Kategorie
Archiwalne Osobiste

Zmęczenie

Padam na ryj. Chce mi się płakać na samą myśl, że jutro będę poza domem 13 godzin w związku z pracą. Zwłaszcza, że do drugiej pracy nadal nie przygotowałam materiałów do omówienia, co muszę zrobić teraz.

Trzy poniedziałki pod rząd pracowałam 8-18:30 (zazwyczaj mam tak w co drugi poniedziałek). Dwie soboty pod rząd pracowałam. W pozostałe dni normalnie tkwiłam przy fotelu.

Pięć dni do majówki. 9 dni wolnego, z czego trzeba odjąć półtorej godziny w poniedziałek i 6 godzin w sobotę – prace druga i trzecia. Ale czekam na tych kilka dni jak na zbawienie.

Szkoda, że nie pomyślałam o tym wcześniej, ale miałabym autentycznie ochotę wynająć sobie gdzieś pokój na dwa dni i o niczym nie myśleć. Popluskać się w basenie. Nawet komputer zostawiłabym w domu. Teraz to po ptokach, nic nie znajdę.

Mieszkanie nieogarnięte. Pranie wisi na suszarce od tygodnia, bo nie chce mi się prasować.

Cieszę się na leniwą niedzielę, bo się z własnej woli wpakowałam w prowadzenie wykładu z kupy materiału, więc muszę go przygotować, z drugiej strony wyrywam na zewnątrz, nie jestem w stanie wysiedzieć na tych moich 43 metrach. Z trzeciej strony piękna pogoda wcale mnie nie cieszy.

Nic mi się nie chce.

Mam dość…

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Zachciało mi się…

Zachciało się poprosić asystentkę o wypiaskowanie mi zębów. Nie dość, że drugie pół dnia nie mogłam jeść ani pić nic barwiącego (znaczy kawka albo herbatka przed popołudniówką wykluczona), to jeszcze mnie dziąsła teraz troszkę napierniczają…

Ale za to jakie mam teraz bielutkie ząbki :).

To było moje drugie piaskowanie w życiu. Będę przeżywać, a co. 😉

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Pół roku

… wczoraj minęło. Pół roku mieszkania poza domem rodzinnym.

Nie umarłam z głodu. Nie zaginęłam pod górą śmieci. Koty mnie nie zjadły. W ciuchach chodzę czystych, choć niekoniecznie dobrze wyprasowanych (liczy się wysiłek…). Odżywiam się chyba nienajgorzej, skoro powolutku chudnę.

[Piję właśnie kawę o posmaku i zapachu kawy z bananem. Mam szok tlenowy, bo odprowadziłam MM na pociąg.]

Nie ukręciłam kotom tych ich głupich łebków. Koty też się raczej dobrze trzymają, chociaż jeden nadal nie jest odrobaczony i zaszczepiony.

Nie popadłam w długi. Nie dałam się namówić na karty kredytowe. Wyrabiam się finansowo.

Nadal nie umiem gotować.

Jakoś to leci… Lepiej u mnie, niż w domu, który pół roku temu opuściłam. Myślę, że nadal mogłabym do niego wrócić… Do jakiejś odseparowanej od reszty domowników części…

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Rosół

Wychodzi na to, że odwiedzanie rodziców w święta nie wychodzi mi na zdrowie.

Rodziciela grypa ścięła w Niedzielę Wielkanocną.

Mnie podcięło dopiero w środę. Zaczęło się od trwającego do teraz braku apetytu. Kiedy koło drugiej wychodziłam do domu, usłyszałam, że panie asystentki będą się spodziewały telefonu ode mnie w czwartek rano (a praca 12-18).

Nie zadzwoniłam. Pojechałam do pracy. Podchodziłam już do przychodni, kiedy zadzwonił mój telefon: to panie, które miałam za kilka sekund zobaczyć, zadzwoniły, z troski.

Zamiast przyłbicy cały dzień nosiłam maseczkę. Zużycie ręczników papierowych znacząco wzrosło.

Co do pracy w piątek nie było wątpliwości: kwietniowe piątki są pechowe (za tydzień jadę na konferencję, za dwa tygodnie muszę wyjść w środku dnia na kilka godzin), do pracy iść muszę, chociażby nie wiem, co.

Wczoraj wieczorem wyszłam z pracy z postanowieniem ugotowania sobie rosołu. Odebrałam z paczkomatu paczuszkę z kupionym na Allegro głupim filmem, poszłam na zakupy, wybrałam najlepiej wyglądającą porcję włoszczyzny z tych kilku paczek, które po 20 jeszcze zostały, do tego kilka nóżek kurczaka i śmignęłam do domu.

Gotowanie zostawiłam, oczywiście, na dziś. Muszę przy tym nadmienić, że moje doświadczenie w gotowaniu zup to ugotowanie mięska i dorzucenie do wywaru mrożonki i ew. wymienionych na opakowaniu przypraw. Sięgnąwszy po zasób wiedzy w internecie zabrałam się za gotowanie jakieś 2 godziny przed planowanym obiadem. Do tego czasu zdążyłam nawet zgłodnieć (to cudowne chorobowe odchudzanie: chodzisz cały dzień głodna, ale nie masz na nic ochoty i jesteś nawet w stanie stabilnie – bo mi na głodzie w stanie niechorobowym zaczynają drżeć dłonie – przeżyć cały dzień na dwóch herbatach i jogurcie). Po drodze musiałam wyskoczyć do pieruńsko drogiego sklepu na osiedlu, bo nie sprawdziłam wcześniej, że nie mam liści laurowych.

No. Rosołek sobie pyrkał przez jakieś dwie godziny, aż wypyrkał się całkiem niezły – stwierdził mój mocno przytępiony zmysł smaku. Po obiadku obejrzałam swój głupi film („Tomb Raider” – jaki ten film jest durny; i chyba będę niechcący robić festiwal filmów z Danielem Craigiem, bo na jutro mam w planach „Dziewczynę z tatuażem”), potem dodatki na płycie. Teraz sobie siedzę i piszę, na noc łyknę znowu Apap, bo mnie plecy bolą (bardzo grypowo).

Przyszły tydzień będzie ciężki, czuję to.

A druga praca mnie wkurza, tak stwierdziłam po przemyśleniu paru spraw z nią związanych. Chyba jednak nie podejmę kariery w edukacji.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Naturalną konsekwencją

kupna pięknego ekspresu, który w tempie zaiste ekspresowym robi kawę nieśmierdzącą plastikiem, jest to, że zaczęłam pić więcej kawy.

To jest jedna z jego najcudowniejszych cech: kubek mocnej kawusi jest gotowy w kilka minut. Nie wiem, ile, bo nie stałam ze stoperem, ale jak nastawiłam ekspres na zaparzenie jednego kubka, to kawka była gotowa, kiedy ja jeszcze robiłam sobie kanapki na śniadanie. Dodałam sobie do niej waniliowego syropu, kupionego jakiś czas temu w Lidlu, trochę mleka i było świątecznie ;).

Jedną z bardziej naturalnych konsekwencji wyprowadzenia się z domu, mieszkania samotnie (bez dzieci) i nie bycia zapaloną katoliczką jest też olewanie tradycji wielkanocnych. W tym roku ktoś inny biegał ze święconką do kościoła i wysłuchiwał po raz kolejny tej samej pogadanki sympatycznego księdza. Mnie to jakoś wszystko ominęło.

Dzisiaj jadę do rodziców. Na jutro jeszcze nie mam planów, ale może właśnie brak planów jest planem: korci mnie, żeby z nikim się nie spotkać, po prostu siedzieć w domu i obejrzeć sobie jakiś film czy kilka odcinków serialu albo wyskoczyć na spacer. Posiedzieć, pomyśleć, poleniuchować, poukładać puzzle (ułożyłam już ramkę, „teraz to już z górki”), odpocząć po prostu. Popatrzeć na nieustannie padający śnieg za oknem, posłuchać szumu z drogi krajowej, pośpiewać wraz z n-ty raz słuchaną płytą Archive.

Czasem i tak trzeba.

Na zakończenie życzę Wam ciepłych, rodzinnych Świąt Wielkiejnocy.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

No i wywołał…

Wczoraj. W Tesco. Ekspres przelewowy. Za stówkę. Obudowa częściowo udaje stal. Półtoralitrowy dzbanek. Filtr szalenie łatwy do mycia (i tak mam zamiar używać papierowych filtrów).

To była miłość od pierwszego wejrzenia. Musiałam go mieć.

Po rozpakowaniu pudła okazało się, że podczas używania musi stać na płycie grzewczej kuchenki, bo nie mieści się pod szafkami kuchennymi, jeśli klapka ma być otwierana. W stanie zamkniętym jest OK. 😉

Wczoraj wieczorem tylko zdałam sobie sprawę, że przeraźliwie śmierdzi plastikiem. Poczytałam i doszłam do wniosku, że jeśli nic się nie da z tym zrobić, to w najpóźniej w czwartek mogę pojechać go oddać, co mnie zaniepokoiło, bo wiadomo – miłość itd. Dzisiaj przepuściłam przez niego wodę z octem i potem czystą (wodę, nie napój wyskokowy). Zaczął śmierdzieć octem. Zostawiłam otwartą klapkę wlewu wody. Trochę wywietrzał. Jutro rano chyba przetestuję parzenie kawy.

Chce ktoś wpaść na kawkę? Mam jeszcze blok czekoladowy 😉 

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Przemyślenia książkowe

Wczoraj dokończyłam czytanie „Dzieci Hurina” JRR Tolkiena. Pożyczyłam z biblioteki, bo akurat nie mieli „Zamku z piasku, który runął” Stiega Larssona.

Łojezu, ale to była smutna książka. Zero nadziei, mordercze czyny w szale i rozpaczy, pod koniec właściwie czytałam ją, żeby wreszcie skończyć. Może nie wpadłam w depresję i nie popłakałam się, ale naprawdę mnie to zmęczyło.

Parę ciekawych twistów pod koniec „Dziewczyny, która igrała z ogniem” Larssona pobudziło z kolei moje zainteresowanie tym, co wymyślił do „Zamku z piasku…”. Te książki to zdecydowanie lżejsza lektura, chociaż niekoniecznie objętościowo 😉

A tak piszę o moich walkach czytelniczych, bo ostatnio doszłam do wniosku, że to smutne, że w dzisiejszych czasach do zarobienia milionów wystarczy słabo napisać i wydać książkę o związku sadomasochistycznym, który jest właściwie niezdrowy (bo niezgodny z trzema podstawowymi zasadami „zdrowej” relacji BDSM: safe, sane, consensual. Długo by tłumaczyć, skąd to wiem 😉 ).

Przyznam się szczerze: czytam dużo fanfiction. Czytam głównie fanfiction, co było jednym z powodów ustalenia Śród Bez Komputera, bo jest to czasożerne i poza powiększaniem zasobów mojego potocznego angielskiego niezbyt pożyteczne. Fanfiction piszą zazwyczaj amatorzy. Niektóre czyta się świetnie, inne po kilku akapitach czy rozdziałach porzucam, bo ostatecznie przestają sprawiać mi przyjemność czytania (z różnych powodów).

„Pięćdziesiąt twarzy Grey’a” powstało podobno jako fanfiction z wampirem w głównej roli. Ostatecznie zostało tym, czym jest. Bardzo słabo napisaną powieścią porno. Nie będę się nad nią rozwlekać, bo nie mam specjalnie takiego prawa, skoro przeczytałam tylko kilka zdań. Styl pisania mnie odrzucił. Myślałam, że to wina tłumaczenia, ale podobno w oryginale wcale nie jest lepiej.

Co może być zatem receptą na wydawniczy sukces? Wywołać kontrowersje. Pobudzić ciekawość, czym to ludzie się tak ekscytują lub czym burzą. Kilka lat temu Kościół Katolicki zrobił darmową reklamę Danowi Brownowi, przeklinając jego „Kod Leonarda DaVinci”. Przeczytałam, fajne było. Nawet poszłam później do kina na „Anioły i demony”. Analizy książek Browna wyrastały potem jak grzyby po deszczu. Teraz pojawiają się co chwilę parodie/analizy/lepsze wersje „… Grey’a”. Autorce należy pogratulować sukcesu, do którego przyczyniła się zapewne w niewielkim stopniu – gdyby nie PR, o tej książce – czy nawet serii – mało kto pewnie by wiedział.

A ja dalej będę polować na „Zamek z piasku…”, a jeśli ktoś może mi polecić bardziej pozytywne opowieści autorstwa Tolkiena (do „Silmarillionu” boję się podejść, proponowanie „Władcy pierścieni” i „Hobbita” skwituję szyderczym hahaha), to ładnie proszę. Po tym wszystkim po raz trzeci podejdę do „Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg” leCarre’a i może w końcu uda mi się to skończyć.

W międzyczasie układając puzzle.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

A jak woła…

[Uwaga, notka będzie o niedokonanych zakupach ;)]

Macie czasami tak, że czegoś szukacie w celu zakupienia, wahacie się, myślicie, zmieniacie co chwilę zdanie, nie jesteście przekonani, aż w końcu coś do Was zawoła i po prostu MUSICIE to kupić?

Podobno często panie tak mają z butami. Mi się to czasami zdarza przy szukaniu prezentów na Gwiazdkę, jeśli nie mam listy życzeń.

Tym razem szukam czegoś większego kalibru od butów, mianowicie chodzi mi po łbie zakup ekspresu do kawy i młynka.

Żadna z tych rzeczy nie jest mi niezbędna do życia. Kawy piję niewiele, przy życiu i jasności umysłu trzymając się za pomocą mocnej, czarnej herbaty. Zamiast ekspresu mam zaparzacz, który dostałam na Gwiazdkę. Młynek jest zastępowany przez dostępność kawy mielonej – nawet smakową, kupioną w sklepie z towarami „kolonialnymi” zmielą na miejscu. Owszem, świeżo mielona jest podobnoż lepsza, ale tak czy siak nie jestem zdesperowana. Gorzej było, jak zepsuł mi się odkurzacz. Wtedy dokonałam ostatniego ever zakupu w Euro RTV AGD.

Dzisiaj zabrałam swój procent z utargu w trzeciej pracy. Zakupy miałam zrobić tak czy siak. Zajrzałam przy okazji do MediaExpert (gdzie się okazało, że mają szokująco tanie filmy na BluRay – ceny startujące od 3 dych za płytę to naprawdę mało jak na legalne, pełne wydanie).

Jak do mnie zawołał ten ekspresik Amica! Aaaale wrzasnął z półki KUP MNIEEEE! Ciśnieniowy, tani, pojemność znośna, na kawę sypaną (nie uznaję kapsułek). Normalnie szok!

Udało mi się nie kupić ostatkiem siły woli. Jako prawdziwa baba zadzwoniłam z samochodu do MM, żeby usłyszeć przynajmniej coś w rodzaju opinii. MM wyraził głównie pewność, że zawrócę i za pół godziny napiszę mu smsa, że kupiłam (już kiedyś takie numery robiłam). Ja na to, że jeśli już, to jutro, ale ma mi dać tydzień-dwa i ekspres pewnie będę już miała. MM później się zdziwił, że podziękowałam za wkład, bo „przecież nic nie powiedziałem”. Ja na to, że czasem lepiej się podejmuje decyzje, konsultując je z kimś – nawet, jeśli robi się coś przeciwnego do rady. Jak to rzekł Sherlock do nowopoznanego Watsona w serialu BBC „I think better when I talk aloud… Skull just attracks attention…”. Pojechałam do domu bez ekspresu.

I zrobiłam słusznie, bo opinie o „cudownej” maszynce, znalezione w internecie, były zdecydowanie podzielone. Czeka mnie zatem dalszy „research”. Pewnie się skończy na ekspresie przelewowym – i też będzie smacznie.

Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

Życie

Moja kariera w edukacji może nie przebiega szokująco, ale za to z tygodnia na tydzień przekonuję się, że cholera wie, kiedy się skończy. O szczegółach za bardzo pisać tutaj nie chcę, ale wniosek jest taki, że ogólnie wszyscy wszystko wiedzą. Styczność z wynurzeniami, plotkami, protestami i dyskusjami nauczyła mnie czekać na informacje z pierwotnego źródła.

Dzisiaj dodatkowo zdołowałam swojego pierwszego szefa, kiedy zrobiłam krzywą minę na wieść o konieczności pracy w soboty – przyznałam się do trzeciej pracy, w której też chcą ode mnie przychodzenia w weekendy. Z niegdyś trzydniowych weekendów będę zatem wydrapywać soboty na życie osobiste. Jeszcze trochę, a zostaną tylko niedziele. Rodzina zapomni, jak wyglądam.

Poza tym psuje mi się komputer. Gwarancja skończyła się dwa miesiące temu. Pada na szczęście „tylko” karta dźwiękowa, a to i tak mój domysł (na podstawie odgłosów przypominających wybuchy fajerwerków, zanikania dźwięku przy odtwarzaniu i trzeszczeń występujących również po wypięciu wtyczki głośników z gniazda). Nie mam nawet specjalnie kiedy tego dziada oddać na diagnostykę.

I coś mi strzeliło do łba i kupiłam sobie puzzle. Nigdy specjalnie nie lubiłam czy raczej nie uprawiałam tej formy rozrywki, ale stwierdziłam, że może przy szukaniu połączeń między elementami zrobią mi się jakieś dodatkowe, przydatne połączenia w mózgu? Wprawdzie czasem sama się zaskakuję skojarzeniami, ale ogólnie układanki wydały mi się dość rozwijającą rozrywką.
Aaa tam. Kupiłam pudło z 1000 elementów. Wyszło na to, że podeszłam do tego nieco zbyt ambitnie, bo założę się, że mnie szlag trafi po drodze przynajmniej kilkakrotnie. Jeśli w ogóle uda mi się ten widoczek Tatr ułożyć.

A jutro jadę do Izby Lekarskiej zgłosić po półtora miesiąca zmiany w moim życiu zawodowym, choć właściwie powinnam była to zrobić w ciągu dwóch tygodni. Jeśli jednak człowiek ostrożnie podchodzi do swoich umiejętności zawodowych, zderzających się z dużo większym doświadczeniem, to się boi, że wyleci po dwóch tygodniach i znowu będzie musiał płacić 35 zł, żeby wycofać zmiany w rejestrze praktyk lekarskich. W drodze powrotnej zahaczę o IKEA i może się zaopatrzę w tacę i supertanie, beżowe miseczki i talerze 1,49 zł/sztuka.

Smutno Wam było beze mnie?

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Apel swoje…

… a życie swoje.

W poprzedniej notce prosiłam o mycie zębów przed wizytą u dentysty.

A sama przed odprowadzeniem samochodu do blacharza nie zahaczyłam o myjnię.

Autko oddałam w środę, odzyskałam – cudem – dziś. Cudem, bo nastawiałam się na jako że do 15 miałam dzisiaj kursować w Gdańsku, a pan blacharz ma ciekawsze rzeczy do robienia w sobotę po 16, niż siedzieć w warsztacie.

Dzisiaj rano się okazało, że jednak pan blacharz ma warsztat do ogarnięcia i po 16 w pracy jeszcze będzie.

Jak dotarłam (najpierw autobusem, potem pociągiem, następnie na nóżkach) do Izby Lekarskiej, gdzie miał się odbywać kurs, okazało się, że zamiast do 15, będzie on trwał do 14. Baby – przepraszam, koleżanki po fachu – cały czas zadającej niezwiązane z tematem pytania wyjątkowo też nie było, więc skończyliśmy o czasie. Udało mi się zdążyć na pierwszy możliwy pociąg, po czym, pokonawszy biegiem kilkusetmetrowy tunel zdążyłam też na autobus, którym dojechałabym do blacharza (swoją drogą, korelacja pociągi – autobusy w moim mieście jest rewelacyjna. Osoby niesprawne fizycznie nie mają wyboru, muszą czekać pół lub półtorej godziny na kolejny autobus). Po dotarciu do warsztatu pan akurat skądś wrócił. Przednie drzwi i błotnik mojego rumaka wyglądają zaiste pięknie. Na moje przeprosiny za przyprowadzenie brudnego samochodu usłyszałam, że nie ma problemu. Do mieszkania zatem dojechałam swoim ukochanym, odświeżonym autkiem, po drodze powiększywszy zapasy sera i wędliny.

A tak w ogóle to właśnie żłopnęłam kieliszek wina, którym (winem, nie kieliszkiem) w wakacje z łatwością doprowadziłam się do prawie kontrolowanej wesołości. Chciałam na butelce przetestować nowy korkociąg (taki zwykły, dwuramienny, tani, więc nie wiadomo, czy by to zniósł), ale się okazało, że winko jest nakrętkowe.

Dobranoc życzę 🙂