Odliczam, a co.
Coraz bardziej się przeklinam, że nie wpadłam wcześniej na pomysł z wyjazdem na dwa dni. Dwa dni w hotelu z basenem, full wypas. No ale nic, może uda mi się zaliczyć aquapark w Sopocie w ramach ochoty na popluskanie się. Poza tym muszę jednak oszczędzać kasę, bo majowa wypłata będzie skromna.
W niedzielę pojechałam do centrum handlowego, gdzie wpłatomat poszatkował mi banknot stuzłotowy (prawdopodobnie włożyłam go w formie pogiętej, wyszedł w kawałkach), w wyniku czego zaliczyłam wkurza. Pojechałam do Biedronki celem zakupu pysznych lodów na patyku, gdzie ów poszatkowany banknot wypadł mi z portfela.
Wczoraj w sklepie, na przerwie w pracy zauważyłam, że nie mam w portfelu dowodu rejestracyjnego samochodu. Zawsze trzymałam go w przegródce na banknoty. Po powrocie do mieszkania nie znalazłam go. Wyszukałam w Google, co się robi w takim przypadku.
Dzisiaj na przerwie między porankiem na NFZ a prywatną popołudniówką zadzwoniłam do BOKu szatkującego stówy centrum handlowego. Nikt im dowodu rejestracyjnego nie przyniósł. O to samo zapytałam w dwóch sklepach, w których wczoraj robiłam zakupy. Nie ma.
Po pracy pojechałam do Biedronki. Panie kasjerki wiedziały, o co chodzi, papier odzyskałam bez problemu.
W moim padaniu na ryj zatem chociaż raz zdarzyło się coś pozytywnego.
Muszę wreszcie wymienić koła na letnie i olej w autku. Muszę się też zabrać za sprawdzanie egzaminu próbnego pań, które męczę w drugiej pracy. W poniedziałek przed 20 wykładem pt. „ortodoncja w pigułce” bardzo skutecznie zlasowałam im mózgi.
Ogólnie końca roboty nie widać.
Nadal jestem zmęczona. Idę po loda. Albo po wino…
A koty się tłuką.