dłutowanie, którego jeszcze nie tak dawno nie znosiłam, dziś daje mi największą satysfakcję przy kanałach i łataniu dziur tanimi materiałami. Wiem, że wydłutowanie dolnej dwójki (czyli usunięcie jej za pomocą dźwigni prostej) to pewnie żadna filozofia, ale fakt, że nie muszę do takiego zabiegu wołać szefa, sprawia mi radość. Może z większym zapałem będę podchodzić do poważniejszych zabiegów (jak wydłutowanie trzonowca), których ostatnio jest jakby trochę mniej.
Może ten brak satysfakcji to skutek niewiedzy, na którą wiem, że cierpię? Nie mam czasu czytać podręczników z powodu pracy dorywczej, od której zresztą powoli zacznę się wymigiwać. Krzyczy na mnie chirurgia, perio i ortodoncja. I dziecięca. Po drugiej stronie barykady stoją leczenia endo, których ilość rośnie w tempie zastraszającym. Z żalu za tymi zniszczonymi zębami (sama miałam przeleczony kanałowo tylko jeden ząb, 45, w podstawówce) jeszcze się nie wyleczyłam. Chyba muszę wylądować gdzieś, gdzie nie ma umowy z NFZ. Może porządniejsze „zęby” – czy też pacjenci z uzębieniem w lepszym stanie – będą się zgłaszać. W tej pracy, mimo oczekiwań szefa, pacjentów „prywatnych” praktycznie nie mam. A mi terminów zaczyna brakować. „Najwcześniej za trzy tygodnie”.
Albo to perspektywa weekendowego siedzenia nad robotą, o której jeszcze wczoraj mówiłam, że nie mam jej dość. Albo spadek ciśnienia i niewyspanie. Albo to, że moi rodzice znowu wyjeżdżają na weekend, a ja w te wakacje pewnie nawet w Krakowie na 4 dni nie wyląduję z powodu rat za kompa i samochód, które do końca stażu chcę spłacić.
Ogólnie frustracja i zgrzytanie zębów.