Kategorie
Archiwalne Osobiste

Empik

Ktoś chyba wymyślił układ regałów i książek na owych regałach tak, żeby się pracownicy nie nudzili – poziom niemożności znalezienia tam czegokolwiek przez klienta wymaga od owego klienta proszenia o pomoc rzeczonych pracowników.

Wczoraj postanowiłam w Empiku w tunelu gdańskiego dworca kupić dwie książki. Najpierw w „odsłuchowni”, czyli elektronicznym punkcie info, sprawdziłam, że obie są. OK, to ruszamy na poszukiwania.

Pierwsza miała być w „Poradnikach”. Nie znalazłam takowego działu. Pięć minut szukania – zdobycz znajdowała się w dziale „Psychologia”.

Druga książka to powieść Johna Le Carré’a, na podstawie której ostatnio nakręcono film z baaardzo solidną obsadą (i nie piszę tu tylko o Angliku z Dziwną Twarzą, ale też o Colinie Firthu i Garym Oldmanie), na który to film się wybiorę na przełomie listopada i grudnia (czyli po premierze).

Sprawdzam w dziale „Literatura obca”. Pod „L” po Le Carré’u ani widu, ani słychu. To samo w „Kryminałach”. Po raz trzeci podchodzę również do działu „Sensacja”, ale tam pod „L” również o takowym autorze nie słyszeli. No przecież miało być, Le Carré też trochę tych książek napisał, więc COŚ powinno stać. Skoro taki DeMille był pod „D”, to Le Carré powinien być pod „L”.

Nieprawda. Był pod „C”.

Powinien mnie szlag trafić. Powinnam była wyjść i przypuścić polowanie na obie książki w Matrasie. Chociażby za karę za brak szacunku do klienta.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Ile człowiek traci…

… nie znając klasyki.

Wczoraj zaliczyłam w końcu „Pulp Fiction”. W końcu dowiedziałam się, skąd pochodzi ukochane wśród moich znajomych powiedzenie z palnikiem i obcęgami oraz „zrobię ci z d. jesień Średniowiecza”. Wniosek główny: Quentin Tarantino kręci zdrowo powalone filmy. Ale nie trzeba mnie będzie zaciągać przed ekran z taką siłą, jak do kolejnej produkcji Christophera Nolana (<wink> do Cucu).

Z innych wniosków po Niewiemktórym Maratonie Filmowym W Domowym Zaciszu: Leoś DiKarpio (błąd zamierzony) nawet mówiący z południowoafrykańskim akcentem („Blood diamond”) jest śliczniusi (nie zakocham się, wolę takich z bardziej kontrowersyjną urodą), zaś Robert Downey Jr. smutno się powtarza w rolach luzaków z problemami („Zodiac”). Co nie zmienia faktu, że w przypadku tego drugiego pana na „Sherlock Holmes: The game of Shadows” pójdę z wypiekami na twarzy.

Ciężko się pisze, jedząc przy okazji za dużą porcję spaghetti i słuchając dyskografii Britney Spears (nie pytajcie).

Właśnie matula zadzwoniła. Najprawdopodobniej od środy będę rodzicielowi leczyć kanałowo dolną ósemkę. Słitaśnie. Ale pilniczki C-file Pilot to the rescue! Nie wiedziałam, że można się zakochać w narzędziach kanałowych.

Wynajęłam sobie pokój w Łodzi na dwa dni w okresie LDEPowym. Teraz tylko muszę się zabrać za naukę, coby nie zmarnować kasy…

Kategorie
Archiwalne Osobiste

„It does make a considerable difference to me…”

Wczoraj miała być impreza przy pizzy. Właściwie nawet nie impreza, tylko obiad. Urodzinowy. Ćwierćwiecze, wiadomo. Zaprosiłam trzy osoby, spodziewałam się przybycia w sumie 4 – jedna z zaproszonych ma TŻ. Owe trzy osoby to wspominany tu od czasu do czasu Cucu, K. – moja koleżanka jeszcze z podstawówki – i A., koleżanka z roku (i to ona ma TŻ).

Impreza była zaplanowana na 15:30. O 14:30 miałam K. odebrać z pracy i zawieźć moim własnym autkiem na miejsce. Ok. 13 dostałam SMSa, w którym K. odwoływała swój udział w imprezie, obiecując, że odbijemy sobie w tygodniu.
„No surprise there, though” – pomyślało mi się po angielsku. Już kilka razy robiła mi takie numery, jak np. jechała na zakupy chwilkę przed tym, jak miałyśmy się spotkać, ani słowem mi się o tym wcześniej nie zająknąwszy. Miała już wtedy komórkę.
Rozumiem, niedawno zmarła bliska jej osoba, a K. poważnie traktuje kwestie wiary i żałoby, OK. Ale to nie miała być impreza z tańcami i alkoholem, tylko durna pizza. Mogła mi o wątpliwościach powiedzieć przy otrzymaniu zaproszenia (telefonicznie, głosem osobistym, nie SMSem), a nie odwołując udział półtorej godziny przed.
K. to jedyna koleżanka ze szkoły (jeszcze podstawówki, w gimnazjum i liceum też byłyśmy razem), z którą mam czynny kontakt, ale takie dowody olewania mnie są zdecydowanie wkurzające. Ale co? Zerwać kontakt? Czy żyć zgodnie z zasadą „lepsza marna koleżanka, niż żadna”?
Pewnie zrobię tak, jak kiedyś – przestanę pierwsza nawiązywać kontakt. Niech ona się odezwie.
Bo nie mam odwagi, żeby jej powiedzieć, co o tym myślę. Nie lubię konfrontacji.

Cucu przyszedł. Punktualnie.
Jak zawsze, tak właściwie.

O nieobecności A. przekonałam się, siedząc już z Cucu przy stoliku w Pizza Hut. Tym razem nie byłam zawiedziona – A. już przy rozmowie z zaproszeniem poinformowała o ciężkiej sytuacji rodzinnej i możliwej konieczności wyjazdu. OK, to zostaliśmy we dwójkę.

Kiedy wróciłam do domu po dobrej pizzy, spacerze i kawie, przypomniało mi się jedno zdanie z mocno rozrywkowego filmu, ale jednak świetnie tu pasujące po wyjęciu z kontekstu. Początek jest w temacie notki, dalszy ciąg poniżej.

„…having someone with me on whom I can thoroughly rely.”

Jadąc sama autkiem do celu wiedziałam, że wraz ze mną w Pizza Hut będzie siedziała przynajmniej jedna osoba. Że chociażby nawet dziewczyny zawiodły, nie zmarnuję paliwa, nie zjem pizzy w samotności i nie będę ryczeć z frustracji wieczorem.

Czasami nie mamy o czym rozmawiać i siedzimy w ciszy. Z drugiej strony zdarza nam się powiedzieć to samo w tym samym momencie albo „odgaduję jego potrzeby” i przesuwam do siebie kawiarniany stolik, żeby miał więcej miejsca na nogi. Prawie jak stare małżeństwo. U nas też, poza ciszą, nie zawsze jest idealnie, ale możemy sadzić sobie złośliwości i wiemy, że druga strona się nie obrazi, tylko zrobi krzywy uśmiech i już. Naszą małą tradycją są maratony filmowe – o ile jedno z nas ma wolną chatę, a drugie przy tym nie pracuje, staramy się spotykać. Ostatni maraton był 23 lipca, następny będzie za tydzień.

A nawiązaliśmy prywatny kontakt (poza internetową grupą dyskusyjną o nazwie Bocznica, na której się poznaliśmy) 21.8.2003 roku. Był to email od niego z tematem w stylu „A może byśmy się spotkali?”. Po raz pierwszy „na żywo” spotkaliśmy się 4 dni później.

8 lat bliskiej znajomości – przyjaźni – nawiązanej przez internet. I kurna pal licho, że spotykamy się średnio raz na miesiąc albo i rzadziej (rzadko kiedy mamy obecną częstotliwość spotkań). Lepszy niezawodny przyjaciel na odległość, niż notorycznie olewająca mnie koleżanka, mieszkająca 2 kilometry ode mnie.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Żem się popisała…

Wczoraj zrobiłam wyskok do najbliższego Auchan celem zrobienia mniej lub bardziej niezbędnych zakupów. Jednym z tych bardziej zbędnych był portfel kupiony w Deichmannie. Mniejszy od starego, z dużą ilością przegródek, z zapinaną na zamek błyskawiczny częścią na monety i zawartą wewnątrz jeszcze mniejszą, również zapinaną kieszonką. Ogólnie fajnie.

Wczoraj zrobiłam przeprowadzkę portfelową – monety, karty, dokumenty i wizytówki zostały przeniesione. Dzisiaj rano spojrzałam na leżący na biurku stary portfel, rzuciłam okiem do środka i z twierdzeniem, że „w sumie można go już wywalić” wrzuciłam go do kosza na śmieci.

Pojechałam do pracy. Przed pracą postanowiłam zrobić zakupy. Wyszło ok. 8 zł. Zerkam do przegródki na pieniądze papierowe – pusta, a byłam pewna, że z poniedziałku powinnam mieć ponad 30 zł. Udało się wysupłać kwotę do zapłaty z monet. Przypomniało mi się, że pewnie kasa poleciała do kosza razem ze starym portfelem… Nic straconego, wrócę do domu, pogrzebię w suchych śmieciach i pieniądze odzyskam.

Dojechałam pod pracę i serce zabiło mi szybciej. W tej samej przegródce, w którym nosiłam banknoty, miałam też dowód rejestracyjny samochodu…

Do domu wracałam… w sumie w tym samym tempie, co zazwyczaj, czyli przekraczając dozwoloną prędkość o jakieś 10-15 km/h, zwalniając przy typowych miejscach czajenia się policji. Nie spotkałam po drodze ani jednego patrolu. Banknoty i dowód rejestracyjny zostały prawidłowo przeprowadzone na nowe miejsce. Ogólnie pełna szczęśliwość.

Idę sprzątać…

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Dziewczyny

Poszłam wczoraj zmienić baterię w zegarku, bo padła. Mamy na rynku zegarmistrza, który jest w tym miejscu, odkąd pamiętam. Przy wejściu stał i palił papierosa jeden z właścicieli. Przyjął mój zegarek i oddał koledze, sam wrócił przed drzwi.

Po chwili wchodzi i zagaduje „Czemu te dziewczyny o siebie nie dbają? Umalowane, ładnie ubrane, a figura…” – czyni gest oznaczający wystający brzuch. „Młode, a robią się takie szerokie w biodrach… To chyba te hot-dogi…”.

Nie wiem, jaką mam skłonność do rumienienia się. Nie uważam też swojego brzuszka i bioderek za specjalnie szczupłe. Z wagą mieszczę się w normie, ale przy górnej granicy.

Zresztą idąc do zegarmistrza dojadałam pączka.

Udając, że nie mam kompleksów i zastanawiając się, po której stronie barykady w tej rozmowie tak właściwie się znajduję, coś odpowiedziałam na temat dbania nie o to, o co się powinno. Pan dodał jeszcze coś o predyspozycjach, że nie wiadomo, ile by te dziewczyny próbowały schudnąć, czasami się nie udaje.

W tym momencie kolega pana przyniósł mój zegarek. Zapłaciłam i wyszłam.

No i teraz mam pewną zagwozdkę. Czy to była aluzja, czy niezbyt udana próba nawiązania rozmowy? 🙂

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Żyję #2

Wczoraj dojechałam do domu, dziś walczyłam z zaległościami na paru stronach (typu Demotywatory) w przerwach od leczenia wku*wa (okazało się, że rodzice zapomnieli uruchamiać moje autko od czasu do czasu i akumulator kompletnie padł) i ostatnim pożegnaniu zmarłego ojca psiapsióły. Mogłabym tu pisać o refleksjach typowych dla uczestnictwa w pogrzebie, ale nie napiszę.

Napiszę za to o spełnieniu mojego nieoficjalnego postanowienia. Pisałam tu o dłuuugim spacerze po Krakowie (Kopiec Kościuszki -> Zakrzówek -> mieszkanie). Otóż dziś uruchomiłam Google Maps i rozrysowałam za jego pomocą pokonaną wtedy trasę. Wyszło całkiem imponujące (jak na mnie, przedkomputerowego leniwca bez wcześniejszego treningu) 12,4 km. Trasę z Kleparza do początku spaceru (na Cichym Kąciku) pokonałam tramwajem, bo mnie przerosło zapowiadane przez nawigację 5,5 km piechotą ;).

Jakieś zdjęcia może jeszcze wkleję. Tylko muszę znaleźć swój aparat foto…

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Żyję.

Piotr wprawdzie wczoraj wywiózł mnie do lasu, ale nie zrobił tego, co w wyobrażeniach osoba poznana przez internet robi zazwyczaj (ach te brudne myśli). Jutro po trzecim podejściu do Centrum Nauki Kopernik śmignę ciapiągiem do domciu i jak dobrze pójdzie, będę w nim ok. 22. Jak mi pary starczy, to może napiszę kilka notek że zdjęciami, ale nic nie obiecuję.

Muszę kolację zjeść. Do przeczytania jutro z pociągu albo pojutrze już z domciu, jeśli znajdę chwilę i siły na pisanie między nadrabianiem zaległości na Demotach i kwejku ;).

Kategorie
Archiwalne Osobiste

To by było na tyle…

… jeśli chodzi o Kraków. Może na kilka lat mi ten tydzień wystarczy ;). Teraz do środy bieganie po Warszawie, tym razem w towarzystwie Piotra, mojego pierwszego blogowego znajomego, poznanego na żywo.

W pociągu jest gorąco, cudem znalazłam miejsce siedzące. Przed 15 będę w stolicy. Jeśli dożyję…

Przygotowałam 3 pocztówki do wysłania. Nawet mam naklejone znaczki. Tyle że wyślę je z Warszawy, bo zapomniałam wrzucić je do skrzynki ;).

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Ostatni pełny dzień…

Jutro przed południem wsiadam do pociągu do Warszawy. Ale dziś chcę jeszcze wejść na Wieżę Mariacką i zaliczyć kawę w Singerze. Mówicie, że to tuż obok Kolorów? 😉

Sprawdziłam stan konta i boję się teraz wchodzić do galerii handlowych.

Pogoda jest śliczna, trzeci dzień paraduję w spodniach do kolan i sandałach. Troszkę też opaliłam sobie ręce. Na twarz niestety muszę mocno uważać. Kremik z filtrem 50 SPF i nie ma innej rady.

W sumie fajnie chodzi się spać koło północy i wstaje o 10. Czy będzie mi smutno przy jutrzejszym wyjeździe? Pewnie tak. Ale ten etap urlopu póki co jest bardzo udany i mimo tego, iż nadal siedzę w mieszkaniu, nie mam wrażenia, że marnowałam czas.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Śmieci

W Krakowie wynajmuję pokój od starego znajomego (syna „przyjaciół rodziny”, między mną a nim nie ma nic – nie widziałam go od kilku lat – ale nasi rodzice się przyjaźnią). Mieszkanie jest studenckie. W kwestii jedzenia każdy (jest tu jeszcze czterech mieszkańców) rządzi się sam. Problem jest z pomywaniem: naczynia zalegają w zlewie, i z wynoszeniem śmieci. Tak to przynajmniej wyglądało. Przez jakieś 3-4 dni w korytarzu stały dwa pełne worki i pudełko po pizzy, czekające, aż kogoś ruszy sumienie. Ja udaję bezduszną, w końcu występuję tylko gościnnie, ale dziś w końcu wyniosłam jeden worek wychodząc na kolejny spacer. Po powrocie nie było już drugiego worka i pudełka. Znaczy chyba spełniłam przypisaną mi rolę i ktoś się ulitował nad pozostałymi śmieciami…

Jutro wyprowadzka.