Tak sobie myślę, że mam tę swoją działalność gospodarczą od ponad 7 lat, ZUS się płaci (od początku pełny, bo na stażu była umowa o pracę), podatek się płaci, księgowej się płaci, rachunki się szefowi wystawia, faktury zbiera, szkolenia się wrzuca w koszty, cichcem się marzy o własnym gabinecie w rodzinnej wsi, czasem ukradkiem przemknie myśl „a może jednak kupimy z Ł. mieszkanie” (Ł. o tej myśli jeszcze nie wie, pewnie zaraz się dowie, bo narodziła mi się dziś, przelotem; minusem jest konieczność wzięcia kredytu – na pewno nie we frankach – i dość spore ograniczenia lokalizacyjne, jeśli miałoby mieć to sens dla nas obojga, bo on chce trochę bliżej 3miasta, a ja nie chcę zmieniać obecnego miejsca pracy, bo tam mi dobrze, a im bliżej 3miasta, tym będę miała dalej), się wkurwia na państwowe rozdawnictwo moich ciężko zarobionych pieniędzy i jakoś to leci bez większego stresu…
… a dla niektórych własna działalność to taki trochę ojej, czy ja podołam, wielka zmiana w życiu i co to będzie.
Czy ja coś robię nie tak? Czy ja o czymś nie wiem? Czy jakiś urząd się właśnie nie szykuje, żeby zrzucić mi na łeb konsekwencje czegoś, co powinnam od tych 7 lat robić, a nie robię, bo nie wiem, że powinnam?
(jakby co, to tfuuuu! żeby nie zapeszyć.)
W odpowiedzi na “Co robię nie tak?”
tak samo jak punkt 5 – znam czlowieka, ktory stosuje sie do tej zasady swiadomie i niestety nawet jesli to co robi jest dobre dla niego, to jednak przy okazji krzywdzi innych, a wiec w tym przypadku to jednak chyba egoizm. Jesli sytuacja mu nie odpowiada albo zle sie z czyms czuje, wymysla sobie teorie, ktora uzasadnia jego postepowanie, po czym skutecznie sobie wmawia, ze tak wlasnie jest – dla mnie to raczej relatywizm moralny i oszukiwanie siebie za cene komfortu psychicznego. Czy komfort psychiczny jest tego warty, i czy rzeczywiscie to jest dobre na dluzsza mete i kiedys nie odbije sie potezna moralna czkawka, ktorej nie bedzie sie dalo zagluszyc zadnym wymyslonym usprawiedliwieniem?