Generalnie jestem dość spokojnym człowiekiem. Irytuję się dość łatwo, zdecydowanie wkurzam się rzadko, jeszcze rzadziej coś z tym robię (wolę się wycofać z sytuacji) i staram się tego nie okazywać (nie wiem, jak mi wychodzi). Mam dużo wiary w ludzi i nie podchodzę do życia konfrontacyjnie.
Jakieś 2 miesiące temu kupiłam sobie buty w sklepie stacjonarnym dużej sieci. Wypatrywałam ich od kilku miesięcy, ale nigdy nie było mojego rozmiaru. W końcu je wypatrzyłam, przymierzyłam, wzięłam pudełko z odpowiednią cyferką. Zapłaciłam, wyszłam ze sklepu szczęśliwa. Tyle, że przez 2 miesiące ich nie nosiłam, nawet ich nie rozchodziłam. Kiedy chciałam je założyć z jakiejś tam okazji, zauważyłam, że dziwnie leżą. Zerknęłam na spód podeszwy: dwa różne rozmiary. Całe szczęście nadal miałam paragon. Wkurzyłam się trochę, bo kupiłam je w sklepie, do którego miałam dość daleko. Przy pierwszej okazji podjechałam, zgłosiłam się do kasy, nawet trafiłam na tę samą kasjerkę.
I tak: mogłam podejść do problemu metodą mojego taty, niestety – opie*dol. Ale podeszłam po swojemu, czyli z uśmiechem powiedziałam, o co chodzi. Po pięciu minutach wyszłam z nową parą tych butów, tym razem w prawidłowym rozmiarze.
Wiem, że z takiej pomyłki ta kasjerka pewnie będzie musiała się tłumaczyć (nie sprawdziła, że rozmiary się nie zgadzają, a ja jako klient miałam prawo tego nie zauważyć, w dodatku podekscytowana znaleziskiem). Ale ostatecznie ja byłam zadowolona i nie spieprzyłam nikomu dodatkowo dnia swoim darciem mordy.
* * *
We środę chyba sześć razy dzwoniła do mnie obsługa klienta sieci komórkowej, w której mam dwa numery – osobisty i firmowy. Obie umowy kończą mi się na początku przyszłego roku, więc już dzwonią z propozycją przedłużenia. Nawet raz już rozmawiałam na ten temat jakiś czas temu, ale chcieli mi wcisnąć dodatkowo jakąś elektronikę i brzmiało to tak, jakby to była jedyna opcja przedłużenia umowy, więc powiedziałam, że nie, dziękuję, przedłużę sobie w salonie sprzedaży za jakiś czas. Dali mi spokój na parę tygodni.
No i we środę dzwonili. Niestety trafiali na takie momenty, że miałam pacjenta na fotelu, więc nie mogłam odebrać. Wiem, bo mam smartbanda sparowanego z telefonem. Dwa razy było tak, że dzwonili drugi raz zaraz po odrzuceniu przeze mnie połączenia. W końcu mnie tak wkurzyli, że musiałam ściągnąć zegarek. Wiedziałam, że będą dzwonić też w czwartek.
W czwartki śpię do 8:30. Zadzwonili o 8:10.
– Dzwonię w sprawie przedłużenia umowy – powiedział niczego nie spodziewający się pan.
– Rozmawiałam z wami o tym jakiś czas temu, że nie będę przedłużać umowy przez telefon. Za jakiś czas pójdę sobie do salonu przedłużyć obie umowy. A za to, co żeście wczoraj odstawili z wydzwanianiem do mnie po kilka razy, powinnam zgłosić was do UOKIKu za nękanie – odparłam tonem zdecydowanym.
Zapadła chwilowa cisza.
– Trzeba było odwołać zgody marketingowe… – odparł pan z wahaniem.
– To je sobie odwołam przy okazji – odparłam pamiętając przy okazji, że będzie mnie to kosztowało kilka złotych miesięcznie. – Mówiłam wcześniej, że nie jestem zainteresowana i proszę do mnie więcej z tym nie dzwonić – dodałam i rozłączyłam rozmowę, nie czekając na żadne pożegnanie.
Wiem, że to nie była wina tego konsultanta. Wiem, że to wina systemu informatycznego (bo wątpię, że sami wybierają numery, tylko myślę, że to komputer losuje i dzwoni, potem łączy z konsultantem) i pewnie też marketingowców (nikt im nie powiedział, że za takie wydzwanianie ktoś prędzej zrezygnuje z usług, niż przedłuży umowę? Czy tylko ja taka jestem?). Może kogoś tam jeszcze. Konsultant jest rzadko czemukolwiek winien (chyba, że coś rzeczywiście spie*doli podczas właściwej rozmowy). Z mojej strony nie było krzyków i wyzwisk. Po prostu się wkurzyłam i biedakowi się oberwało. Ale może przekazał to dalej i dadzą mi na jakiś czas spokój.
Dzisiaj zadzwoniła tylko jakaś firma partnerska (nie oficjalna obsługa klienta) z propozycją zmniejszenia rachunków :). Ale ten numer już zablokowałam po ich ponownej próbie połączenia po tym, jak powiedziałam, że nie jestem zainteresowana i się rozłączyłam.
I to był opie*dol w moim wykonaniu. Strach się bać.