Skakać, śpiewać i się cieszyć.
Oby w pierwszym rzędzie na sali koncertowej. 🙂
Skakać, śpiewać i się cieszyć.
Oby w pierwszym rzędzie na sali koncertowej. 🙂
Rodzeństwo pracuje na liczne umowy o dzieło i zaczęło się gubić. Rodzeństwo wie o istnieniu mojej księgowej, więc się spytało o namiary i niedługo jedzie na konsultację.
Dzisiaj pogadałyśmy sobie (ja i Rodzeństwo) na temat owej księgowej. Padło pytanie: „Twoja księgowa to metalówa?”
Skąd ja mogę wiedzieć? Jej najbardziej charakterystyczną cechą jest cieniutki warkoczyk sięgający pośladków. Podejrzeń raczej nie wzbudza.
Z ciekawości zajrzałam na jej profil na Facebooku. I owszem, liczne zdjęcia z koncertów zespołów typu Rammstein i inne wskaźniki jej preferencji muzycznych. Huh.
Nie, nie mam nic przeciwko temu. Niech se będzie metalówą (chyba nawet tatuaż ma, co o niczym nie świadczy), nie zrezygnuję z jej usług z tego powodu.
Wniosek z całego tego szpiegowania i odkryć powinien być jednak jeden:
Ustawcie sobie porządnie prywatność konta na Facebooku.
Od kilku dni, zawsze o nieodpowiedniej porze, dzwonił ktoś z „numeru prywatnego”. Na mój osobisty numer prywatny, więc działałam na zasadzie „jeśli kocha, to zadzwoni jeszcze raz”, zresztą i tak nie miałam jak oddzwonić, skoro ukryli numer (jeśli dzwonią na firmowy, to oddzwaniam). Nieodpowiednia pora dla mnie to a) stoję przy fotelu w pracy i coś robię, b) akurat prowadzę samochód.
Dzisiaj ów „numer prywatny” zastał mnie pod blokiem, jak już dojechałam z pracy po obraniu trasy alternatywnej, krętej, ciemnej, nieco dłuższej od standardowej, ale za to bez stania w korku przez prawie godzinę. Odebrałam i usłyszałam melodyjkę, co jeszcze dodatkowo mnie zirytowało (poziom irytacji był podniesiony przez trudne warunki drogowe i fakt, że to czwartek). Zaczęłam chować nawigację i zbierać rzeczy z tylnego siedzenia samochodu. Melodyjka sobie pograła, w końcu odezwał się pan z drugiej strony:
– Dzień dobry, Ktośtam z mBanku, czy rozmawiam z panią [nazwisko do wiadomości redakcji]?
– Tak, ale jeśli dzwoni pan z ofertą kredytową, to nie jestem zainteresowana.
Tadam.
Pan troszkę zgaszony przez sekundę się zawahał, ale ostatecznie próbował ze mną dłużej pogadać, ostatecznie został poczęstowany typowym tekstem „to ciekawe, ale jeszcze sobie poczytam na ten temat i się ewentualnie zgłoszę” oraz żalami nad tym, jak to właśnie wróciłam z pracy i muszę jeszcze do mieszkania dojść.
Ogólnie rzecz biorąc dla telemarketerów staram się być miła. To też praca i oni mają być upierdliwi. Raz tylko naprawdę się wku*wiłam, kiedy po kilku dniach odmawiania skorzystania z jakiejś oferty wtedy-jeszcze-Ery dzwonili do mnie z tym samym chyba pięć czy sześć razy w ciągu jednego dnia. Siódmego razu nie odebrałam i dali sobie spokój.
Wczoraj po bloku chodził ktoś (chyba ksiądz) i sprzedawał opłatki. Niestety trafił na ten moment, kiedy mogłam mu dać albo wszystkie drobniaki (miałam 4 zł) albo grubaśne (50 zł), ale na to drugie nie było mnie stać. Trudno, nie dołożyłam się znacznie do budowy kaplicy. „Ważne, że od serca”. Taa, jasne. Za następnymi drzwiami mieszkają podobnoż świadkowie Jehowy, ciekawe, ile zdziałał u nich…
Jutro jadę do studium medycznego pogadać o ewentualnej współpracy od stycznia. Jeszcze nie wykłady, ale przygotowania do egzaminu. Wolałabym to pierwsze, łatwiej się przygotować…
Właśnie w statystykach zauważyłam, że czyta mnie studentka stomatologii. Cieszę się, bo dentystów w blogosferze w porównaniu z lekarzami jest chyba jak na lekarstwo… Albo ja źle szukam. Bądź też wcale nie szukam, tylko trafiam okazjonalnie. Co też jest bardzo możliwe.
Na studiach moje ostatnie leczenie kanałowe dotyczyło górnej czwórki. Korona o prawidłowym kształcie, dwa guzki, nie byłoby to nic szczególnego, gdyby nie to, że był to trzykanałowiec. Prowadząca zajęcia pani doktor ze sceptycyzmem odnosiła się do mojego uporu, że to czwórka, a nie przesunięta do przodu szóstka.
Górne czwórki zazwyczaj posiadają dwa kanały, podniebienny i policzkowy.
Dzisiaj kończyłam leczenie drugiego takiego przypadku, oczywiście u znajomego znajomego. Kolejny zupełnie niewinny z pozoru ząb, ale w trakcie udrażniania udało mi się zauważyć, że kurna coś ujście kanału policzkowego jest za szerokie w kierunku bocznym i narzędzie czasami ciężej wchodzi do opracowanego już kanału, jeśli się zacznie je wkładać pod innym kątem, niż przed chwilą.
Takie niespodziewajki mnie czasami łapią, bo jeśli zaczynam kanałowe z powodu bólu, to nie widzę RTG przed rozpoczęciem, tylko pacjent robi fotkę już w trakcie leczenia.
Zatem, drodzy pacjenci: nie ma zrzędzenia na to, że dentysta po kilka razy odsyła na prześwietlenie podczas kanałowego (idealnie byłoby mieć RTG w gabinecie i uprawnienia do jego stosowania, ale świat nie jest idealny 😉 ), tylko trzeba grzecznie skorzystać ze skierowania. Parę razy zdarzyło mi się w ogóle nie ruszyć zęba w trakcie leczenia, jeśli pacjent nie przyniósł ze sobą fotki. Dentysta nie ma rentgena w oczach i nie widzi, co się dzieje w kości.
A tak w ogóle to mną ta trójkanałowa czwórka trochę dziś wstrząsnęła i właściwie to idę spać, dobranoc.
Getpink znana też jako bezik wskazała m.in. mnie, cobym wzięła udział w tym, hmm, plebiscycie blogowym? Polega on na odpowiedzeniu na 11 pytań wskazującego, wskazaniu kolejnych 11 uczestników i zadaniu im swoich 11 pytań. Ponieważ jednak dzisiaj jest typowy czwartek (stali Czytelnicy powinni wiedzieć, co to oznacza, jeśli chodzi o moją pracę), to na razie ograniczę się tylko do tego pierwszego kroku, po czym pójdę pod prysznic i spać w moim nowiutkim, wygodnym łóżeczku. Albowiem moja wena twórcza poszła się bujać wraz z podejrzeniem złamania guza szczęki podczas próby ekstrakcji zęba u mojego ostatniego pacjenta. (kto nie wie, co to guz szczęki, niech se wygugla. I nie chodzi o nowotwór.)
Oto pytania od getpink i moje odpowiedzi:
1. Logicznie rzecz biorąc czy ufając intuicji?
Jak się da, to logicznie, jak można, to intuicyjnie. Wiem, że to wykrętna odpowiedź, ale generalnie jestem fanką logicznego myślenia i próbuję podchodzić do życia rozsądnie i trzeźwo. Czasami jednak się nie da i dobrze jest wtedy zaufać intuicji.
2. Słonecznie opalona czy dumna i blada?
Naprawdę chciałabym kiedyś opalić się na zdrowy brąz, żadnej chamskiej solarki czy coś w tym stylu. Niestety moje wylegiwanie się na słoneczku zwykle kończy się oparzeniem słonecznym i zwiększeniem ilości piegów (które bardzo lubię). Więc nawet jeśli chciałabym inaczej, to pozostaję bladolica.
3. Szpinak czy botwinka?
A jak smakuje botwinka, bo nie kojarzę?
4. Rock czy hip-hop?
Zdecydowanie i bez wahania rock.
5. Góry czy morze?
Zdecydowanie i bez wahania morze. Góry wyglądają pięknie, ale z chodzeniem po nich jest już gorzej.
6. Wierność czy namiętność?
Wierność.
7. Trudniej jest ci się smucić czy cieszyć?
Chyba smucić. Łatwo się przejmuję różnymi rzeczami, ale wbrew mojemu częstemu wyrazowi twarzy smucę się rzadko.
Tak BTW, mój obecny idol, Jeremy Renner – ten od „The Hurt Locker” i paru innych filmów – jest nazywany „Hollywood man of intensity”, ale on łatwość utrzymania takiego tytułu tłumaczy tym, że po prostu tak wygląda jego twarz, jak rozluźni jej mięśnie – tzw. resting face. Taka mała dygresja. Kto nie siedzi na tumblrze, ten nie wie, o co chodzi :(.
8. Pływanie czy klub fitness?
Pływanie, chociaż moja pasja prób utopienia się niestety nie przetrwała za długo :(. Ale nauczyłam się unosić na wodzie i wypady do aquaparków będą teraz sprawiały mi więcej frajdy :).
9. Co dla ciebie ważniejsze: zmysł wzroku czy zmysł słuchu?
Chyba wzroku.
10. Perfumy zwiewne czy oszałamiające?
Leciutkie, słodkie i zwiewne.
11. Mieć czy być?
Bycie jest podstawą wszystkiego.
informuję, iż żyję.
Dzisiaj przyszło wszystko to, co zamówiłam, czyli regał, łóżko i materac. Jestem na etapie opróżniania kartonów z sypialni (do czego był mi potrzebny regał) i zastanawiam się, czy złożyć łóżko już dzisiaj, czy jednak zaczekać z tym do jutra albo środy.
Ciekawe, jak jutro będzie wyglądał mój lewy kciuk, bo przy składaniu regału było trochę wbijania gwoździków (i związanych z tym omsknięć się młotka). Ale poradziłam sobie sama (chociaż nie bez zgrzytów)! I jestem z siebie szalenie dumna. W weekend będzie tu już wyglądało bardziej „docelowo”.
Rozpakowywanie idzie mi bezstresowo, bo z myślą, że skoro rozkładam rzeczy w graciarni, to z definicji ma być w niej bałagan. I tak na razie większy burdel jest wszędzie indziej w tym mieszkaniu.
Czekam na upieczenie się chlebka (niestety za późno nastawiłam maszynę i ucztę z gorącym chlebem będę miała dopiero przed 21) i wracam do rozpakowywania pudeł.
Jutro rano przy wyjściu do pracy będę musiała wynieść w końcu na śmietnik kilka kartonów, bo wszystkie zalegają mi po kątach, a zostać mogą tylko te po sprzęcie elektronicznym.
Ot, proza życia 🙂
Na zajęciach bodajże z psychiatrii (albo z neurologii, nie jestem pewna, studia skończyłam dwa lata temu 😉 ) mieliśmy seminarium z zaburzeń snu. Mówiono między innymi o bezdechu sennym. Pokazano nam wykresy podsumowujące kompleksowe badanie snu u osoby zdrowej i osoby z bezdechem.
Ogólnie wykres zawierał fazy snu, wysycenie krwi tlenem, oddychanie i tym podobne rzeczy.
Żeby wypocząć podczas snu, trzeba osiągnąć jego głęboką fazę – teraz nie jestem pewna, czy to REM, czy czwarta faza.
Bezdech senny polega na, jak się łatwo domyśleć, krótkotrwałym ustaniu oddechu. Jest kilka różnych przyczyn. Ogólnie rzecz biorąc chory chrapnie kilka razy, po czym przestaje oddychać na kilka-kilkanaście sekund, znowu chrapnie, przestaje oddychać i tak w kółko. Kiedy przestaje oddychać, wysycenie jego krwi tlenem siłą rzeczy spada. Mózg to wyczuwa i zmusza organizm do dodatkowego wysiłku przy oddychaniu – dodając do tego przeszkodę w nabraniu oddechu słyszymy chrapanie. Kilka oddechów, poziom tlenu powraca do normalnego, mózg „przysypia”. Pół minuty później sytuacja się powtarza.
Największy problem przy bezdechu to nie jest chrapanie. To te spadki wysycenia krwi tlenem i wybudzanie się mózgu (czego pacjent nie rejestruje świadomie), żeby przywrócić oddychanie. W rezultacie chory nigdy nie osiąga głębokiej fazy snu i bez względu na to, ile czasu spędza na śnie, drzemkach itd., nie jest w stanie się wyspać.
Mój Rodziciel przyznał się, że ostatnio coraz częściej brakuje mu słów. Kiedyś pasjonat modelarstwa, dziś po powrocie z pracy większość czasu przesypia. Jest wiecznie zmęczony, ostatnio czuł mierny ból w klatce piersiowej. Choruje na nadciśnienie i przeżywa dużo stresu związanego z pracą. I mu się nie wytłumaczy, że jego chrapanie to nie tylko dyskomfort. Dlatego jeśli ktoś z Czytelników posiada jakieś fachowe materiały z tematyki bezdechu i ma dostęp do wykresu, o którym wspomniałam wcześniej (szukałam w Googlach, nie znalazłam), bardzo proszę udostępnić mi skan. To nie będzie na użytek komercyjny, tylko celem przemówienia do czyjejś wyobraźni.
A skąd taki temat notki? Bo przeklinam siebie, że na studiach nie zadbałam o kopię poszukiwanego wykresu, a na mojej wiosze o porządną bibliotekę naukową jest bardzo trudno.
Czas zacząć w sklepach bożonarodzeniowe promocje!
A tak w ogóle to dzisiaj miałam dzień robienia porządków. Pomyłam naczynia, które zbierały się w zlewie od dwóch dni, wyprałam dwie pralki prania, odkurzyłam mieszkanie i wyprasowałam część rzeczy z poprzednich „pralek”. Poprzestawiałam trochę rzeczy Rodzeństwa w szafach i w ten sposób zwolniłam na swój użytek kilka półek. Ustawiłam swoje dane w wypasionej wadze łazienkowej, którą dostałam na parapetówkę. Wpadłam na obiad, ciasto i kawę do domu, potwierdziłam, że mam fajne chrześnice, ale własnych dzieci nadal nie chcę mieć. Po katolicku na cmentarzu niestety nie byłam. Pojadę jutro, w drodze na zakupy.
Wczoraj odwiedziły mnie trzy straszne dziecięce ekipy, w tym jedna zwiała, zanim otworzyłam drzwi. Zostałam z worem owocowych cukierków.
Właśnie zaczyna się piec mój pierwszy chlebek. Używam gotowej mieszkanki i maszyny do chleba, więc wielka filozofia to nie jest, ale jestem ciekawa, co wyjdzie :).
Aż mi dziwnie, że mam cztery dni wolnego i ani jednego dyżuru. Jutro i w sobotę będę siedzieć w mieszkaniu w oczekiwaniu na telefon w sprawie mebli. Mam nadzieję, że dotrą, bo potem odebrać je będę mogła dopiero w środę :(.
Łojezu jak mi się nie chce.
Powinnam zrobić małe prasowanie. Wymiana żwirku w kociej kuwecie mnie nie ominie. Prasowanie zostanie na jutro.
I nie mam ochoty już spać na mojej cudownie twardej wersalce, chcę swoje łóżko. To nic, że właśnie zdałam sobie sprawę, że materaca jeszcze nie zamówiłam…
Co chyba zaraz nadrobię.
Jak padający od czasu do czasu (ostatnio częściej 🙁 ) akumulator w końcu odmówi posłuszeństwa, to się nie panikuje, tylko grzecznie drepta przez 10 minut na stację kolejki miejskiej i się ląduje w pracy z niewielkim opóźnieniem.
W poprzedniej lokalizacji dojazd do mojej pracy wymagał samochodu. Bez niego byłaby to podróż piechotą, autobusem (który jeździ co pół godziny), kolejką (która do pracowej miejscowości jeździ co dwie godziny) i piechotą. Szacowany czas dojazdu: strach pomyśleć, poniżej godziny na pewno nie.
Jutro niestety będzie pobudka przed szóstą. Pociąg mam o 7:03, ostatni sensowny powrotny o 19 (później o 21), co nie byłoby problemem, gdyby nie to, że na 18:30 mam pacjenta. Jutro będzie kombinowanie z grafikiem, bo całe szczęście zrobiła się luka i może uda się to wszystko jakoś poprzesuwać…
Mrówka uczy mnie pisania bez patrzenia w klawiaturę. Kocica uwielbia ustawiać się między mną a ekranem laptopa.