniem twardych rzeczy. Jak jadłam chleb z twardą skórką, to tę skórkę musiałam odkrajać. Z gryzieniem bułek jest słabo. Ogólnie odgryzanie rzeczy bardziej wymagających jest utrudnione, ale jem prawie normalnie. Przeżuwam normalnie, chociaż czasem mi się zapętla nieco łuk w jednym miejscu, ale to wymaga tylko przepchnięcia drutu przez rurkę na szóstce, co jestem w stanie zrobić sama w domu.
Przy okazji jedzenia: cytrusy, szpinak i szczypiorek najchętniej zostają między łukiem a zębami 🙂
Ważna kwestia nr 3: co z utrzymywaniem higieny jamy ustnej?
Odpowiedź: To jest absolutna podstawa. Odwapnienia na powierzchni zębów są wskazaniem do ściągnięcia aparatu! Należy się przygotować na zakup szczoteczki elektrycznej (od 40 zł), szczoteczek międzyzębowych (ok. 8 zł), nici dentystycznych typu SuperFloss (12 zł) i irygatora (od 130 zł, jest za to mniej upierdliwy w użytkowaniu w porównaniu z nićmi, chociaż używać go należy nad wanną albo kabiną prysznicową, bo chlapie). Wzrośnie zużycie płynu do płukania jamy ustnej, szczoteczki też się będą szybciej zużywać. Myć zęby należy po każdym posiłku.
Na pewno szybko osadzi się osad po kawie czy herbacie.
Ważna kwestia nr 4: kiedy widać efekty?
Odpowiedź: Ja pierwsze zmiany dostrzegłam po… 2 dniach po założeniu aparatu. Mianowicie 5 szpar zrobionych wiertłem między górnymi przednimi zębami w celu uzyskania miejsca skumulowały się w 2 szersze szpary. W tej chwili (po 3 miesiącach noszenia) wyraźnie widzę, że mój trapezoidalny dolny łuk zębowy wyraźnie się zaokrąglił, zęby sieczne dolne nie są tak bardzo stłoczone (chociaż sam stripping, czyli robienie szpar, już znacząco zmniejszył wrażenie stłoczenia). Moja ortodontka po każdej zmianie łuku robi zdjęcia i porównuje z obrazem z poprzedniej wizyty.
Ważna kwestia nr 5: czy warto?
Odpowiedź: A to każdy musi sobie sam przemyśleć po konsultacji z ortodontą.
Pomogłam? 🙂
W tym roku udało mi się przeczytać dużo więcej książek. Niektóre lepsze, niektóre gorsze, dwie nawet po angielsku ;). Pocketbooka wreszcie udało się jakoś ogarnąć po aktualizacji oprogramowania. Nadal jest w nim kilka rzeczy, które mnie wkurzają, ale nie muszę co chwilę przywracać ustawień fabrycznych.
Do września:
- Zygmunt Miłoszewski „Gniew” (zaczęte w 2015) – ludność narzeka, że nie wiadomo, jak się skończyło. To ja ludności powiem, że ponieważ to podobno zdecydowanie ostatnia część losów Szackiego, skończyło się nijako. Gdyby miała wyjść czwarta, to bym na nią czekała. A co przez zakończeniem? Mroczny Olsztyn, makabryczne zbrodnie i jakoś tak z trochę mniejszym polotem niż poprzednie części. Tym razem nie narzekałam, że ja tak nie potrafię.
- Andy Weir „Marsjanin” (zaczęte w 2015) – jeśli ktoś widział najpierw film, to go fabuła książki absolutnie nie zaskoczy. W drugą stronę tak samo ;). Jedno trzeba autorowi przyznać: albo się świetne przygotował do pisania, albo umie przekonywająco wciskać naukowy kit. Fajne jest też to, że to nie jest sci-fi pokroju Star Wars. Czasy wyglądają na współczesne, tylko ludzkość dociera na Marsa. I jeden z jej przedstawicieli, uznany za zmarłego i pozostawiony przez resztę zespołu, musi sobie na nim po ludzku sam radzić. Pełna humoru, fajnie opracowana, bardzo szybko czytalna powieść. Jeden zgrzyt: cały problem Watney’a zaczął się od bardzo silnej burzy. Przez resztę książki wiele trudności wynikało z tego, jak rzadką atmosferę ma Mars, więc burza z początku podobno nie miała racji bytu. Cóż. I tak polecam 🙂
- Ks. Jan Kaczkowski, Piotr Żyłka „Życie na pełnej petardzie, czyli wiara, polędwica i miłość” – szczera opowieść „najbardziej lubianego księdza w Polsce” z niewyparzoną gębą. O rodzinie, o tym, jak znajdował swoje powołanie i co go trzyma w parciu naprzód. Może się we mnie odzywa lokalny patriotyzm (do Pucka niedaleko…), może jako zagubiona katoliczka szukam inspiracji – na razie tylko zazdroszczę niezachwianej wiary. A książkę polecam z całego serca, bo kto nie zna księdza Kaczkowskiego, powinien nadrobić zaległości.
- Ks. Jan Kaczkowski „Grunt pod nogami” – zbiór kazań, Droga Krzyżowa i „Spowiedź na krawędzi”. Raczej nie dla ultraateistów.
- Michał Rusinek „Nic zwyczajnego o Wisławie Szymborskiej” – z tej książki bije ciepło. Nie dosłownie, oczywiście, ale jest ona napisana właśnie ciepło i z głębokim szacunkiem dla Poetki. Serdecznie polecam nawet tym, którzy o Wisławie Szymborskiej tylko słyszeli, znają może jeden-dwa wiersze.
- Patrick O’Brian „Dowódca Sophie” – pierwsza część mojej niegdyś ukochanej serii przygodowej. W czasach wojen napoleońskich, oficer brytyjskiej marynarki wojennej Jack Aubrey i katalońsko-irlandzki lekarz na skraju bankructwa Stephen Maturin poznają się na Majorce i po otrzymaniu przez Aubrey’a pierwszego samodzielnego przywództwa na okręcie wojennym wyruszają na Morze Śródziemne narobić trochę bałaganu. Po latach (pierwszy raz czytałam tę książkę w liceum) zaczyna się zauważać wszelkie polityczne i społeczne niuanse, które to niuanse czynią lekturę jeszcze przyjemniejszą.
A na początku września kupiłam czytnik e-booków – wszystkie kolejne książki czytałam na nim: - Piotr C. „Pokolenie IKEA” – przyciągnięta popularnością fanpejdża na Facebooku ściągnęłam w ramach testowania czytnika. I cieszę się, że nie wydałam na to kasy, bo ta książka to jeden z licznych dowodów, że wystarczy być popularnym, żeby wydać książkę. Albo to nie mój klimat, albo toto jest nieco po grafomańsku napisane i seksistowskie.
- Teresa Torańska „Smoleńsk”. Rozmowy z rodzinami, znajomymi i innymi osobami powiązanymi z katastrofą prezydenckiego samolotu w Smoleńsku. Różne punkty widzenia, różne podejście do tamtych wydarzeń. Bardzo dobra książka.
- Terry Goodkind „Debt of bones”. To nie jest tak, że ja w ciągu roku czytam tylko kilka rzeczy. Ja po prostu większość czasu czytam fanfiction po angielsku ;). Toto nie jest fanfiction, ale jest po angielsku. Powiedzmy, że też się liczy.
- Eliza Sarnacka-Mahoney „Zbędnik inteligenta”. Kolejny zbiór ciekawostek z różnych dziedzin. Można się dowiedzieć m.in., że pijane mrówki zawsze przewracają się na prawą stronę, a wszystkie misie polarne są leworęczne.
- Sławomir Koper „Afery i skandale II Rzeczypospolitej”. Historycznie. Całkiem fajnie, tylko ponieważ większość przedstawionych afer kręciła się wokół Piłsudskiego i jego ludzi, dobrze by było sobie przypomnieć, o co chodziło z tym przewrotem majowym 😉
- Evžen Boček „Ostatnia arystokratka”. Amerykańska rodzina z czeskimi, szlacheckimi korzeniami odzyskuje od państwa posiadłość rodzinną. W Czechach. Pierwszy problem: jak samolotem przewieźć prochy 12 przodków, nie będąc puszczonym z torbami? W woreczkach po orzeszkach solonych. Siostra moja ulubiona, przez którą kupiłam czytnik i zabrałam się też za tę książkę, smarkała ze śmiechu. Ja od dawna twierdzę, że nie mam poczucia humoru, bo przyznaję, że książka śmieszna jest, ale przeczytałam ją bez tak skrajnych emocji. Ot, uśmiechnęłam się. Smarkania nie było. Smutas jestem.
- Marta Abramowicz „Zakonnice odchodzą po cichu”. Smutna to książka, bardzo szybko się czytająca, o zderzeniu powołania zakonnego z surową, skostniałą dyscypliną żeńskich zakonów. Polecam.
- Terry Goodkind „Wizard’s first rule” – książka jest dostępna po polsku („Pierwsze prawo magii”), ale po angielsku lepiej mi się ją czytało. Richard Cypher, szukający winnych brutalnego zabójstwa swojego ojca, spotyka w lesie kobietę, Kahlan, pochodzącą z krainy magii. Razem wyruszają przez magiczną granicę, by pokonać okrutnego tyrana. Na motywach z tej książki (pierwszej z serii kilkunastu) w 2008 powstał serial, którego produkcja niestety skończyła się po dwóch sezonach z powodu upadłości wytwórni. Serial ogląda się fajnie, dlatego wzięłam się za książkę. I jak to w gatunku fantasy bywa, przeczytałam o świecie znacznie bardziej rozbudowanym i brutalnym od tego przedstawionego w serialu. Będę czytać (i oglądać) dalej 🙂
- Baptiste Beaulieu „Pacjentka z sali nr 7” – młody lekarz stażysta spisuje historie pacjentów i kolegów, żeby później opowiedzieć je tytułowej pacjentce z sali nr 7. Sala znajduje się na onkologii, pacjentka jest śmiertelnie chora i czeka na syna. Piękna to książka, czasem gorzka, czasem śmieszna, ironiczna, poruszająca. Opowiada o stosunku do życia i podejściu do śmierci. Warto.
- Maciej Stuhr „W krzywym zwierciadle” – felietony Młodego Stuhra dla miesięcznika „Zwierciadło”. Z humorem, czasem poważnie, fajne.
- Zygmunt Miłoszewski „Bezcenny” – zespół złożony ze szwedzkiej złodziejki sztuki, marszanda, szefowej komórki rządowej zajmującej się odzyskiwaniem utraconych przez Polskę dzieł sztuki i polskiego odpowiednika Jamesa Bonda dostaje zadanie nielegalnego pozyskania zaginionego od czasów II WŚ obrazu Rafaela. Oczywiście wplątują się w coś dużo większego. Dzieło pokroju trylogii Szackiego to nie jest, nie ma w tym tak wyrazistych postaci, ale cała historia jest bardzo „filmowa” i fajna na odmóżdżenie.
- Elizabeth Kolbert „Szóste wymieranie”. Recenzja tutaj.
- Baptiste Beaulieu „Już nigdy Pan nie będzie smutny” – Lekarz, Który Postanawia Umrzeć spotyka za kierownicą taksówki pewną Damę. Dama wymusza na nim tydzień ze swojego życia, podczas którego podejmuje liczne, często absurdalne próby wyszukania w Doktorze chęci do życia. Książka chyba bardziej poruszająca od „Pacjentki z sali numer 7”.
- Artur Andrus „Każdy szczyt ma swój Czubaszek” – wywiad-rzeka ze stawiającą opór przed wspomnieniami Marią Czubaszek. Z humorem i szczerze.
- Paula Hawkins „Dziewczyna z pociągu” – must-read pokroju „50 twarzy Grey’a”, tylko to przynajmniej daje się czytać. Nawet całkiem nieźle się czyta, tylko na początku bałam się, że nie będę w stanie strawić pierwszoosobowej narracji w wykonaniu m.in. porzuconej alkoholiczki. Strawiłam, przeczytałam w 3 dni. (w przeciwieństwie do Grey’a, którego nawet w oryginale czytać się nie da – dałam radę jeden akapit.)
- Paweł Reszka „Chciwość. Jak nas oszukują wielkie firmy” – o działaniu systemu bankowego i dlaczego doradcy finansowi wciskali bądź nadal wciskają kredyty frankowe i polisolokaty mimo ryzyka i praktycznie zerowej szansy na zysk. Ku przestrodze.
- Jurgen Thorwald „Ginekolodzy” – bardzo ciekawa opowieść o rozwoju ginekologii na świecie, od przejścia od badania wyłącznie palpacyjnego „bez patrzenia” i rodzenia w ubraniu, przez pierwsze środki antykoncepcyjne i leczenie nowotworów, do rodzenia bez bólu. Nie dla osób o słabych żołądkach, zwłaszcza na początku.
- Katarzyna Bonda „Polskie morderczynie” – czternaście historii kobiet skazanych za zabójstwo. Ich motywacje, przeszłość i sposoby radzenia sobie z rzeczywistością.
- Remigiusz Mróz „Immunitet” – świeżo wybrany sędzia TK zgłasza się do swojej koleżanki, by wybroniła go przed utratą immunitetu w związku z zapowiadanym oskarżeniem o zabójstwo. Klimaty momentami jak u Miłoszewskiego, czyta się szybko, ale generalnie jakieś wiekopomne dzieło toto nie jest.
Poddałam się:
- Zygmunt Miłoszewski „Domofon” – horrory nie. Nie-e.
- J.K. Rowling „Harry Potter i Zakon Feniksa” – tak jakoś oglądanie przerwałam, a tłumaczenie książki było amatorskie i podejrzane.