Wylogowałam się z Fejsa dziś rano.
Założenie: zaloguję się najwcześniej za miesiąc. Jeśli w ogóle.
Oczywiście nie oznacza to, że w ogóle zniknę z mediów społecznościowych. Na Instagramie od ogłoszenia odwyku doszło mi 5 śledzących. Pszypadeg? Nie sądzę. Te blogi, które lubię, mogę sobie śledzić gdzie indziej. Ogólnie raczej nie będę spędzać w sieci mniej czasu.
A może jednak? Jak nie będę karmić swojego FOMO, to jednak może się uda spełnić tegoroczne postanowienie przeczytania średnio trzech książek w miesiącu? Zaczęłam dobrze, z końcem stycznia utknęłam na, uwaga, dobrze ocenianym kryminale napisanym przez scenarzystę „Wiedźmina 3”! No heloł! Coś jest nie tak! To trzeba leczyć, skoro się nie ma motywacji do czytania Szamałka!
Już fakt, że miałam konkretną reakcję emocjonalną (smutek, uczucie straty) na samo postanowienie wylogowania się, sugeruje, że jest mi to potrzebne. Mam podszepty, żeby zerknąć tylko na minutkę, sprawdzić reakcje, może jednak ktoś będzie tęsknił? A może sprawdzić „Wspomnienia”, które pokazują, co za durnoty wypisywałam w poprzednich latach. Niejednokrotnie pytałam siebie, po co o tym pisałam? kogo to obchodziło?
Rodzicielka zareagowała emotką „Haha!”. Chyba we mnie nie wierzy. Albo tak ją rozbawiła lista innych portali, na których można mnie znaleźć.
Fejs karmi nasz narcyzm. Pozwala się chwalić sobą, patrzcie i podziwiajcie, dawajcie lajki. A potem osoba z tysiącem znajomych i tak nie ma z kim pójść na piwo wieczorem. To już chyba lepiej zrobić coś wartościowego.