Uwielbiam czwartki. Ale o tym już pisałam. Niejednokrotnie.
^ ironia.
Lubię pracę w „głównej” przychodni, bo chociaż ploty po firmie chodzą średnio pozytywne (niedawno w końcu nauczyłam się je dzielić przez 2), to jednak przewidywalny zapitolnik budzi we mnie cieplejsze uczucia od kwitnięcia po kilka godzin ze zmienną ilością zajęcia na pogotowiu. Jedyny dzień, który wywołuje u mnie mierną niechęć do przyjścia do pracy, to czwartek.
^ szczera prawda.
Dzisiaj było nawet sympatycznie. Na sam początek ze dwa usuwanka ząbków, trzecie w ciągu dnia nieudane, ale pacjent miał już u nas wpis, że korzenie kolbowate i po moich próbach rozbujania ząbka został odesłany ze skierowaniem do chirurga. W międzyczasie przyjechała rodzinka: trzech braci na fotel, czwarty, dużo młodszy – jako obserwator, plus mama. Pod koniec jeden pacjent (dzisiaj dodatkowo) po moim leczeniu kanałowym wylądował z pięknym ropniem… nad zębem sąsiednim. Taki brzydki zbieg okoliczności, że jeden ząb zaczął się odzywać akurat w momencie mojego rozgrzebania sąsiada. Plus musiałam się przesiąść na inny unit, bo mój zaczął odmawiać posłuszeństwa. Przedostatni pacjent, wciśnięty w grafik na usuwanie zębów, na prośbę przekazaną przez sąsiada, nie przyszedł.
Na sam koniec miałam zakończenie leczenia kanałowego dolnego jednokanałowca. Pacjent był już u mnie wielokrotnie, ja zaczęłam dostawać głupawki, asystentka mi w tym wtórowała.
„Okej, skupiamy się, bo nam się pacjent przestraszy.”
Nie przestraszył się.
Jakiś czas temu zdałam sobie sprawę, czemu nie gadam do pacjentów podczas pracy – jestem introwertykiem. Nie jestem gadułą i już. Momentalnie zanikły mi wyrzuty sumienia przez moje milczenie. Może to i dobrze, że nie gadam, bo jak niedawno podczas leczenia (w znieczuleniu lignokainą) jednego pacjenta zaczęłam pytać asystentkę, czy wyczekiwane znieczulenia (artykaina z dodatkami) w końcu doszły, to panu mina zrzedła – ale chyba w geście solidarności z jego fotelowymi następcami. Całe szczęście mieliśmy zapas lignokainy, więc nikt proszący nie został bez znieczulenia, chociaż nie lubię tego środka.
Ogólnie podczas leczenia powinno się gadać do pacjenta, jeśli w ogóle, a nie do asysty. Tak twierdziła pewna pani psycholog i czasem jej nawet wierzę.
No więc wracając do tematu:
Wieczorem robię się bardziej gadatliwa. Mam świadomość, że to ostatni pacjent, stały klient, więc się nie zrazi, zabieg w miarę szybki i bezbolesny, rach ciach, leczenie zakończone, proszę tylko wpaść pokazać zdjęcie. Po drodze chwalę się, że idę jutro do kina, pytam, czy asystentka ma jak wrócić do domu po przedłużonej zmianie. Wkurzam się, że na RTG przed wypełnieniem kanału zęba widać pięknie cały ząb… tylko nie sam wierzchołek korzenia, co czyni fotkę średnio wartościową dla leczenia. Tłumaczę trzy razy jedną rzecz innemu pacjentowi, po czym mam ochotę położyć się i pójść spać.
Mój ekstrawertyzm ujawnia się na sam koniec męczącej zmiany.
Takie wieczorne rozprężenie.
Czego dowodem jest również ta notka bez ładu i składu. Konkursy literackie wygrywałam w trzeciej klasie gimnazjum, to se ne wrati.
Dostałam od rodziców nieco spóźniony prezent na urodziny. Jutro będzie mnie ten prezent prowadził świetnie znaną mi trasą do kina. Ciekawe, czyim głosem będzie przemawiać… Tego nie udało mi się ustawić. Ale już wyłączyłam ostrzeżenie o przekroczeniu prędkości ;).