Kategorie
Osobiste

To żem załatwiła zimę

Kiedy kupowałam Auriskę (u blacharza stoi do niedzieli i tęsknię za nią strasznie, bo chociaż autko mojej mamy też się dobrze sprawuje, to jednak przy jeździe do pracy w siedmiostopniowym mrozie podgrzewane siedzenia to skarb; poza tym, co swoje cztery kółka, to swoje), musiałam do niej dokupić zimowe opony. Szukałam ich na portalu porównawczym. Wybrałam jakieś tańsze, z całkiem niezłymi parametrami, tylko w komentarzach powtarzano, że kiepsko radzą sobie na śniegu.

Pomyślałam wtedy, że u nas i tak od lat nie było porządnie śnieżnej zimy, poza tym nie mieszkam w górach, tylko na Pomorzu, w mieście, więc śniegu na drogach i tak nie ma dużo.

Więc teraz wszystkich tych, którzy nie lubią śniegu, bardzo serdecznie przepraszam. To chyba zadziałało jak mycie okien w słoneczny dzień (znaczy gwarancja, że dzień później będzie padać)…

Kategorie
Osobiste Praca

Co tam u mnie?

  1. uwielbiam swój samochód. Często jak podchodzę do niego na parkingu, stwierdzam, że jest cholerne ładne. Potem wsiadam, włączam podgrzewanie fotela, przełączam skrzynię w tryb Drive i jadę. W trasie włączam tempomat i spuszczam nogę z gazu, kierownicę trzymam jedną ręką, w drugą czasem łapię herbatkę albo hot doga kupionego na stacji. Podczas konferencji, jak stoi na parkingu wypełnionym Mercedesami, BMW i Audi bogatszych kolegów po fachu, też mi nie robi wstydu.
    Mojemu tacie też się podoba, chociaż ostatnio przeprosił się ze swoją Hondą UFO (Civic 8 generacji). 😉
  2. przez rok zdążyłam przejść gry „Wiedźmin” (dwa razy) i „Wiedźmin 3” (podstawkę, dodatki jeszcze czekają). Drugiej gry nie mam na czym odpalić 😉 (może za rok się szarpnę na nowego lapcia, tym razem takiego z kartą graficzną, chociaż właściwie bardzo lubię swój obecny sprzęt). Jestem teraz wierną członkinią fandomu, moja przygoda z wesołą gromadką dowodzoną przez zawodowego zabójcę potworów nie jest zakończona. Tylko książki muszę dokończyć, ostatnio zaczęłam „Sezon burz”, ale chwilowo ją odłożyłam na lepsze czasy.
    A Geralt w trzecim „Wiedźminie” to ciacho. Jacek Rozenek karmi moje uwielbienie dla męskich głosów (chociaż jako Geralt mówi niższym i bardziej chrapliwym głosem od swojego naturalnego).
  3. zawodowo bez zmian. „Dorabiam” w szkole dla higienistek stomatologicznych, niestety moje lenistwo coraz mniej się widzi w tej karierze.
  4. książki też nadal czytam. Podsumowanie Kącika Czytelniczego będzie tradycyjnie po przeczytaniu pierwszej książki w nowym roku.
  5. nadal noszę aparat ortodontyczny, jestem na finiszu (jeszcze jakieś dwa miesiące). Próbujemy ustawić w szeregu moją nieco wystającą do przodu prawą górną jedynkę. W rezultacie z położenia, którego nieprawidłowości nie było widać od frontu, zrobiła mi się diastema (niecały milimetr) i wyraźne wysunięcie do przodu (niecały milimetr) lewej jedynki. Się w przyszłym tygodniu dowiem, czy mam panikować, czy się po prostu nie uśmiechać szeroko przez najbliższy miesiąc (diastemę jeszcze bym przeżyła, ale ten jeden ząb wysunięty do przodu mnie znacznie bardziej mierzi. A tak nie lubię myśli, że ktoś mi przy siekaczach będzie grzebał).
    Od kilku miesięcy noszę też „wyciągi” między górnym a dolnym łukiem zębowym (gumki łączące zamki na górze i na dole), co żartobliwie nazywam kagańcem. Miałam cichą nadzieję, że dzięki temu schudnę, niestety, przyjmowane na drugie śniadanie jogurty pitne zawierają tyle cukru, że waga ani mi drgnęła (gumki oczywiście ściągam do jedzenia i zakładam później nowe, ale nie chce mi się tego robić za często, więc drugie śniadanie w pracy jest zwykle płynne).
  6. opcja „Tego dnia” na Facebooku jest świetnym narzędziem do uświadomienia sobie własnego ekshibicjonizmu. Czasami czytam, co zamieściłam 4-6 lat wcześniej i sobie myślę, „kogo to krówa obchodziło???”. Chociaż pewnie nadal tak jest, że jak zobaczę za kilka lat obecne wpisy, będę myśleć to samo.
  7. i przestroga zdrowotna: jeśli zdrowa, względnie trzeźwa osoba podczas rozmowy nagle zacznie bełkotać i dostanie niedowładu połowy twarzy, to nie sprawdzajcie objawów udaru w internecie, tylko od razu wzywajcie karetkę, nawet, jak się owej osobie chwilowo poprawi.
Kategorie
Osobiste

Zepsuli mi samochód

(zanim go kupiłam)

W zeszłą sobotę zrobiliśmy sobie z Tatą wyprawę moim autkiem pod Poznań celem obejrzenia paru samochodów (oba marki Toyota model Auris, automatyczna skrzynia biegów + kilka innych niezbędnych bajerów), wyszukanych w pocie czoła na otomoto. Dojechaliśmy do autohandlu i z dwóch samochodów do obejrzenia zrobił się jeden, bo drugi, wbrew treści ogłoszenia, nie miał tempomatu, a po latach jeżdżenia autem z tempomatem braku tempomatu nie uznaję w swoim aucie.

Drugie auto, nieco droższe od odrzuconego pierwszego, zostało obejrzane (tempomat stwierdzono), odprowadzone do stacji diagnostycznej i ostatecznie zaklepane. W tygodniu załatwiałam wszelkie formalności – kredyt mi przyznano, trzeba było jeszcze te cztery kółka zarejestrować i zaocznie ubezpieczyć. W międzyczasie kupiłam bilety na pociąg. Oprócz mnie i Taty zabierała się z nami moja Mama i Ł.

No to wczoraj pojechaliśmy samochód odebrać. Pobudka po trzeciej nad ranem, u celu byliśmy po 11. Wprawdzie było już właściwie po ptokach, ale Tata postanowił sprawdzić wszelkie bajery, które auto podobno ma, plus alarm.

No i po sprawdzeniu alarmu zrobił się problem. Auto ma odpalanie bezkluczykowe, znaczy musi być brelok w zasięgu anten, ale silnik uruchamia się guzikiem. I to uruchamianie guzikiem nie działało.

Pięciu facetów się kręciło dookoła. Tata miał minę nietęgą (w końcu to on ten alarm sprawdzał), panowie z autohandlu wpadali w coraz większą panikę (umowa jeszcze niepodpisana). Szukali, patrzyli, dzwonili po znajomych. („Słuchaj, pamiętasz Toyotę Auris, taka brązowa, beżowa, zresztą ch*j wie, co to za kolor…” – dzisiaj rano stwierdziliśmy, że jest koloru cappuccino. Na pewno będzie mniej widać, że brudna.) W końcu przyjechał jakiś młody gostek i zrobił to, co trzeba było zrobić już dawno.

Zajrzał do instrukcji (700 stron z okładem).

Auto chodzi.

(Swoją drogą mam coraz większe wątpliwości, że zepsuło się po sprawdzaniu działania alarmu. Prawdopodobnie ktoś coś później wcisnął nie tak, bo generalnie przestawienie tego na tryb jak sprzed sprawdzania było dziecinnie proste i można to zrobić nawet przypadkiem.)

Polecono nam auto oblać po dojechaniu do domu.

Większość trasy powrotnej (prawie 400 km, 6 godzin) prowadziłam ja, dzień wcześniej przejechawszy się autem Mamy z automatyczną skrzynią biegów. Mama pocieszyła mnie, że podczas próby poszło mi bardzo sprawnie, chociaż w trasie często miałam myśl, że przy wolnej jeździe trzeba zredukować bieg, ale ogólnie lewa noga – bezużyteczna w aucie z automatem – była używana z przyzwyczajenia tylko do wciskania hamulca przy odpalaniu silnika (przy skrzyni ręcznej przy uruchamianiu wciska się przecież sprzęgło).

Tata stwierdził, że jak będę je sprzedawać za 2 lata, to on zaklepuje (to duży komplement). Ja na to, że kredyt mam na 4 lata. „No to za cztery.”

Auriska ma kopa. 200 kg cięższa od Nissana, ma też 22 konie więcej. Jest nieco niższa i ma twardsze zawieszenie, ma też, niestety, nieco mniej miejsca – zwłaszcza na tylnej kanapie. Ale ja z pasażerami na tylnej kanapie jeżdżę bardzo rzadko, poza tym zmieściliśmy się w czwórkę (a liliputami nie jesteśmy). Poza tym jest wyładowana elektroniką i bajerami, których pewnie nie będę nawet używać ;).

Wysadzono mnie i Ł. pod moim mieszkaniem, Tata pojechał dalej Aurisem. Z Ł. poszliśmy zabrać rzeczy na przebranie, pojechaliśmy Nissanem do rodziców. Tam do 23 było oblewanie auta – kolejka na wszystkie cztery koła, potem automat, tempomat i czujniki parkowania. Kulturalnie wcięci poszliśmy spać.

Dzisiaj rano było dalsze poznawanie bajerów, przy okazji okazało się, że nie działają światła do jazdy dziennej, nie dostałam jednej instrukcji i otrzymałam w spadku po poprzednich właścicielach płytę Roda Stewarta. Ogólnie stwierdziłam, że dopóki nie ogarnę wszystkich bajerów, pewnie sporo rzeczy będzie mnie w tym aucie wkurzać.

Na razie stoi u rodziców. Regularnie jeździć zacznę dopiero w poniedziałek po południu.

A Nissan zostanie odpicowany i, mam nadzieję, rozsądnie sprzedany, bo to w sumie fajne auto jest.

Kategorie
Praca

Kryzys frekwencyjny

Przychodnia zamknięta 12-15 sierpnia. Przychodzimy do pracy 16. Ja mam dzień „prywatny”, pacjentów z bólem nie przyjmuję, chociaż na pierwszej zmianie część pacjentów na NFZ, ale to tacy wpisani na ładne oczy albo wiadomo, że na nich nie zarobię, bo np. wizyta pośrednia w leczeniu kanałowym i punktów z tego nie będzie. Mam trzy inne dni na zarabianie z funduszu na pacjentach legalnie wpisanych z listy oczekujących.

Z pierwotnie wpisanych na rano 7 pacjentów robi się 5. Asystentka zapycha dziury. Potem potwierdza 6 pacjentów na wybitnie prywatną popołudniówkę.

Z 6 paców robi się 3. Po licznych przetasowaniach zostaje 5. Jestem leniwa, mogę skończyć wcześniej.

Dzisiaj nie lepiej. Popołudniówka na NFZ. Wpisanych jakichś 12 pacjentów, praktycznie samo leczenie zachowawcze (nawet nie endo) początek pracy przed 12. O 11 wypisuje się 2. i 3. w kolejności, później dwóch innych ze środka i z końca. Asystentka walczy. Zostają dwie dziury w grafiku. Przychodzą pacjenci z bólem, więc w sumie siedzimy bezczynnie tylko wtedy, gdy się szybciej wyrobię, więc na czytniku podczytuję sobie horrorowate coś Mroza (polecam Kącik Czytelniczy 😉 ). Pod koniec liczę już pacjentów do końca pracy (w sumie usiadło 17 osób), chociaż właściwie do domu mi się nie spieszy, bo mam wizytę u ortodonty. Kiedyś w czwartki był zapitolnik, bo rano nikt nie przyjmował albo przyjmował mało pacjentów, więc wszyscy dodatkowi szli do mnie, na popołudnie. Od dłuższego czasu rano pracuje dwóch „szybkich” lekarzy, więc na moją zmianę przychodzą niedobitki. No i się nudzimy.

Od września kończymy z dyżurami w sobotę, nie będziemy już do nich zobowiązani kontraktem z NFZ. Absolutnie ostatnią sobotę biorę akurat ja, śmieję się, że trzeba będzie piwo bezalkoholowe albo szampana Piccolo kupić i oblać to z asystą. Niby tylko jedna sobota w miesiącu (średnio 4 soboty w miesiącu do podziału między 4 lekarzy i 4 asystentki), a ciąży.

Z innych wieści:

Od jakichś 2-3 tygodni gram w „Wiedźmin3: Dziki Gon”. Idzie mi średnio. Zajęcia będę miała na jakiś rok, biorąc pod uwagę moje tempo, refleks i niezdolność sprawnej obsługi pada (i to, jak często w moich rękach Geralt ginie – po trzeciej śmierci w ciągu 20 minut zaczynają mi się trząść ręce i sobie odpuszczam dalsze pocinanie). Świat jest cholernie rozległy i brutalny, widoczki boskie, Jacek Rozenek jako głos Geralta jest niezastąpiony, uwielbiam Płotkę. Sapkowskiego zresztą też powoli przerabiam.

Poza tym brak pracujących sobót bardzo mi pomoże w dużych zakupach, albowiem ponieważ we wrześniu chcę wymienić samochód. Jak mój Tata się zabierze za szukanie, może się okazać, że będę miała w tym roku drugą wycieczkę w Bieszczady (znalazł boską, białą Hondę Jazz pod Lublinem. Nie było kiedy pojechać i Boska Honda przepadła). A dlaczego chcę wymieniać? Tego się dowiecie, jak wreszcie zdjęcia z wakacji ogarnę i nocię z urlopu wrzucę. Tym razem automatyczna skrzynia biegów to priorytet. Zaczniem szukać za 2 tygodnie. I pewnie się pochwalę.

Kategorie
Osobiste Praca

Poświąteczny zapitolnik

Dzisiaj rano miałam przemożną ochotę znalezienia sobie wymówki, żeby nie pójść do pracy. W planie ponad 10 godzin w przychodni (jakieś 8,5 przy fotelu), która była zamknięta od piątku włącznie.

Wymówka by się znalazła. Jak chociaż prawdopodobnie rozkwitające zapalenie gardła, do rodzinnego można by pójść. Potem sobie przypomniałam, że rano będę jedynym pracującym lekarzem. To się wzięłam i pojechałam do pracy.

8 zapisanych pacjentów, całe szczęście właściwie same zachowawcze. Przyjętych pacjentów dodatkowych: 10.

W czasie zmieściłam się głównie dzięki temu, że pacjentów mam zapisanych co 40 minut. W tej chwili mało który zajmuje tyle czasu, nawet z wizytą pośrednią w leczeniu kanałowym trzonowca mieszczę się w pół godziny. Leczenie zachowawcze zajmuje mi jeszcze mniej czasu – to, co się nadrobi z tych 40 minut, zostaje na pacjentów z bólem. W rezultacie tych 18 pacjentów przyjęłam w 4 godziny 40 minut.

Oczywiście były pretensje do asystentki. Że czemu czekają tyle czasu. Bo się lekarz nie rozdwoi. Ale to mała dziewczynka. Dziewczynka się bawiła przez godzinkę czekania, potem się okazało, że jej wypełnienie z mleczaka wypadło i wcale nie była cierpiąca. Dlaczego ja muszę czekać, skoro płacę. Bo jest pan dodatkowo, poza tym NFZ twierdzi, że nie jest pan ubezpieczony. Jak nie jestem, mam ubezpieczenie w Niemczech. To się proszę w Niemczech leczyć, a nie za każdym razem mieć pretensje do systemu, na który nie mamy wpływu.

Medal się należy. 😉

Dzisiaj też zbliżyła się do końca historia mojego zepsutego czytnika. W sobotę wysłałam do supportu Legimi mejla z wieścią, że racji braku wieści co do mojej rękojmi od ponad 14 dni kalendarzowych od zgłoszenia, Kodeks Cywilny (wrzuciłam nawet odpowiedni artykuł – prawne ściągi w sieci to dobra rzecz 😉 ) każe taką rękojmię uznać za rozpatrzoną. Dzisiaj rano otrzymałam odpowiedź przepraszającą za zwłokę i informującą, że wyślą nowy czytnik. Tylko kolor będzie inny, bo mogłam dostać biały od razu (czyli za dwa dni) albo szary najprawdopodobniej w przyszłym tygodniu. Mi tam już w sumie wsio. Byle działał. Przynajmniej będę pewna, że tego starego mi nie odeślą ;).

W weekend moje autko znowu powędruje do mechanika. Autko generalnie fajne, miło mi się nim jeździ od tych trzech lat i 40 000 kilometrów, ale najwyraźniej silnik nie lubi LPG. Kafelek pewnie trzaśnie. Już się cieszę.

Kategorie
Osobiste

Pożegnanie

Po ponad 3 latach wiernej służby.

Po przejechanych wraz ze mną ponad 40 000 kilometrów.

Mikrus. Stalowy rumak. Ostatecznie i krzywdząco Złomek.

Mój pierwszy samochód.

Pełne nazwisko Daewoo Matiz Style.

Został wystawiony na sprzedaż.

matiz

Trochę mi go żal. Dzielny jest, naprawdę. Mam nadzieję, że trafi w dobre ręce.

 

 

 

Kategorie
Osobiste

Pierwsze jazdy

Wczoraj wybrałam się Nissanem do Dużego Miasta (niecałe 300 tys. mieszkańców 😉 ). Na kilku odcinkach trasy można legalnie rozwinąć prędkość 70 km/h. Będąc polskim kierowcą rozwinęłam nieco większą ;). Najbardziej mnie zmartwiło, że coś mi piszczało w drodze. Podejrzewam hamulce, bo przestawało przy hamowaniu. Po odbiorze i podczas jazd próbnych nic takiego się nie działo, ale doszłam do wniosku, że powodem pisków był dwudniowy postój w ogródku rodziców. W drodze powrotnej było znowu cicho i przytulnie, być może również dlatego, że odwoziłam Ł. do domu po seansie w kinie („Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz” – fajne, 8/10. Obok „Iron Man” i „Avengers” jeden z najlepszych filmów z cyklu Marvela. Tylko 3D absolutnie zbędne).

Niestety pod blokiem okazało się, że dłuższy dzióbek i dłuższy zadek Nissana w porównaniu ze Złomkiem odbija się na mojej umiejętności parkowania. Jak mam dużo miejsca, to nie ma problemu. Jak muszę stanąć między dwoma samochodami, to bez przynajmniej jednej korekty się nie obywa. No nic, pojeżdżę, poćwiczę, będzie lepiej.

W nagrodę dzisiaj kupiłam sobie w centrum handlowym nowe buty i regalik na filmy. Niniejszym kasa, o którą tata utargował z ceny wywoławczej Nissana, powoli się rozchodzi ;).

I to trochę niesprawiedliwe, że wszyscy mówią, że mam postawić flaszkę, a sama z tej flaszki nic nie upiję, bo prowadzę 😉

Kategorie
Osobiste

No to kupiony.

Myślałam, że wczoraj nie wysiedzę w pracy, ale po pokazaniu koleżankom ogłoszenia, z którego moje nowe kółeczka miały być kupione, zabrałam się do zabiegów. Dzień minął spokojnie, ostatni pacjent – bardzo mi na rękę – nie przyszedł. Koło 19 byliśmy już u sprzedawcy. Tata wcześniej utargował nieco z ceny i odprowadził samochód do stacji diagnostycznej, gdzie stwierdzono, że stan jest bardzo dobry i warto go kupić. Przeżyłam chwilę zakręcenia, bo myślałam, że torebkę zostawiłam w samochodzie taty, ale kiedy jej tam nie znalazłam, a byłam na 100% pewna, że miałam ją ze sobą, okazało się, że leżała na podłodze w mieszkaniu sprzedawcy. To był jedyny moment zgrzytu 😉

Umowa podpisana, pieniążki, kluczyki i dokumenty przekazane. Poprzedni właściciel cierpliwie odpowiedział na wszystkie pytania. Tata zrobił mi szybki kurs obsługi, konieczny do dostania się do mojego domu rodzinnego. Po czym wysiadł i poszedł do swojego auta.

Zostałam sama. Pierwszy raz za kółkiem tego samochodu. Wrzuciłam jedynkę, powoli ruszyłam. Na pierwszy rzut stwierdziłam, że będę się musiała przyzwyczaić do większego promienia skrętu i muszę wyczaić sprzęgło.

Kilka kilometrów dalej byłam już zakochana.

Wcześniej podchodziłam do tego „no fajny samochód, dobrze, że utrzymany, łojezu, jak ja ogarnę tę moc”, ale za kierownicą, w tej cichutkiej kabinie, z tą gładziutko chodzącą dźwignią zmiany biegów i kierownicą, z tym bezproblemowym wyprzedzaniem, z tą wysoką pozycją fotela, z automatyczną klimą…

Dojechałam do domu, weszłam, przywitałam się z mamą i rzekłam:

„Nie lubię tego słowa, ale nie umiem znaleźć innego określenia: jest zajebiście.”

Do mieszkania wróciłam Złomkiem, bo nowe wozidełko – no dobra, napiszę, że to Nissan – musi zostać ubezpieczone (AC), co stanie się dziś. Jutro – za pozwoleniem Rodziciela – Złomka zostawię pod domem i zacznę kursować moją nową, stalową miłością.

Kategorie
Osobiste

Zakupy…

Na początku roku była śpiewka, że nowy samochód kupię za rok, czyli na początku 2015.

Pod niezbyt subtelnym naciskiem ze strony Taty (któremu nie podoba się, że Złomek nie ma praktycznie żadnych systemów bezpieczeństwa poza hamulcami i pasami, nawet poduszek powietrznych) zmieniłam śpiewkę na „we wrześniu, zaoszczędzę więcej, będę po urlopach i chudym miesiącu sierpniu*, reszta kasy trzymanej na wyjazdy pójdzie do puli na samochód i będę wiedziała, ile jej konkretnie mam.” Naciski osłabły. Termin konkretniejszy był bardziej satysfakcjonujący. W kredyty i leasingi nie miałam ochoty się bawić. Komputer kupiłam na raty i to mi wystarczy. Wolę nieco powstrzymać swoje zapędy zakupowe, ale za to potem zapłacić wszystko od razu i mieć to z głowy.

(* dwa tygodnie urlopu w lipcu oznaczają połowę wypłaty za rzeczony lipiec, czyli sierpień musiałabym przeżyć na wspomnianej połowie wypłaty. Samozatrudnionemu nikt za urlop nie zapłaci. Jak mówiłam, chudy miesiąc. Zbieranie kasy na urlop = kasa na wyjazd i życie po powrocie)

Aż w zeszłą niedzielę pojechałam do domu rodzinnego, by uszczelnić dach Złomka. Rodziciel to załatwił, po czym stwierdził, że muszę intensywniej oszczędzać kasę, bo ze Złomka rzeczywiście robi się złomek. Rdza dość mocno podjada progi.

No i, niestety, naciski wróciły w postaci otrzymywanych codziennie emaili z listą interesujących ofert.

Rodziciel szukał samochodu pod kątem automatycznej skrzyni biegów (i paru innych rzeczy; tak czy siak, w pełni ufałam jego wyborom). To jednak oznaczało, że oferty pochodziły z dość dalekich zakątków kraju, bo lokalnie nie było praktycznie nic ciekawego. Dla Taty żaden problem zrobić sobie wycieczkę, prowadzić lubi i za kierownicą odpoczywa, ale na to potrzeba czasu, którego ja w tym tygodniu absolutnie nie mam.

W czasie poszukiwań kilkakrotnie sygnalizowałam, że automatyczna skrzynia dla mnie nie jest priorytetem. Owszem, to wygoda, fajnie i w ogóle, wszyscy w rodzinie mają automaty i są zachwyceni, ale dla mnie to był bonus, bo Złomek ma ręczną skrzynię i nawet przez cztery lata użytkowania nie udało mi się zajeździć sprzęgła.

No to dzisiaj rano padło pytanie w moją stronę „czy automat to priorytet?”. Bez wahania odparłam, że nie. Tym samym znacząco poszerzyłam możliwości znalezienia czegoś ciekawego.

Chwilę później otrzymałam smsa, czy mogę się w dniu dzisiejszym stawić w miasteczku obok na oględziny rzadko spotykanego egzemplarza pewnej japońskiej marki (dlatego nie podam tutaj ani marki, ani modelu 😛 ).

Stawiłam się.

Została zaliczona jazda próbna. Rodziciel (jako prowadzący – ja tylko wsiadłam za kierownicę, żeby stwierdzić, że wszystko wygląda fajnie i super wysoko się siedzi) po jeździe stwierdził, że jest fajnie. Samochód dobrze utrzymany, nie wydawał z siebie żadnych podejrzanych dźwięków.

Zaczęliśmy wyciągać kasę z bankomatów. Jutro najprawdopodobniej kupujemy. Znaczy ja kupuję.

Złomka posiadam oficjalnie na spółkę z Rodzicielem. Moje nowe wozidełko – cztery lata młodsze, z 65 tysiącami mniej przebiegu i dwukrotnie mocniejszym silnikiem – będzie wyłącznie moje.

Jak ja jutro w pracy wytrzymam?

Kategorie
Osobiste

Automat!

Rodzice kupili mamie samochód, ośmioletniego, świetnie utrzymanego Nissana Note. Note ma większość najważniejszych bajerów, typu ABS, klimatyzacja i automatyczna skrzynia biegów.

Moje autko nie ma takich dobrodziejstw. U mnie nawet poduszki powietrzne zamieniono na elektrycznie sterowane, przednie szyby.

Ale chciałam się przejechać. Pojechałam z tatą, najpierw na miejscu pasażera. Zjechaliśmy w rzadziej uczęszczaną uliczkę i zrobiliśmy przesiadkę.

Przejechałam w sumie jakieś 2 kilometry. Pierwszy raz w życiu za kierownicą samochodu z automatyczną skrzynią biegów. Miałam ochotę usiąść na lewej nodze – jest absolutny zakaz robienia z nią czegokolwiek w okolicy pedałów. Rozpędziłam się bez większego problemu, pojechałam kawałek 70 km/h.

Fajnie było.

Byłam trochę spięta, w końcu samochód nie mój, większy od mojego, w dodatku przeżycie nowe. Ale pewnie po jakimś czasie bym się przyzwyczaiła i jak reszta członków mojej rodziny, nie chciałabym później wrócić do ręcznej skrzyni.

Na razie wajcha skrzyni biegów w moim złomku mi nie przeszkadza. Ale jeśli kiedyś będę miała zbędne 20 tysięcy złotych, to nie obrażę się za automat w „nowym” samochodzie…