Kategorie
Osobiste

Małe kroczki

Już dawno zauważyłam, że żeby coś ze sobą zrobić, muszę się wkurzyć. Nie na jakiś drobiazg, jakąś namacalną rzecz, tylko tak ogólnie. Na siebie. Na świat. Na wszystko.

Noc z 27 na 28 czerwca miałam ciężką. Mrówka od ponad trzech miesięcy nie miała kociego towarzystwa, więc jojczała po nocach. My od tygodnia nie mieliśmy materaca, więc spaliśmy na wąskiej i trochę za krótkiej wersalce w salonie; zmiana mebla i miejsca naszego nocnego przebywania też się źle odbiła na Mrówie. Trwała kampania prezydencka z całym tym szczuciem na mniejszości. Ja byłam niewyspana, zmęczona i sfrustrowana. Tej niedzieli rano się ze mnie ulało. Siedziałam dobre pół godziny przy biurku i ryczałam.

Tego dnia postanowiłam pójść na terapię. Terapeutę znałam – postawił na nogi moją mamę i siostrę, ja też do niego chodziłam (terapia rodzinna z moimi rodzicami), kiedy byłam na studiach i prawie je zawaliłam z powodu uzależnienia od kompa.

Pan psycholog miał wolny termin na najbliższy piątek. Tak więc wylądowałam u niego na fotelu (do wyboru z kanapą) 3 lipca 2020 roku.

Zaczęłam od tego, jaka byłam sfrustrowana na cały świat. Chwilę później się okazało, że powód był bardziej konkretny. Hasłem przewodnim tamtej sesji było „dlaczego nie przyszła Pani z partnerem?”.

Poszłam do niego też tydzień później. Tym razem zaczęliśmy pracować nade mną, a nie moim życiem związkowym. Chciałam przestawić w sobie kilka rzeczy. Chciałam ruszyć trochę z rozwojem zawodowym: są rzeczy, szczególnie w protetyce, których na studiach nie udało mi się rozpracować, na stażu tym bardziej, i tak sobie żyję 10 lat w zawodzie, lepiąc dziury po próchnicy, dłubiąc w kanałach i wyrywając ząbki. A tej jednej, ważnej, rozwojowej, protetycznej rzeczy unikam jak ognia, bo nie mam praktyki. Jak do tego podejść?

Małymi kroczkami.

Ogólnie po trzech sesjach wychodzi na to, że te małe kroczki to w sumie klucz do rozwoju. Ja bym najchętniej zrobiła wielki skok, tyle że to mnie właśnie trzyma w miejscu.

Chciałabym kupić mieszkanie, ale boję się ponosić ryzyko kredytu hipotecznego na 3o lat. Co zrobić? Wystarczy na początek pomyśleć, czy na pewno jest mi to potrzebne. Pooglądać ogłoszenia. Oswoić się z myślą. Boję się ruszyć dalej z protetyką stałą? Wystarczy poświęcić pół godziny siedzenia na tyłku na przerwie na szlifowanie zębów usuniętych z powodu parodontozy. Robiąc u pacjenta coś innego pomyśleć, co można by u niego zrobić protetycznie. Jak sobie poszlifuję odpowiednią ilość zębów, znaleźć pacjenta, u którego byłby jakiś prosty przypadek.

Na pełne samotności pytanie „jak w wieku 34 lat zdobyć nowych znajomych w prawdziwym życiu” padła odpowiedź „poszukać wśród tych starych”. Może ktoś z mojego miasta, kogo znam ze szkoły, jednak chciałby wpaść na kawę. Tyle że po tej sesji została praca domowa: „co ja mogę dać ludziom, jaki mieliby powód, żeby mnie lubić?”

Cholernie trudne pytanie dla osoby, której się wydaje, że ma dziecinne pasje i hiperfiksowanie się na nich jej szkodzi, bo nie ma o czym rozmawiać z ludźmi.

Ogólnie wniosek jest taki, że w celu wykonania małych kroczków muszę oderwać się od laptopa.

Nie cierpię swojego ciała, mam nadwagę, nie mam kondycji. To co można zrobić? Małymi kroczkami. Pomysł na ten moment jest taki, żeby 20 minut dziennie, po pracy (albo przed, jeśli mam tylko popołudniówkę), poświęcić na jakąś bardzo spokojną aktywność fizyczną. Mam rowerek stacjonarny. Mam matę i książkę do jogi. Wiem, że 20 minut to mało, ale a) lepsze to niż nic, b) chodzi o wyrobienie nawyku robienia codziennie czegokolwiek dla formy fizycznej, c) małe krówa kroczki. Karnetu na siłownię nie wykupię, bo wiem, że się zmarnuje.
A w weekend jakaś dłuższa i trochę poważniejsza aktywność. Godzinny spacer po obiedzie, jak dziś, jeśli pogoda pozwoli. Wyjazd nad morze, zamoczyć kopyta w brudnej wodzie i pochodzić boso po piasku. Pójście na basen, bo unosić się na plecach umiem rewelacyjnie, nawet w słodkowodnym basenie, ale pływanie na brzuszku mnie stresuje.

Chciałabym nauczyć się rysować. Mam trzy książki na ten temat, ołówki i szkicownik. Czas też mam. Tyle że spędzam go przed kompem. Więc w weekend godzinka. Balkon posprzątałam, muszę się jeszcze gniazd os spod parapetów i gzymsów pozbyć i można się smażyć z ołówkiem w ręce.

A co do laptopa… Wieczorami czas zżera mi w głównej mierze pewna gra online. I tak przestałaby działać z końcem roku (jest oparta na Flashu), ale chyba trzeba jej powiedzieć „do widzenia” nieco szybciej.

Małe kroczki. Trzeba zrobić ten pierwszy, bo to wkurzenie się miesiąc temu to było tylko metaforyczne założenie butów. A potem może jakoś pójdzie.

Macie zdjęcie z Chorwacji na pocieszenie:

Dubrownik