Kategorie
Osobiste

Odwyk

Wylogowałam się z Fejsa dziś rano.

Założenie: zaloguję się najwcześniej za miesiąc. Jeśli w ogóle.

Oczywiście nie oznacza to, że w ogóle zniknę z mediów społecznościowych. Na Instagramie od ogłoszenia odwyku doszło mi 5 śledzących. Pszypadeg? Nie sądzę. Te blogi, które lubię, mogę sobie śledzić gdzie indziej. Ogólnie raczej nie będę spędzać w sieci mniej czasu.

A może jednak? Jak nie będę karmić swojego FOMO, to jednak może się uda spełnić tegoroczne postanowienie przeczytania średnio trzech książek w miesiącu? Zaczęłam dobrze, z końcem stycznia utknęłam na, uwaga, dobrze ocenianym kryminale napisanym przez scenarzystę „Wiedźmina 3”! No heloł! Coś jest nie tak! To trzeba leczyć, skoro się nie ma motywacji do czytania Szamałka!

Już fakt, że miałam konkretną reakcję emocjonalną (smutek, uczucie straty) na samo postanowienie wylogowania się, sugeruje, że jest mi to potrzebne. Mam podszepty, żeby zerknąć tylko na minutkę, sprawdzić reakcje, może jednak ktoś będzie tęsknił? A może sprawdzić „Wspomnienia”, które pokazują, co za durnoty wypisywałam w poprzednich latach. Niejednokrotnie pytałam siebie, po co o tym pisałam? kogo to obchodziło?

Rodzicielka zareagowała emotką „Haha!”. Chyba we mnie nie wierzy. Albo tak ją rozbawiła lista innych portali, na których można mnie znaleźć.

Fejs karmi nasz narcyzm. Pozwala się chwalić sobą, patrzcie i podziwiajcie, dawajcie lajki. A potem osoba z tysiącem znajomych i tak nie ma z kim pójść na piwo wieczorem. To już chyba lepiej zrobić coś wartościowego.

Kategorie
Osobiste Praca

Kaszelek i urlop

Tydzień do urlopu. Od tygodnia kaszlę męcząco, nawet poszłam do lekarza, lekarz stwierdził zakażenie wirusowe, dostałam na wyciszenie sterydy w dwóch postaciach i syropek. Te sterydy jakoś do mnie nie przemawiają. Zawsze byłam kiepska (nawet bardzo) z farmakologii, ale sterydy przy infekcji to chyba średnio? Miałam się zgłosić ponownie, gdyby syropek po trzech dniach nadal nie pomógł.

I chyba się zgłoszę w poniedziałek.

Tak po prawdzie, to nie wiem, czy zdzierżę ten tydzień w pracy. Jestem chyba niemożebnie wręcz zmęczona, muszę mieć chociaż tydzień nicnierobienia. Jeszcze chętniej dwa. Nie chce mi się jeździć do pracy i kręcić kolejnych kanałów. Rzygam już tymi Kerrami i podchlorynem sodu. Jeden pacjent czeka na odbiór protezy; najbliższe terminy do mnie są za miesiąc, a gdzieś trzeba by było ewentualnie powciskać paców w przypadku nieplanowanej nieobecności. Tylko to mnie powstrzymało przed odpowiedzią twierdzącą na pytanie lekarza: „Zwolnienie?”. Dzisiaj żałuję.

Wypalenie zawodowe mi się włącza? Czy to naprawdę tylko kwestia tego, że od lipca nie miałam pełnego tygodnia wolnego, bo pracowałam nawet 27 i 28 grudnia?

Kategorie
Osobiste

Damska torebka

Na mojej trasie do pracy jest kawałek zwany podjazdem na Górkę. W tym miejscu droga rozszerza się na dwa pasy dla osób jadących w górę, w dół jest jeden pas (do pracy korzystam z dwupasmówki). Na górnym końcu owego podjazdu, który jest długości około kilometra, droga się zwęża do jednego pasa, jest skrzyżowanie i przejście dla pieszych. Nie ma tam świateł, jest zebra, niedaleko jest przystanek autobusowy. Ogólnie skrzyżowanie dość paskudne, bo ze względu na duży ruch bardzo trudny jest tam skręt w lewo, ograniczenie prędkości jest do 90 km/h, przejście dla pieszych nie jest jakoś szczególnie oświetlone i z dołu jest kiepska widoczność. Ogólnie koszmar.

Jechałam dzisiaj rano do pracy. Ze względu na dość meandrujący charakter drogi, jak zbliżałam się do początku podjazdu, widziałam na szczycie migające, policyjne światła. I jakoż na dolnym początku zaczął się korek. Domyśliłam się, że wypadek. Wyjechałam na lewy pas, do czego zresztą mam chyba pełne prawo?

Na owym kilometrowym odcinku widziałam pięć przykładów drogowego buractwa.

Trzech szeryfowało. Szkoda, że nie jechałam bezpośrednio za jednym z nich, zrobiłabym zdjątko i wysłała gdzie trzeba. Szeryfowanie, czyli blokowanie lewego pasa, żeby nie jechał szybciej niż prawy, jest nielegalne, z tego, co wiem.

Jeden się wkurzył na to szeryfowanie i pojechał po podwójnej ciągłej, wyprzedził szeryfów i pognał dalej. Dobrze, że służby na szczycie robiły chyba ruch wahadłowy, bo w dół o tej porze jest masakryczny korek. Byłyby dwa wypadki.

W końcu przed przewężeniem chciałam zjechać na prawy pas. Po mojej prawej było teoretycznie pusto, bo samochód na prawym, za mną, nieco zwolnił. Zawsze patrzę przez ramię, nie polegam tylko na lusterkach. Włączyłam kierunkowskaz. Zaczynam zmianę pasa. Za mną auto daje po garach i prawie we mnie wjeżdża, nie wpuszcza na pas. Zjeżdżam za nim, patrzę na markę wozu.

BMW. Wcale mnie to nie zdziwiło. Z całym szacunkiem.

Na tym trudnym skrzyżowaniu na szczycie podjazdu, z boku stoi osobówka. Z drugiej strony karetka, straż pożarna i policja. A na środku leży damska torebka i brązowa peruka.

To drugi wypadek ze skutkiem śmiertelnym, który widziałam na tamtym przejściu.

Podobno mają tam zrobić światła.

Kategorie
Osobiste Praca

Znak życia

Żyję.

Od początku czerwca mam nowego kota. Ma na imię Rysiek i przed chwilą wyglądał tak:

Syf na biureczku i koteczek

A chwilę później tak:

Nie powinno go tam być

Przywiozłam go z Olsztyna, jak miał 8 tygodni. Podobno to półkrwi Syberyjczyk. Fakt, ogon mu się robi coraz bardziej puchaty. Najpuchatszy z całego kota.

I stałe zęby mu rosną.

Rozrabia jak na kocie dziecko przystało (głównie biega po mieszkaniu i próbuje pobić kolejne rekordy wysokości. Pogryzł nam też jeden kabel od głośnika) i urodą nadrabia to swoje rozrabianie.

Poza tym byłam już na urlopie. W Bułgarii, w kurorcie Słoneczny Brzeg, 7,5 km od Nesebyru. Na wycieczkach były m.in. takie widoki:

Ogólnie miejsce fajne na totalne lenistwo, bo koło Słonecznego Brzegu nie ma nic ciekawego, poza samym Nesebyrem, który jest urokliwy, bardzo zabytkowy i pełen straganów. Większość czasu spędziliśmy nad hotelowym basenem, opalając się i pijąc drinki. W rezultacie tego drinkowania niemal totalnie straciłam ochotę na alkohol. Od powrotu chlapnęłam sobie kieliszek różanej nalewki, której reszta ostatecznie dostała się siostrze mojej jedynej, i kieliszek Krupniku Słony Karmel (siostra ma na mnie zły wpływ). Nie, żebym wcześniej piła dużo i regularnie, ale nawet piwka na koniec gorącego dnia się nie chciało.

Widoki powyżej to z wycieczki fakultatywnej do Bałcziku (piękne ogrody Marii, królowej rumuńskiej) i na półwysep Kaliakra (gdzie było zrobione powyższe zdjęcie). Bułgaria jest krajem z bardzo długą i ciekawą historią, ale jeśli ktoś chce mieć tanie wakacje, to Słoneczny Brzeg odpada, bo jak na kurort przystało jest drożej niż w Polsce.

Widok na pałacyk królowej Marii

Dla mnie dodatkową rozrywką był lot samolotem (leciałam pierwszy raz), który głównie utwierdził mnie w przekonaniu, że zwierzęciem jestem wybitnie lądowym. Widoki w drodze powrotnej mieliśmy wprawdzie fajne

Ujście Wisły, Mierzeja Wiślana

ale jakieś to dla mnie wszystko za kruche jest.

Wiem, jeden rzut oka na flightradar24.com i widać, jaki jest ruch w powietrzu i jak rzadko cokolwiek się dzieje, ale mimo wszystko. Jak coś się dzieje, to z przytupem.

I tak w przyszłym roku lecimy do Grecji, na Zante, albowiem moja siostra jedyna ma na mnie zły wpływ. Rodzice chcą mnie namawiać na Korfu na następny rok, ale ja już myślę o Chorwacji albo Hiszpanii. Czy innej Portugalii. Zobaczymy.

Ogólnie po dwóch tygodniach pracy po urlopie dochodzę do wniosku, że potrzebny mi kolejny wyjazd. Najlepiej do SPA. I nawet wiem, którego.

Albo jest to potrzeba zrobienia czegoś ze swoim życiem, najchętniej zawodowym. Jakieś podniesienie kwalifikacji czy coś, bo ostatnio kolega ze studiów się do mnie odezwał z propozycją pracy, na cztery ręce, mikroskop, a ja pomyślałam, że ja nie ta liga, ja prosty wiejski dentysta jestem. Trochę stoję w miejscu. Mam chrapkę na jedno szkolenie z protetyki na początku grudnia, ale, kurna, jakoś mnie nosi. Kopsnąć się gdzieś w sobotę, posłuchać czegoś pożytecznego, ciastek zjeść i darmowej kawy się napić.

W szkole już nie pracuję. Raz do mnie zadzwonili, tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego, nie mogłam odebrać, nie oddzwoniłam, od tamtej pory cisza. Chyba wreszcie muszę definitywnie zamknąć tamten rozdział.

Kategorie
Osobiste Praca

Nie przeszkadza?

Czasem mam ochotę zapytać niektórych moich pacjentów, czy im naprawdę nie przeszkadza ta wielka czarna dziura, jaką sobie wyhodowali w przednich zębach. Zwłaszcza nastolatków przed studniówkami/balami gimnazjalistów itp. Strach przed dentystą czy nie, ale naprawdę lepiej narazić się na drwiny kolegów (chyba najlepszy argument) niż pozbyć się tego wątpliwego ozdobnika? W XXI wieku, dobie znieczuleń i świetnych materiałów do wypełnień estetycznych?

Najlepsze są takie dziury u wypacykowanych na paszczy dziuń. Też się zdarza.

Albo czy nie czują, że od wczorajszego obiadu mają strzępki kurczaka między zębami. Wygrzebuję to potem zgłębnikiem i żartuję o zapasach na zimę.

Mnie osobiście żarcie między zębami wkurza niemożebnie, a mam ze dwie przestrzenie międzyzębowe, które gromadzą mięsko na potęgę. Znaczy gromadziłyby, gdyby nie nitka dentystyczna. Przy jednej przestrzeni jest wypełnienie do wymiany, przy drugiej też, ale ząb do zrobienia jest jakieś 21 lat po leczeniu kanałowym (właśnie poczułam się staro) i trochę strach go ruszać. Nastawiam się na wkład k-k i koronę.

A co do przednich zębów, fiksacja na temat moich sporawych górnych siekaczy kazałaby mi biegać do dentysty na pierwsze podejrzenie, że coś się z nimi dzieje. W rezultacie u mnie jedyne zęby nietknięte do tej pory próchnicą to właśnie fronty, od trójki do trójki (jakaś czwórka też się znajdzie). Pozostałe połatane, ale trzymają się kupy.

Czasem mam wrażenie, że zęby są traktowane jako nie do końca udany dodatek do reszty ciała. Się wyrwie i zrobi protezę. Mleczaki nie mają korzeni i i tak wypadną, a synek lat 6 nie chce myć zębów, no co mamusia zrobi? Krówa, zmusi. Ręce myje, buzię myje, tyłek po siku i kupie wyciera, to niech myje też zęby, to podstawowy element codziennej higieny. Mamusia na bilanse dziecko zaciągnie, czasem nawet zaszczepi, to niech zaprowadzi raz na pół roku do dentysty. Mamy wolny rynek i internet, jeden dentysta nie będzie odpowiadał, to się znajdzie innego.

* * *

Z innych wieści, Mrówka nadal jest jedynaczką. Myślę o wzięciu drugiego kota, ale a) zabieram się za to jak pies do jeża, b) dobrze by było, żebym wzięła drugiego sierściucha w momencie, w którym spędzę chociaż kilka dni w domu, a tego się chyba do listopada nie uświadczy, bo wszelkie moje długie weekendy i urlopy są związane z wyjazdami, c) zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle jakaś certyfikowana w międzynarodowych stowarzyszeniach hodowla sprzeda mi kota syberyjskiego do mojego 43-metrowego mieszkania bez możliwości wybiegu. Dlaczego syberyjskiego? Bo są puchate i nie uczulają, ale podobno bywają wysokogórskie, a ja wolałabym kota przypodłogowego. Zaczęłam myśleć, że może pal licho alergię, pomęczę się kolejne kilkanaście lat, a może wziąć w takim razie wymarzonego ragdolla? Z drugiej strony, kotów normalnie uczulających jest na pęczki w schroniskach i to za darmo, nie za 1500-2000 zł.

Excuses, excuses.

Także ten. Do drugiego kota jeszcze daleko.

Kategorie
Osobiste

Smutny element posiadania zwierzaka

Mam dwa koty, oba w wieku ok. 14 lat.

Czarną Mrówkę, która swoim gadulstwem, zwłaszcza w nocy, doprowadza nas czasem do szału, ale nadrabia tym, że włazi na kolana i ma spory rozumek, oraz rudego pręgowanego kocura Kisiela, który wprawdzie żyje raczej obok nas, ale jest mniej upierdliwy.

Kisiel od kilku lat chorował na przewlekłą niewydolność nerek. Dostawał specjalistyczną karmę, odpowiednie suplementy i sobie żył po staremu.

Jakiś miesiąc temu zauważyłam, że schudł. Zwróciłam uwagę, że jadł dużo mniej, niechętnie pił, ale poza tym zachowywał się normalnie. Podczas wizyty u weta okazało się, że zjechał z prawie 7 kg wagi na 5,5. Podejrzewano zapalenie gardła, bo wyniki badań krwi wyszły po staremu, nerki w miarę działały, nie było gorzej. Dostał antybiotyki, został odrobaczony, zmieniłam karmę, zaczął jeść trochę więcej. Kontrola miała być po dwóch tygodniach, z zastrzeżeniem, że może na czczo, to się zrobi USG.

Pojechałam wczoraj. Waga zjechała do 5 kg. Na wstępnym USG wyszedł guz w brzuchu, niedaleko ściany jelita, rozmiar 4×3 cm. Kot został w przychodni na cały dzień – dostał „Głupiego Jasia”, został przebadany dokładniej, od razu zrobiono biopsję i podano kroplówkę dożylnie.

Szczerze powiedziawszy, diagnoza mnie nie zdziwiła, biorąc pod uwagę wyniki krwi. Zasmuciła, ale brałam ją pod uwagę.

Podano mi opcje. Można było zostawić go w spokoju i czekać, aż mu się pogorszy. Tego robić niespecjalnie chciałam, bo żal było na niego patrzeć, jak chudł. Można było zrobić operację, otworzyć go, zobaczyć, czy dałoby się toto wyciąć, a jeśli nie, to po prostu go nie wybudzać. Miałam czekać na wyniki biopsji, chciałam się skonsultować też z innym wetem.

Niestety, wieczorem decyzja sama się podjęła. Kisiel leżał pod moim łóżkiem, doczłapawszy się tam na chwiejnych nogach kilka godzin wcześniej, i nie oddychał.

Mogę się tylko pocieszać, że nie zdążył się nacierpieć.

Kategorie
Osobiste

News dnia

Ściągnęli mi aparat!

Podobno pierwsze, co ludzie zazwyczaj mówią, widząc swoje zęby, to „jakie one są duże!”. Ja ucieszyłam się tylko, że znowu widać, że je wybielałam przed zakładaniem zamków. Bo że mam duże zęby, to wiem.

Obyło się przez ten czas bez odwapnień, znaczy higiena chyba była nienajgorsza ;).

Aż głupio mi było dzisiaj się uśmiechać w pracy, chociaż wyszczerzyłam się do wszystkich współpracowników ;). I zanabyłam okazyjne ciacho.

Zauważyłam, że przez te półtora roku wytworzył mi się odruch czyszczenia zębów językiem z lekkim zasysaniem po każdym posiłku: wyciąganie jedzenia spod łuku ;). Pewnie chwilę potrwa, zanim się z tego wyleczę.

Ogólnie też cieszę się, że jutro mam wolne. Ślepia mnie już bolą, łeb trochę też. Filmów nie chce się oglądać, w Wieśka grać też nie… (dodatek „Krew i wino”: wielkie propsy dla Twórców za trzymanie się materiału źródłowego; a Jan Frycz jako Regis brzmi całkiem nieźle. No i jest Wojciech Mann. I Krystyna Czubówna…) Nie wiem, kiedy się wyśpię. Może w poniedziałek.

Padam na nos.

Kategorie
Osobiste

To żem załatwiła zimę

Kiedy kupowałam Auriskę (u blacharza stoi do niedzieli i tęsknię za nią strasznie, bo chociaż autko mojej mamy też się dobrze sprawuje, to jednak przy jeździe do pracy w siedmiostopniowym mrozie podgrzewane siedzenia to skarb; poza tym, co swoje cztery kółka, to swoje), musiałam do niej dokupić zimowe opony. Szukałam ich na portalu porównawczym. Wybrałam jakieś tańsze, z całkiem niezłymi parametrami, tylko w komentarzach powtarzano, że kiepsko radzą sobie na śniegu.

Pomyślałam wtedy, że u nas i tak od lat nie było porządnie śnieżnej zimy, poza tym nie mieszkam w górach, tylko na Pomorzu, w mieście, więc śniegu na drogach i tak nie ma dużo.

Więc teraz wszystkich tych, którzy nie lubią śniegu, bardzo serdecznie przepraszam. To chyba zadziałało jak mycie okien w słoneczny dzień (znaczy gwarancja, że dzień później będzie padać)…

Kategorie
Osobiste Praca

Co tam u mnie?

  1. uwielbiam swój samochód. Często jak podchodzę do niego na parkingu, stwierdzam, że jest cholerne ładne. Potem wsiadam, włączam podgrzewanie fotela, przełączam skrzynię w tryb Drive i jadę. W trasie włączam tempomat i spuszczam nogę z gazu, kierownicę trzymam jedną ręką, w drugą czasem łapię herbatkę albo hot doga kupionego na stacji. Podczas konferencji, jak stoi na parkingu wypełnionym Mercedesami, BMW i Audi bogatszych kolegów po fachu, też mi nie robi wstydu.
    Mojemu tacie też się podoba, chociaż ostatnio przeprosił się ze swoją Hondą UFO (Civic 8 generacji). 😉
  2. przez rok zdążyłam przejść gry „Wiedźmin” (dwa razy) i „Wiedźmin 3” (podstawkę, dodatki jeszcze czekają). Drugiej gry nie mam na czym odpalić 😉 (może za rok się szarpnę na nowego lapcia, tym razem takiego z kartą graficzną, chociaż właściwie bardzo lubię swój obecny sprzęt). Jestem teraz wierną członkinią fandomu, moja przygoda z wesołą gromadką dowodzoną przez zawodowego zabójcę potworów nie jest zakończona. Tylko książki muszę dokończyć, ostatnio zaczęłam „Sezon burz”, ale chwilowo ją odłożyłam na lepsze czasy.
    A Geralt w trzecim „Wiedźminie” to ciacho. Jacek Rozenek karmi moje uwielbienie dla męskich głosów (chociaż jako Geralt mówi niższym i bardziej chrapliwym głosem od swojego naturalnego).
  3. zawodowo bez zmian. „Dorabiam” w szkole dla higienistek stomatologicznych, niestety moje lenistwo coraz mniej się widzi w tej karierze.
  4. książki też nadal czytam. Podsumowanie Kącika Czytelniczego będzie tradycyjnie po przeczytaniu pierwszej książki w nowym roku.
  5. nadal noszę aparat ortodontyczny, jestem na finiszu (jeszcze jakieś dwa miesiące). Próbujemy ustawić w szeregu moją nieco wystającą do przodu prawą górną jedynkę. W rezultacie z położenia, którego nieprawidłowości nie było widać od frontu, zrobiła mi się diastema (niecały milimetr) i wyraźne wysunięcie do przodu (niecały milimetr) lewej jedynki. Się w przyszłym tygodniu dowiem, czy mam panikować, czy się po prostu nie uśmiechać szeroko przez najbliższy miesiąc (diastemę jeszcze bym przeżyła, ale ten jeden ząb wysunięty do przodu mnie znacznie bardziej mierzi. A tak nie lubię myśli, że ktoś mi przy siekaczach będzie grzebał).
    Od kilku miesięcy noszę też „wyciągi” między górnym a dolnym łukiem zębowym (gumki łączące zamki na górze i na dole), co żartobliwie nazywam kagańcem. Miałam cichą nadzieję, że dzięki temu schudnę, niestety, przyjmowane na drugie śniadanie jogurty pitne zawierają tyle cukru, że waga ani mi drgnęła (gumki oczywiście ściągam do jedzenia i zakładam później nowe, ale nie chce mi się tego robić za często, więc drugie śniadanie w pracy jest zwykle płynne).
  6. opcja „Tego dnia” na Facebooku jest świetnym narzędziem do uświadomienia sobie własnego ekshibicjonizmu. Czasami czytam, co zamieściłam 4-6 lat wcześniej i sobie myślę, „kogo to krówa obchodziło???”. Chociaż pewnie nadal tak jest, że jak zobaczę za kilka lat obecne wpisy, będę myśleć to samo.
  7. i przestroga zdrowotna: jeśli zdrowa, względnie trzeźwa osoba podczas rozmowy nagle zacznie bełkotać i dostanie niedowładu połowy twarzy, to nie sprawdzajcie objawów udaru w internecie, tylko od razu wzywajcie karetkę, nawet, jak się owej osobie chwilowo poprawi.
Kategorie
Osobiste

Zepsuli mi samochód

(zanim go kupiłam)

W zeszłą sobotę zrobiliśmy sobie z Tatą wyprawę moim autkiem pod Poznań celem obejrzenia paru samochodów (oba marki Toyota model Auris, automatyczna skrzynia biegów + kilka innych niezbędnych bajerów), wyszukanych w pocie czoła na otomoto. Dojechaliśmy do autohandlu i z dwóch samochodów do obejrzenia zrobił się jeden, bo drugi, wbrew treści ogłoszenia, nie miał tempomatu, a po latach jeżdżenia autem z tempomatem braku tempomatu nie uznaję w swoim aucie.

Drugie auto, nieco droższe od odrzuconego pierwszego, zostało obejrzane (tempomat stwierdzono), odprowadzone do stacji diagnostycznej i ostatecznie zaklepane. W tygodniu załatwiałam wszelkie formalności – kredyt mi przyznano, trzeba było jeszcze te cztery kółka zarejestrować i zaocznie ubezpieczyć. W międzyczasie kupiłam bilety na pociąg. Oprócz mnie i Taty zabierała się z nami moja Mama i Ł.

No to wczoraj pojechaliśmy samochód odebrać. Pobudka po trzeciej nad ranem, u celu byliśmy po 11. Wprawdzie było już właściwie po ptokach, ale Tata postanowił sprawdzić wszelkie bajery, które auto podobno ma, plus alarm.

No i po sprawdzeniu alarmu zrobił się problem. Auto ma odpalanie bezkluczykowe, znaczy musi być brelok w zasięgu anten, ale silnik uruchamia się guzikiem. I to uruchamianie guzikiem nie działało.

Pięciu facetów się kręciło dookoła. Tata miał minę nietęgą (w końcu to on ten alarm sprawdzał), panowie z autohandlu wpadali w coraz większą panikę (umowa jeszcze niepodpisana). Szukali, patrzyli, dzwonili po znajomych. („Słuchaj, pamiętasz Toyotę Auris, taka brązowa, beżowa, zresztą ch*j wie, co to za kolor…” – dzisiaj rano stwierdziliśmy, że jest koloru cappuccino. Na pewno będzie mniej widać, że brudna.) W końcu przyjechał jakiś młody gostek i zrobił to, co trzeba było zrobić już dawno.

Zajrzał do instrukcji (700 stron z okładem).

Auto chodzi.

(Swoją drogą mam coraz większe wątpliwości, że zepsuło się po sprawdzaniu działania alarmu. Prawdopodobnie ktoś coś później wcisnął nie tak, bo generalnie przestawienie tego na tryb jak sprzed sprawdzania było dziecinnie proste i można to zrobić nawet przypadkiem.)

Polecono nam auto oblać po dojechaniu do domu.

Większość trasy powrotnej (prawie 400 km, 6 godzin) prowadziłam ja, dzień wcześniej przejechawszy się autem Mamy z automatyczną skrzynią biegów. Mama pocieszyła mnie, że podczas próby poszło mi bardzo sprawnie, chociaż w trasie często miałam myśl, że przy wolnej jeździe trzeba zredukować bieg, ale ogólnie lewa noga – bezużyteczna w aucie z automatem – była używana z przyzwyczajenia tylko do wciskania hamulca przy odpalaniu silnika (przy skrzyni ręcznej przy uruchamianiu wciska się przecież sprzęgło).

Tata stwierdził, że jak będę je sprzedawać za 2 lata, to on zaklepuje (to duży komplement). Ja na to, że kredyt mam na 4 lata. „No to za cztery.”

Auriska ma kopa. 200 kg cięższa od Nissana, ma też 22 konie więcej. Jest nieco niższa i ma twardsze zawieszenie, ma też, niestety, nieco mniej miejsca – zwłaszcza na tylnej kanapie. Ale ja z pasażerami na tylnej kanapie jeżdżę bardzo rzadko, poza tym zmieściliśmy się w czwórkę (a liliputami nie jesteśmy). Poza tym jest wyładowana elektroniką i bajerami, których pewnie nie będę nawet używać ;).

Wysadzono mnie i Ł. pod moim mieszkaniem, Tata pojechał dalej Aurisem. Z Ł. poszliśmy zabrać rzeczy na przebranie, pojechaliśmy Nissanem do rodziców. Tam do 23 było oblewanie auta – kolejka na wszystkie cztery koła, potem automat, tempomat i czujniki parkowania. Kulturalnie wcięci poszliśmy spać.

Dzisiaj rano było dalsze poznawanie bajerów, przy okazji okazało się, że nie działają światła do jazdy dziennej, nie dostałam jednej instrukcji i otrzymałam w spadku po poprzednich właścicielach płytę Roda Stewarta. Ogólnie stwierdziłam, że dopóki nie ogarnę wszystkich bajerów, pewnie sporo rzeczy będzie mnie w tym aucie wkurzać.

Na razie stoi u rodziców. Regularnie jeździć zacznę dopiero w poniedziałek po południu.

A Nissan zostanie odpicowany i, mam nadzieję, rozsądnie sprzedany, bo to w sumie fajne auto jest.