Na tym czasami polega praca dentysty. Szybko szybko, żeby wypełnienie potem trzymało. Najgorzej, jak nie ma dostępu do koferdamu i wszystko zalewa ślina. Oczywiście, są ślinociągi i wałeczki z ligniny, ale pacjent czasami majtnie ozorem i żmudny proces przygotowywania ubytku pod wypełnienie diabli biorą.
Mam jednego takiego małego pacjenta, u którego wypełnienie trzech kanałów w trzonowcu wyczerpało mnie fizycznie i psychicznie. A nakrzyczeć nie można, zdecydowane prośby o niemajtanie ozorem to jak rzucanie grochem o ścianę, więc się człowiek zużywa psychicznie.
Albo dziś: wrócił pacjent po poprawce wypełnienia trzy miesiące temu. Jedno wypadło, założyłam swoje, to też wypadło. Budowa ubytku prosi się o nieszczelność, ciężko i wyczerpująco, dodatkowo pacjent otwiera paszczę na półtora palca i jeszcze co chwilę ją zamyka, więc ogólnie wszystko się zalewa. Więc jak już się uda coś wsadzić do ubytku, to trzeba umieścić dwa paluchy (jeden na drugim) między siekaczami swojej ofiary i stać z tymi palcami, dopóki plomba nie zwiąże. Potem paluchy wyłażą trochę zgryzione, ale korekta w zgryzie to już relaks.
Ogólnie praca w usługach sucks ;).
I apel do pacjentów: jak już dentysta odłoży wiertarkę, to
NIE MAJTAĆ OZOREM!!!
Najlepiej nie robić tego już na etapie wiercenia. Jak dentysta włoży wałeczek pod język, to go zaraz nie wypychać. Po coś on tam jest.
Oczywiście większość pacjentów jest grzeczna i trzyma języki tam, gdzie trzeba, więc przy wypełnianiu ubytek jest suchy i fajnie. Ale czasami…
Ech.