Kategorie
Archiwalne Osobiste

„Witam smerfeteczki”

Takimi słowami pewien pan w późniejszym wieku średnim przywitał ekspedientki w sklepie, w którym miałam zamiar nabyć prowiant do pracy.

„Smerfeteczki dziś w duecie?”, dodał pan, jako że panie były dwie.

Aż mnie dreszcz z obrzydzenia przeszedł.

Nienawidzę wszelkich „kochanieńka”, „kochanie” itp. wypowiadanych przez osoby, których nie znam, nie kocham i które z całą pewnością nie kochają mnie. Za „kochanieńka” z czyjejkolwiek strony też bym zresztą zrobiła krzywdę.

Fuj.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

O, już czwartek.

Zleciało. Dla mnie od czwartku zaczyna się weekend, w czym wcale nie przeszkadza 3,5 godziny w piątek i 6 godzin w niedzielę na dyżurze. Tak w ogóle to mnie ta druga praca trochę wkurza (a konkretnie szefostwo), ale nie będę się rozwodzić, bo chodzi o jedną, za to dość ważną rzecz. Może w końcu coś się wyklaruje… Albo tupnę nóżką i już nie będzie przerywników w weekendy.

W urlopowy wtorek (19 czerwca) na wyjeździe gdzieś wysłałam dwa zakłady w Lotto, na chybił trafił, bo skreślać cyferki to mi się zachciewa tylko i wyłącznie wtedy, gdy rodziciel przynosi kupon z typowym „pięć losów”. Tak czy siak, nie miałam kiedy sprawdzić, czy coś wygrałam: parę razy poszczęściło mi się na 24 zł, więc większych nadziei nie miałam. W zeszły wtorek na przerwie wyskoczyłam na zakupy żarełkowe i w kiosku podałam pani kupon z prośbą o sprawdzenie. Pani oświadczyła, że „tu jest 48 zł”. W sensie wygrałam dwie trójki. Z wrażenia nawet nie wysłałam kolejnego zakładu mimo kumulacji. Bywa i tak 🙂

Pozdrawiam przedwakacyjnie i przedweekendowo. Cieszcie się, że jest notka: przed chwilą prawie spadłam ze schodów przed domem. Schody niewysokie, ale rękę zawsze mogłam złamać.

Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

Wróciłam.

Z urlopu. Tak właściwie to już cztery razy byłam w pracy. Jednej i drugiej.

Po opalaniu w zeszły poniedziałek zdążyła już mi zejść skóra z ramion. Ogólnie rozleniwiłam się strasznie i w sumie nie wiem, o czym mam pisać, tyle tego było.

Nie pokąpałam się jeziorku. To był jedyny minus tego wyjazdu. Nogi zamoczyłam i tyle.

Ale trochę sobie z Moim Mężczyzną pojeździliśmy po Kaszubach. Część widoków już znałam. Dla MM, pochodzącego z płaskich Kujaw, góry i doliny na nieodpowiednim końcu Polski były nowością ;). Dom celowo ustawiony na (swoim) dachu takoż. Chyba mu się podobało.

Odwiedziłam też wiochę, na której spędziłam pierwsze półtora roku swojego życia. Taki mały powrót do korzeni. Do miasta, w którym się urodziłam, już nie dotarłam, bo było za daleko.

Ogólnie dwa tygodnie nicnierobienia były bardzo przyjemne. Domek świetny, dobrze wyposażony, właściciele niewidoczni, a jeśli już, to pomocni i bezproblemowi. Lokalizacja też była na tyle dogodna, że mieszkając w małej wiosce letniskowej mieliśmy idealną bazę wypadową, chociaż bez samochodu byłoby ciężko. Jezioro też piękne, byłoby bardzo zachęcające do kąpieli, gdyby temperatura wody była bliższa 20 niż 10 stopniom.

Następnym razem taki wyjazd na nicnierobienie urządzę sobie w lipcu albo sierpniu. 😉

Co do pracy… Miałam ostatnio dość częsty i frustrujący obrazek w postaci uroczej nastolatki o buzi zdecydowanie gładszej od mojej (będzie powtórka z dermatologicznej rozrywki, ale to od października), a z chyba czterema zębami po dewitalizacji pół roku temu lub na jakimkolwiek innym, acz początkowym etapie leczenia kanałowego. W takich sytuacjach nie wiadomo, co zrobić: czy dłubać w kanałach, czy ratować coś, co takiego leczenia póki co nie wymaga. Kilka razy zdarzyło mi się wybrać drugą opcję. Dziewczę zostało przeze mnie łagodnie zjechane (obdarowało mnie uśmiechem na moje „zęby masz zaniedbane”). Jest to jedna z wielu osób, dla których najchętniej zaklepałabym miesiąc w grafiku, żeby w miarę szybko zaprowadzić porządek w ustach, ale z zastrzeżeniem, że jeśli się choć raz nie stawi na wizycie (w przypadku osób z udowodnionym bardzo swobodnym stosunkiem do konieczności regularnych wizyt u dentysty), to będzie musiała się ustawić w kolejce na miejsce w grafiku – za trzy miesiące.

Tak. Te dwa tygodnie się przydały. Do wypalenia zawodowego jeszcze daleka droga, ale zabijać się za cudze zęby nie mam zamiaru. I może nawet uda mi się w miarę bezboleśnie przeżyć lipiec na połowie wypłaty.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Nie wpieniać fryzjera.

Nie wiem, czy jest po mnie widać irytację w pracy. Zazwyczaj widać pośpiech: jeśli pacjent sam tego nie powie, to czasem nie proponuję znieczulenia na wejście. Ale resztę robię jak należy, żeby nikogo nie wkurzyć. Zresztą sama nie wiem, nie kontroluję do końca wyrazu swojej twarzy, może niektórzy pacjenci wychodzą ode mnie z ulgą, że nie zrobiłam im krzywdy.

Po fryzjerze łatwiej poznać, że jest wpieniony. Dzisiaj się wprosiłam pani fryzjerce i chociaż i za pierwszym, i za drugim razem, kiedy weszłam do salonu, było pusto, to jednak dało się wyczuć, że może moja obecność jest jej nie na rękę.

Fryzjer łatwo może okazać irytację. Na przykład szarpnie za włosy nieco mocniej, niż zwykle, o ile zwykle również zdarzy mu się szarpnąć. I to wkurza z kolei mnie, choć moja asertywność jest w powijakach i trochę ciężko mi wspomnieć, że mnie boli. A nuż w odpowiedzi pozbędę się większej ilości włosów, niż bym chciała. Bo nożyczki w oku to już by był czyn karalny, a nie na tym polega codzienne wyładowywanie złości.

Podobno żeby zemścić się na nielubianym pacjencie, dentysta może włożyć ziarenko cukru na dno ubytku i zamknąć to na głucho. Sposób bardziej wyrafinowany od niedawno wymyślonej legendy miejskiej w postaci dentystki, która wyrwała swojemu byłemu wszystkie zęby (ktokolwiek to wymyślał, chyba nigdy nie miał usuwanego zęba i ma bardzo niskie mniemanie o etyce zawodowej dentystów). Tak czy siak, w wielu zawodach pracownicy mają świetne okazje do wyładowania frustracji na niewinnych tak, że ci niewinni nie do końca zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje.

Z innej beczki, ktokolwiek zamawiał taką pogodę, niech sobie jedzie do ciepłych krajów i przywiezie nam słoneczko. Jak nie, to znajdę i uduszę.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Dentysta u dentysty

Rodzince się nie przyznałam, ale oni i tak nie czytają tego bloga.

Wczoraj wybrałam się na przeglądzik do naszego starego dentysty. Wybór średnio logiczny, jako że ostatnie dwa przeglądy miałam u kolegi z pracy, a jeden ząb usuwał mi szef, ale stwierdziłam, że się stęskniłam, pożyczyłam od Rodzicielki nawigację GPS i pod pretekstem „spotkania ze znajomym” śmignęłam autkiem 40 km w jedną stronę.

Pan doktor znalazł mi dwa ząbki do leczenia (dwie górne ósemki) i troszeczkę kamienia na siekaczach. Przy okazji śmiał się, że dolne siekacze mam pochylone w prawo „jakby po pijaku”. Przy okazji dowiedziałam się, jaki materiał będę miała założony (z nazwą handlową włącznie) i dlaczego. Poza tym stwierdzono, że „chyba czuję ten zawód”, co zabrzmiało bardzo pozytywnie. Pogadaliśmy chwilę o protetyce, umówiłam się na wizytę i śmignęłam z powrotem do domciu, prowadzona przez miłego pana, który się co chwilę martwił, że za szybko jadę ;).

W zębach, które czasami dają znać leciutkim ćmieniem, że są, nic nie znaleziono.

A mieszkanie w turystycznie popularnej okolicy potrafi być irytujące w godzinach szczytu przed długim weekendem i Euro ;).

Pojutrze wyjeżdżam na dwa tygodnie, zaopatrzona w kilka książek i dodatkowy limit transferu internetu w komórce. Pogoda zapowiada się średnia (ciekawe, czy coś wyjdzie z mojego kąpukąpu w jeziorku), ale mam zamiar się lenić tak, że powrót do pracy wywoła u mnie depresję.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Zostały dwa koty i pies.

Aza, sunia, lat prawie 17, odeszła dziś po wielu miesiącach postępującego spadku formy. Niedowidząca, niedosłysząca, z problemami z poruszaniem się i paroma innymi niedomaganiami. Była z nami od szczeniaka.

Nie męczy się już.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Podróże małe i duże

Nieco ponad miesiąc do dwóch tygodni niepłatnego urlopu (jedna z wielu „zalet” posiadania działalności gospodarczej: za urlop nikt Ci nie zapłaci), który to urlop spędzę jakieś 65 km od domu. Pociągiem taką odległość (tylko w drugą stronę i zależy, jakim pociągiem) pokonuje się jakąś godzinę. Na Facebooku co chwilę ktoś wkleja zdjęcia z zagranicznych wojaży. Największa odległość, jaką do tej pory pokonałam w życiu jednorazowo, to ok. 1100 km – do Budapesztu, gdzie spędziłam jakieś półtora tygodnia kolonii – w podstawówce. Ostatnia moja daleka podróż to Kraków w poprzednie wakacje. Wrześniową Łódź wolałabym puścić w niepamięć, poza tym to nie był wyjazd turystyczny. Ogólnie trzymam się własnego podwórka.

I to mnie czasem wku*wia.

Jestem w tej chwili w najlepszym momencie życia: jeszcze żem młoda, zarabiam całkiem nieźle (jako dowód mam to, że co chwilę się chwalę, jakiż to nowy sprzęcik elektroniczny sobie kupiłam – na swoje usprawiedliwienie mam to, że z miesięcznej pensji nie byłoby mnie na to stać. Jestem dusigroszem dobrym w oszczędzaniu), nie mam dzieci, męża i kredytu na mieszkanie (jeszcze), mój samochód się tfutfu nie psuje i nie żłopie benzyny tyle, żeby się zbierało na płacz. Ogólnie nic, tylko ciułać po kilkaset złotych miesięcznie i po kilku miesiącach wyskoczyć gdzieś na tydzień.

Problem w tym, że w mojej rodzinie podróżować się zaczyna po zdecydowanym ustabilizowaniu sytuacji życiowej. Czytaj: rodzice po raz pierwszy pojechali w daleką podróż (do Hiszpanii) jakieś 3 lata temu. Matula była na emeryturze, ja powoli kończyłam studia, rodzeństwo żyło już swoim życiem.

Moi znajomi wyskakują na weekendy majowe do Grecji, Turcji czy znajomych w Finlandii. Ja bym chciała zobaczyć Baker i North Gover Street i tzw. Korniszona w Londynie. Chociaż najbardziej to bym chciała zwiedzić Nowy Jork (choć oglądanie „CSI: NY” na jakiś czas wyleczyło mnie z tego marzenia 😉 ). Moje siedzenie we własnym podwórku – kurde, urlop spędzę w tym samym województwie, a nie mieszkam przecież w mazowieckim! – na widok kolejnych zdjęć z Paryża czy Barcelony wywołuje u mnie niegroźną zazdrość i frustrację. Chciałabym móc zwyczajnie zmienić klimat i sama przywieźć kilka fajnych zdjęć z jakiegoś dobrze znanego miejsca niekoniecznie w Polsce.

Biorąc jednak pod uwagę, że własne mieszkanie i gabinet znajdują się dość wysoko na mojej liście priorytetów, na weekend do Londynu wyskoczę sobie w wieku może 40 lat. Jak dobrze pójdzie.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Gadżeciara #2

„#2” w tytule wzięło się stąd, że edytor postów twierdzi, że już była notka o tym tytule.

Anyway.

Wczoraj pojechałam do Euro, w którym notorycznie olewają klientów, kupić sobie aparat cyfrowy. Powtórzył się scenariusz z kupowania telewizora: przy pierwszej wizycie zostałam kompletnie olana i wszyscy udawali, że są bardzo zajęci, dokonałam szybkiej przebieżki po Auchan, po czym wróciłam do Euro i bardziej zwróciłam na siebie uwagę. Cyfraka kupiłam na podstawie opinii (oczywiście) na stronie Euro i jednej z wyszukanych jakoś stron o kompaktach. Zostałam niniejszym dumną posiadaczką aparatu Sony Cyber-shot DSC-W530.

Znowu nie Samsung. 😉

W drodze do domu wpadłam do sklepu i nabyłam kartę pamięci 4 GB, zaś przed chwilą dokupiłam też na Allegro zapasowy akumulatorek, bo bateria w aparacie podobno jest średnio wytrzymała. Z futerałem jeszcze chwilkę zaczekam.

Na razie do gadżeciarskiego nieba brakuje mi smartfona, który nie będzie mnie wkurzał, ale to najwcześniej po urlopie i wyjściu na prostą po otrzymaniu na początku lipca połowy typowej pensji. Zresztą, po każdym zakupie zawsze znajdzie się coś nowego, na co miałoby się ochotę… Byle tylko konta oszczędnościowego nie wyczyścić…

Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

Żyję.

Przeziębiona jestem i smarkam w papier toaletowy. Chodzę do pracy i się cieszę, bo zarobię duuuzio pienionszków w tym miesiącu. Oglądam seriale i uprawiam niepohamowany fangirling na pewnym anglojęzycznym blogu.

Czasami sobie myślę, że fajnie by było, gdyby jakiś pacjent chętny na protezy przyszedł z tym do mnie, a nie, że jakakolwiek myśl o robieniu czegoś protetycznego powoduje, że robię się blada ze strachu.

Wczoraj szef miał imieniny. Asystentki kupiły kwiatka, w wolniejszej chwili podeszłyśmy do szefa, jedna z pań zaczyna „Pan, jako głowa tego domu…”, na co szef „A co, dzisiaj Dzień Ojca?”.

Wczoraj byłam w kinie na „Nietykalnych” i mogę z całego serca ten francuski film polecić. Ciepły, śmieszny i ogólnie fajny.

W drodze do kina miałam kilka świetnych okazji na ćwiczenie hamowania pulsacyjnego. Niefajnie było.

IQ nieco mi zmalało, więc na tym poprzestanę, dodając tylko, że łatwiej ze mną nawiązać kontakt pisząc mi emaila niż wiadomość na fanpage’u, o czym się przekonał pewien miły fan.

Dzień dobry. Choć chciałoby się powiedzieć „dobranoc” i wcale nie jechać na kolejne 6 ciężkich godzin…

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Kupiłam sobie pendrive’a.

Właściwie teraz nie wiem, dlaczego. Na studiach miałam, często się przydawał, ale potem zniknął tajemniczych okolicznościach bądź też bezkresnych czeluściach dwóch małych szufladek mojego biurka. Czasem jego brak mnie denerwował, ale zwykle znajdowałam sobie jakiś inny nośnik danych.

Ale tak czy siak, przy okazji jakichś zakupów szarpnęłam się na 8-gigabajtowego „pena” za jakieś 24 zł.

Nie jakaś miniaturka. Od razu go nie zgubię.

Tylko dziwnie się patrzy na coś trochę mniejszego od zapalniczki i myśli, że w kompie, którego miałam parę lat temu, główny dysk twardy wielkości standardowego dysku twardego miał pojemność 7 GB i to wystarczyło.

Teraz mam 320 GB dysku w laptopie i w moim kolekcjonerskim szale miejsca zaczyna powoli ubywać.

Mam dysk z poprzedniego laptopa, 50 GB, wrzuciłam na niego kilka seriali i też już się na nim nic więcej nie zmieści.

Miniaturyzacja.

Z innej beczki, muszę jutro zadzwonić do pacjenta, który ma słuszne powody bycia niezadowolonym z mojego leczenia, w sprawie załatwienia ew. zwrotu kosztów.

Dzień dobry, studia skończyłam półtora roku temu z taką sobie średnią. Nie jestem dobrym dentystą. Jestem dentystą co najwyżej przeciętnym i często popełniam błędy.

Nie patrzcie na mnie jak w obrazek i nie przysyłajcie do mnie wszystkich swoich znajomych.