Kategorie
Archiwalne Osobiste

Frustracja

planu oszczędnościowego nici, a laptop do szału dalej doprowadza. To, co wypracuję sobie w domu dodatkowo, pewnie w grudniu pójdzie na prezenty. W styczniu ubezpieczenia samochodu i przegląd techniczny. W lutym pewnie znowu coś wyskoczy i tak do końca stażu. Ogólnie koniec z wyjazdami gdziekolwiek. Nawet nie wiem, gdzie spędzę Sylwestra. Jak źle pójdzie, to w domu, sama. Albo z kumplem, znowu będziemy filmy oglądać. Bo nie będzie mnie stać na nic innego. Jak pójdzie dobrze, to ze znajomymi w Warszawie, zawieziona tamże przez rodziców.

Ludź chce sobie film obejrzeć, a nie może, bo w 7-letnim komputerze tkwi wyjątkowo niekumaty napęd DVD, któremu sił starczyło na 20 minut seansu. A nie można nawet go zamienić na napęd zewnętrzny, bo przy gniazdach USB 1.1 (nowoczesne komputery zawierają USB 3.0, nieco starsze 2.0, które były już całkiem szybkie i sprawne) nie działałby odpowiednio. Ogólnie frustracja i zgrzytanie zębów.

A dokładniej to szlag mnie trafia, ale co poradzić.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Strażnicy grawitacji

Jeden z moich (tak jakby) kotów ma zwyczaj zrzucania rzeczy z półek. Ponieważ jest głuchy, nie słyszy huku. Słyszą za to właściciele i okazują odpowiednie zainteresowanie. Przyzwyczaił swoich poprzednich opiekunów, że jak coś zrzuci, to dostanie jeść.

Potrafił ich budzić w ten sposób w środku nocy.

U nas coś takiego nie działa. Wszystkie rzeczy tłukące się zostały schowane, więc jedynym przedmiotem, który może zrzucać, jest… miska na jedzenie. Stoi na szafce w korytarzu (żeby psy nie wyjadły karmy). Dźwięk metalowej miski lądującej na kaflach jest wyraźnym znakiem, że Dyziek jest głodny.

Napisałam o tym na Facebooku. Po chwili odezwał się mój znajomy, zwariowany (pozytywnie) kociarz, który walką o życie i zdrowie niepełnosprawnego sierściucha zarobił u mnie wielkiego plusa (nie znałam go z tej strony wcześniej). Napisał coś bardzo słusznego:

„Koty to strażnicy grawitacji. Często muszą sprawdzać, czy działa.”

No więc, Dyziaczku, nie ma żebrania. Od teraz będzie to po prostu testowanie grawitacji.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Zdjęcia dziś nie będzie :(

Pogoda się spsuła i kolory wyblakły :(. Może inną razą 😉

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Psychologia związków

Jestem zadeklarowaną singielką i zaczynam się denerwować na wszelkie teksty „jak ty będziesz miała męża i dzieci…”. Singielstwo uprawiam troszkę z musu, troszkę z własnego wyboru. Jak wykazał pewien test na Facebooku, mam koci charakter. Koty, jak wiadomo, ogólnie są singlami i dobrze sobie radzą w pojedynkę, ale lubią żyć wśród innych ludzi. I innych kotów zresztą też. Zgadza się. Mam charakter kota. Muszę się o niego bardziej zatroszczyć.

Matula podrzuciła mi e-booka „Dlaczego mężczyźni poślubiają zołzy” autorstwa Sherry Argov. Słowo „zołza” brzmi negatywnie, ale zaraz na początku książki autorka zaznacza, że nie ma tego na myśli. Chodzi o kobietę, która wie, czego chce, jest niezależna, ceni siebie, jest zawsze sobą i nie będzie przybiegać na każde zawołanie jej mężczyzny. To tak w uproszczeniu. Przez to wszystko staje się bardziej atrakcyjna.

Książkę czyta się super i polecam wszystkim kobietom. Niektóre teorie nieco mnie pocieszają, że z moim typem singielstwa jestem na dobrej drodze. Z drugiej strony dostrzegam swoje błędy w relacjach z facetami, kiedy jeszcze starałam się, może trochę na siłę, wejść w jakiś związek.

Przez rok spotykałam się z mierną częstotliwością z mężczyzną starszym ode mnie o jakieś sześć lat. Dobrze wykształcony, spokojny, interesujący się psychoanalizą osobnik. Nazwijmy go Bartosz. Zawsze, jak do mnie dzwonił, przedstawiał się pełnym imieniem. Żadne „Bartek”. „Bartosz”. Podczas spotkań przy kawie lub w kinie opowiadał mi, jak to przez kontakty z „Sympatii” (na której zresztą się poznaliśmy) przeprowadzał eksperymenty psychologiczne, stwierdzał, jakie kobiety tam piszą i czego oczekują od faceta. Ale „ja jestem zdecydowanie inna i liczy na normalną relację”. Mniej-więcej.

Pamiętam, jak kiedyś spytałam go o portale społecznościowe. Nie wyraził zainteresowania.

Często przestawiał spotkania. Naszym ostatnim był mój bal dyplomowy, w połowie V roku studiów. Ja za niego płaciłam. Miał jakiś problem z garniturem, ale w końcu coś wymyślił i przyszedł porządnie ubrany. W środku imprezy powiedział mi, że musi wyjść, bo zadzwonił do niego współlokator z wieścią, że zapomniał kluczy. Nie było go chyba półtorej godziny. Na początku imprezy obiecał, że nie będzie marudził. Po chwili narzekał na przesoloną zupę.

Ostatni SMS od niego nadszedł w Dzień Kobiet. Podziękowałam, nie zaproponowałam spotkania. Na Dzień Chłopaka czy Mężczyzny nie napisałam do niego nic. Od tamtej pory cisza.

Ostatnio z ciekawości wpisałam jego nazwisko (poznane zresztą dopiero podczas balu) w wyszukiwarce Facebooka. O dziwo, znalazłam jego konto. Bagatela, trzech znajomych. Podobno „jest w związku”. Kobieta wpisana jako jego partnerka miała w opisie „Kocham mojego Bartusia!”.

„Bartusia”? Naprawdę? Tego faceta, który zawsze przedstawiał się pełnym imieniem?

Wiem już, że i na mnie robił badania psychologiczne. Dwudziestotrzyletnie dziewczę bez doświadczenia z facetami w swej naiwności wierzyło, że „mnie to nie spotka”. Ale ponieważ wspomnianą wyżej książkę w tej chwili czytam po raz pierwszy, dopiero teraz wiem, jakie błędy popełniałam przez tamten rok. Jak niechętnie mówiłam to, o czym myślę. Jak nie chciałam wyrazić swojej opinii na temat jego przestawiania spotkań czy wyjścia z balu (mógł przecież wcześniej powiedzieć współlokatorowi, że wróci późno i jeśli ten zapomni kluczy, to będzie siedział pod drzwiami). Jak na głos zastanawiałam się, na czym stoimy i czy cokolwiek z tego będzie.

Może nic by z tego nie było tak czy siak (koleżanka po balu uznała, że był dla mnie za poważny), ale dziś nie czułabym się, jak były, nieświadomy obiekt badań psychologicznych.

Zresztą, wcale się tak nie czuję. Zastanawiam się tylko nad losem owej partnerki „Bartusia”. Czy to też badania?

A ja? Ja to swoje M2 planuję zdobyć w pojedynkę. Bankowcy podobnoż lubią dentystów. Może ktoż mi da 180 tysięcy złotych kredytu (tyle mniej-więcej kosztują mieszkania o wymarzonej przeze mnie powierzchni na rynku wtórnym), a ja będę w stanie go spłacić. A potem będę polować na samotnego sąsiada przy skrzynce na listy, coby mi karnisz zawiesił.

Niezły plan.

Wracam do czytania.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Z tym spaniem dłużej to bujda

Jak się ma dobrze nastawiony zegar biologiczny na wstawanie rano (w sensie zazwyczaj wstaję o tej samej porze, ewentualne różnice między dniami wynoszą max 2 godziny), to się w niedzielę po zmianie czasu wcale nie śpi dłużej, tylko wstaje zegarowo o tę godzinę wcześniej.

Najwyżej z niedzieli na poniedziałek można to odespać. Bo w sumie zachciewa się spać wcześniej. Ze zmęczenia, bo się wstało o 7:30, zamiast o 8:30 ;).

Mi tam wsio ryba. I tak z popołudniówek wracam już po ciemku, a za chwilę i rano będzie ciemno…

Nie przeszkadza Wam to, że tak często zmieniam klimat notek? Najpierw agresywnie, potem melancholijnie, teraz znowu z lekka bez sensu…

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Moje miejsce na ziemi

Miejscowość, w której mieszkam, jest mała, położona w rozległej dolinie o zalesionych zboczach. W drodze do pracy przez chwilę jadę prosto w kierunku jednego ze zboczy.

Któregoś dnia, gdyby nie to, że się spieszyłam, zatrzymałabym się na poboczu i zrobiła zdjęcie.

Piękny, mieszany las z ciemnozielonymi sosnami i rudziejącymi drzewami liściastymi. Piękna mozaika kolorów, jak dar od natury, przeprosiny za niepewną pogodę: choć na razie Pani Jesień jest dla nas łaskawa. Pomyślałam wtedy, że lat spędzonych w tym miejscu, wspomnień, tych widoków, nikt nigdy mi nie odbierze.

Warszawska znajoma mojej mamy twierdzi, że matuli byłoby lepiej w mieście. Może czasami tak, ale przyzwyczajeni do ciszy i spokoju woleliśmy zapuścić korzenie w tym miejscu. Każde ma własny samochód, więc póki sił starczy – a rodziców mam sprawnych – możemy się śmiało przemieszczać.

Kiedy powiedziałam mamie o moim zachwycie nad widokiem lasu, stwierdziła, że może trzeba podzielić nasz dom na dwa mieszkania, żebym została jednak z nimi.

Ale ja powiedziałam „Nie”. Nie od razu. Może za kilka lat.

„Bo chcę…”, zaczęłam.

„Nauczyć się żyć samodzielnie”, dokończyła mama.

„Tak”, odparłam.

MARZĘ o swoim własnym mieszkaniu.

W mieście.

Własnym, tylko moim.

Gdzie mogłabym żyć po swojemu, bez oglądania się na innych.

CHCĘ mieć to swoje M2.

Martwię się już na wieści o tym, jak ciężko jest dostać kredyt, że mieszkania może będą drożeć, ile w ogóle kosztowałoby własne gniazdko.

Coraz bardziej żyję tą myślę i nie mogę się doczekać.

A co do widoków… Raczej nie wyprowadzę się na koniec świata. Do sąsiedniego miasta. Albo do trochę dalszego. Gdzie mnie wyniesie pogoń za pracą. Gdzie dostanę pensję 3000 zł netto, bo podobno tyle jest potrzebne, żeby w miarę wygodnie żyć. Będę pewnie często wracać do tej zielonozłotej doliny i pstrykać zdjęcia.

We środę, o ile będę pamiętać, może się zatrzymam i zrobię fotkę, i tu pokażę.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Ale mnie dzisiaj wszyscy wkurzali

na drogach. Zbliża się święto, więc wylegli wszyscy niedzielni kierowcy, dziadki w kapeluszach, zero dynamizmu jazdy, szczególnie na skrzyżowaniach. Zwalnia to i przyspiesza nie wiadomo, czemu, zanim zjedzie na skrzyżowaniu, to niemal stanie, hamuje jeszcze przed wjazdem na pas do skrętu… Ojj, rzuciłam kilkoma bardzo brzydkimi słowami. Ale w trakcie jazdy słuchałam Closterkellera, więc może mój poziom agresji był nieco wyższy.

Zresztą u mnie zawsze poziom agresji wzrasta za kółkiem. Muszę przestać prowadzić. Albo jeździć z kimś, wtedy też nie przeklinam ;).

W aptece znowu nie było piguł, które miały być dziś (ostatecznie kupiłam droższy zamiennik), w domu mam za mało materiałów do pracy dorywczej, więc jej w ten weekend nie skończę, choć chciałam.

Aż chce się zaśpiewać.

PS.: Nie bulwersować się, słowa na ch nie używam. Za często. 😉

Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

Wieści z zaświatów

Może tytuł z lekka kontrowersyjny w obliczu zbliżającego się końca świata, ale wisi mi to. 😉

Jednak nie umarłam, bardzo mi przykro. W torebce noszę Ibuprom 200 mg i sobie łykam co kilka godzin dla świętego spokoju. Do tego klindamycynka (przyznałam się do możliwych problemów z gojeniem – będą mieli w firmie mój pełny wywiad zdrowotny) rano i wieczorem i jakoś kroczę dalej przez życie. Dziura w dziąśle zmniejszyła mi się o połowę (wszak badania naukowe „przez co przechodzą pacjenci po usuwaniu dużego zęba” wciąż w toku), nie wykrwawiłam się na śmierć i chyba jakoś to będzie.

Ale z usuwaniem drugiej ósemki spieszyć się nie będę. Zacznie mi sprawiać problemy (raz na kilka miesięcy któraś się odzywała, na zmianę), to odczekam, aż przestanie, i też usunę. Może być rękami szefa, nie mam nic przeciwko. Usuwać ząbki mój szanowny szef zdecydowanie potrafi (jeśli chodzi o pozostałe umiejętności, nie miałam okazji obserwować 😉 ). A wywalić obie i tak prędzej czy później bym musiała, bo na etap w życiu „jak będę sławna i bogata” planuję sobie założyć druty na ząbki, coby mi się wyprostowały. Górne ósemki też mam, ale te sobie siedzą grzecznie na swoich miejscach, psują się cicho i w ogóle nie dają o sobie znać.

Wypłata przyszła. Goła stażowa. Od jutra zaczynam wydawać. 😉 Asystentki sugerują, że mam zapytać szefa o procent z kwoty zarobionej na prywatnych pacjentach. Może za kilka miesięcy…

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Będę umierać

Zabrałam dziś ze sobą do pracy swój ponadroczny pantomogram. W przerwie między pacjentami u siebie i szefa podeszłam do niego z miłym uśmiechem i „mam małą prośbę o konsultację chirurgiczną”.

Na koniec pracy pożegnałam się z ósemką, która ostatnio sprawiała mi problemy. Według zdjęcia przypadek był prosty, złapać się dało. Rozbujać zęba też, ale z wyciągnięciem go już ostatecznie było gorzej. No to separacja (rozcięcie zęba na pół wiertłem) i dłutowanko dźwigniami.

Ojj, będę umierać. Już mnie boli przy połykaniu.

Nie bolało. Byłam (i nadal jestem) porządnie (przewodowo) znieczulona. Bałam się, że coś zaboli, jak doktor dowierci się do miazgi podczas separacji, ale tylko troszkę zaćmiło. Czułam, że coś mi tam robią, ale nie kłuło, nie było nieprzyjemnie, nic w tym rodzaju. W sumie o to chodzi w znieczuleniu, ale na zajęciach z chirurgii ostrzegaliśmy pacjentów przed „silnym rozpieraniem” i „mocnym dotykiem”, a tu nic! Ogólnie siedziałam tylko z otwartymi ustami i zastanawiałam się, czy będę w stanie po tym wszystkim zamknąć paszczę.

Mój pierwszy w życiu usunięty ząb. Własny, w sensie. Teraz przynajmniej wiem, przez co przechodzą pacjenci ;).

A teraz emocje: podobno dostałam już wypłatę. Uwagaaaa… Strona banku nie chce mi się załadować… Odświeżam, ponownie wpisuję hasło…

Jeszcze nic nie ma.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

O ilu rzeczach…

… autorzy nawet osobistych blogów nie chcą pisać?

Ile rzeczy jest ostatecznie wyrzuconych z projektu notki, bo są zbyt osobiste i „w sumie kogo to obchodzi?”?

Mnie na przykład korci, żeby nawet tej notki nie publikować. Bo po co. W poprzedniej miało być o moich pigułach, które w końcu zaczynają działać. Ale nie było i więcej na ich temat nie będzie. Swoją drogą, mam dość łykania ciągle czegoś, przez co nie mogę np. oddać krwi, choć bym chciała. Człowiek pozbędzie się nawet pół litra życiodajnej cieczy dla satysfakcji i kilku czekolad.

Nie piszę o swojej sytuacji sercowej. Nie piszę o współpracownikach. Nie piszę dokładnie o pracy dorywczej.

Bo po co.

Nie czuję potrzeby.

Na takie rzeczy bywa zeszyt w kratkę albo część umysłu, gdzie te niedoszłe notki odejdą w końcu w zapomnienie.

Są osoby, które używają bloga do wyrzucenia z siebie najskrytszych myśli. I niech im będzie, nie potępiam. Każdy musi sam brać odpowiedzialność za to, co wyrzuca w sieć i ja tego komentować nie będę. Zresztą czytam kilka blogów osobistych i sprawia mi to przyjemność. Jeęli ktoś czuje się lepiej ze swoimi wnętrznościami na widoku publicznym, to fajnie. Ja jestem zwykłą grafomanką, która po prostu MUSI niemal codziennie coś napisać. To jak rytuał. Bloga pisać łatwo, więc to robię. Cieszę się, że kilka osób znajduje przyjemność w czytaniu tego, co spłodziłam.

Tę jedną notkę, którą mogłabym odłożyć do zapomnienia, opublikuję. Pierwszą i może ostatnią.