Kategorie
Archiwalne Osobiste

Jak to K. prawie znalazła się w czarnej d., ale jednak jej się poszczęściło.

We wtorek autko zaczęło się psuć: lewarek skrzyni biegów zaczął ciężko chodzić, miałam trudności zwłaszcza z wrzuceniem jedynki. Rodziciel po usłyszeniu o moim problemie zaczął robić research i, jak to przy internetowych poszukiwaniach rozwiązań problemów, wyszło sto tysięcy różnych przyczyn. We środę po pracy udało mi się dojechać do mechanika, pan mi przestawił trochę sprzęgło, skrzynia zaczęła działać normalnie. Do wczoraj.

Byłam na dyżurze. Przy wychodzeniu z gabinetu okazało się, że, jak zwykle przy zmianie torebki, nie wzięłam ze sobą portfela. Git, będę jechać „legalnie”. Wyjechałam z pierwszego skrzyżowania, coś trzasnęło, pedał sprzęgła „spadł” do podłogi. Udało mi się rozpędem wjechać do zatoczki przystanku autobusowego. Awaryjne włączone. Wyciągam telefon. Bateria w fazie formowania, komórka już raz wcześniej zapipczyła, że ma mało prądu. Ale OK, może wytrzyma. Dzwonię do taty i skomlę o problemie. Rodziciel obiecał, że zaraz przyjedzie. Dzwoni po chwili i mówi, że to potrwa trochę dłużej, bo właśnie wypił piwo i prowadzić musi mama. Przy okazji wydał odpowiednie instrukcje. No to ja w międzyczasie szukania i zakładania haka oraz rozkładania trójkąta ostrzegawczego (trójkąt stawia się za tylną szybą, podczas jazdy na holu światła awaryjne muszą być wyłączone – pamiętałam to jeszcze z kursu na prawo jazdy prawie 6 lat temu) pomyślałam sobie, że w takim razie dobrze, że mama też nie piła.

Dojechali. Podpięli linę holowniczą. Ruszamy.

Jazda na tym holu była chyba tak samo stresująca, co egzamin na prawko (na drugim podejściu, kiedy to udało mi się wyjechać z placu. Wróciłam też za kierownicą i zdałam, żeby nie było :P). No, może trochę mniej. Tak czy siak, w kuper nikomu nie wjechałam, ale po wyjściu z samochodu ręce mi się trzęsły.

Dzisiaj była powtórka z rozrywki, trzeba było pojechać do mechanika – przeżyłam to trochę mniej, ćwiczenie czyni mistrza ;). Linka sprzęgła do wymiany. Czeka mnie jeszcze trzecia wizyta, na wymianę oleju w skrzyni biegów (producent zaleca co 40 000 km, ja tym samochodem wyjeździłam jakieś 25 000, matula – poprzedni właściciel – nie wiem, ile, ale nigdy wymiany nie robiliśmy, więc czemu nie zrobić tego teraz). Może blaszak jeszcze pojeździ.

Ogólnie rzecz biorąc wczoraj miałam ogromne szczęście. W zapomnianym portfelu miałam dokumenty do samochodu i nawet głupie kontakty o pomoc drogową. Gdyby padła mi komórka, nie byłabym w stanie z nikim się skontaktować, bo numerów rodziców nie pamiętam (domowy mamy zawieszony). Ogólnie byłby dups, ale wszystko chyba dobrze się skończy :).

Całe szczęście też, że na dzisiaj nie miałam żadnych planów: Mój Mężczyzna jest w pracy, więc i tak byśmy się nie widzieli, a kolejny dyżur mam dopiero w niedzielę.

A tata teraz się bawi symulatorem pianina na swoim (też w miarę nowym i wypasionym 😉 ) telefonie. Zamiłowanie do zabawek mam chyba po nim :).

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Mały kawałek historii

W mieście najbliższym mojej mieścinie jest jeden porządny sklep muzyczny, w sensie taki z płytami, koszulkami i innymi gadżetami. Sklep – maleńka klitka – istnieje od zawsze, czyli od co najmniej 18 lat, kiedy to moje starsze rodzeństwo zaczęło się edukować muzycznie dzięki panu, który ten sklep od równie zawsze prowadzi. Pana pamiętałam jako „pękatego” posiadacza blizny, jakby mu ktoś siekierą przyłożył nad prawym okiem. W tej chwili pan jest również siwy i powoli łysiejący. Zna się również na tym, co sprzedaje: rodzeństwo zostało wyedukowane w stronę grunge’u i nigdy nie było zawiedzione proponowaną przez pana muzyką, choć sklep nazywa się Blues.

Dzisiaj poszłam sprawdzić, czy mój średnio znany szerokim masom ulubiony zespół również znajduje się w kręgu ewentualnych zainteresowań pana z Bluesa.

Archive ogólnie jest zespołem trip-hopowo-progresywnie-rockowym z dużą dozą elektroniki. Wypłynął w Polsce dzięki Radiowej Trójce (która, jako jedyna stacja radiowa, czasami puszcza ich kawałki), więc szanse, że szanowny pan z Bluesa Archive zna, były duże.

Pan wiedział, że ich nowa płyta wychodzi niedługo (wyszła wczoraj). Z uśmiechem poinformował mnie o trzech wersjach krążka, z czego on zamówił tą najtańszą, za ok. 45 zł. Będzie w piątek koło południa.

Stwierdziłam, że trzeba zatem dbać o lokalny biznes i w w drodze do MM, zamiast do Empiku (który robi przekręty i np. nie płaci wydawnictwom), to zajrzę do Bluesa i dam szanownemu panu zarobić kilka złotych. Tak w ramach odpokutowania za grzech zakupu kasety, której do dziś dnia się wstydzę. 😉

Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

Skrótem i w punktach

1) Niedzielny dyżur i wyznanie tabletkożernego pacjenta o mało co nie zainspirowało mnie do napisania notki o przedawkowaniu najpopularniejszych środków przeciwbólowych. Dla Was na przyszłość: ibuprofen (Ibuprom, Ibum, Nurofen) jest bezpieczniejszy od paracetamolu (Apap). Ten drugi po przekroczeniu dziennej dawki 3 g (6 tabletek) potrafi doprowadzić do martwicy wątroby. Po nażarciu się ibuprofenu może wystąpić krwawienie z przewodu pokarmowego, ale jak dobrze pójdzie, nie będzie konieczny przeszczep w gruncie rzeczy niezbędnego do życia (na dłuższą metę) narządu.

2) Dzisiaj znowu miałam „udaną” popołudniówkę. Na sześciu pacjentów kolejno: dwóch przyszło, dwóch odwołało wizyty, dwóch nie przyszło bez poinformowania o tym planie wcześniej. Szef w międzyczasie też miał trochę czasu. Poszedł do swojego mieszkania i wrócił po kilkunastu minutach z własnoręcznie robionymi naleśnikami z Nutellą.

3) Pod koniec listopada wraz z Moim Mężczyzną po raz drugi w życiu idę na koncert Archive (MM debiutuje w tym wypadku). Tym razem wypad będzie dość stacjonarny, bo do Gdańska. Poprzednim razem w środku V roku studiów (podczas ferii zimowych!) zaliczyłam kilka dni we Wrocławiu.

4) Jutro pani z ING będzie mi wciskała fundusz emerytalny (prawdopodobnie III filar) i może czegoś się dowiem o możliwym kredycie hipotecznym. Na razie powinnam w końcu wykupić sobie prenumeratę prasy fachowej (nie wiem, czy ok. 220 zł za 6 numerów magazynu liczącego po 80 stron to dobra cena, czy nieświadomie kupiłabym tylko jeden egzemplarz) i znaleźć i odbyć kurs na inspektora ochrony radiologicznej w ramach polepszania sobie CV.

A tak w ogóle to udzielam się gdzie indziej, wklejając screencapsy z pewnego filmu na podstawie komiksów, koncentrując się na czyiś wielkich bicepsach, od czasu do czasu darząc swoich czytelników obrazkiem z kilkoma zgrabnymi tyłkami. MM musi mnie bardzo kochać, skoro to nadal cicho znosi 😉

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Wycinanki

Mam na plecach pieprzyk, prawidłowo zwany znamieniem barwnikowym. Pieprzyk znajduje się idealnie w zasięgu drapiącej mnie po plecach mojej własnej dłoni. Zresztą kiedyś padł ofiarą rzeczonej dłoni. Został zdrapany i – dziadyga – odrósł.

Na studiach miałam nieco za dużo zajęć z onkologii, by dziada w takim stanie i w spokoju zostawić.

Wczoraj byłam u swojego dermatologa. Średni czas wizyty u niego wynosi jakieś 20-30 minut, z czego w moim wypadku pierwsze 5 minut zostało poświęcone na szukanie mojej karty. Tak czy siak, poszłam tam w celu umówienia się na zabieg usunięcia rzeczonego pieprzyka. Pan doktor wziął mój numer telefonu i obiecał, że w tygodniu zadzwoni z terminem.

Zadzwonił dziś. Akurat szczęśliwie miałam przerwę. Pan doktor się przedstawił (chociaż mój telefon zidentyfikował dzwoniącego) i dodał, że dzwoni, „żeby dogadać termin naszych wycinanek”.

Wycinanki odbędą się w połowie października. Podobno mam szanse na zwolnienie lekarskie (ZUS mi w ogóle za nie zapłaci?), ale bez względu na to, ile będzie ono trwało, biorę tydzień wolnego. Zamienię 5 milimetrowy pieprzyk na bliznę długości 3 cm, ale powiem szczerze, wolę mieć bliznę i święty spokój, niż diagnozę „czerniak złośliwy” (na którą to diagnozę ze strony tego pieprzyka podobno się na razie nie zanosi, ale lepiej dmuchać na zimne).

Poza tym, osiągnąwszy wagowo górną granicę normy, stwierdziłam, że dla dobrego samopoczucia własnego powinnam schudnąć 12-15 kg. Matula poinformowana o moim pragnieniu z radością stwierdziła, że w takim razie obie przechodzimy na dietę MM (Metoda Montignac) i zaczynamy chodzić na spacerki (to drugie słyszę średnio co 2-3 tygodnie).

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Żal nad dziedzictwem

Dwukrotne obejrzenie „Mission: Impossible – Ghost Protocol” (bo dopiero za drugim razem dostrzega się coś więcej poza dobrą zabawą) uświadomiło mi istnienie aktora o nazwisku Jeremy Renner.

Pan Renner ma lat 41, podobno 178 cm wzrostu, ma miłą, prostokątną twarz z niebieskozielonymi oczami, włosami koloru blond, średniej wielkości prostym nosem i charakterystyczną blizną po prawej stronie nasady wspomnianego nosa. I jest leworęczny. Umie całkiem znośnie śpiewać, w wolnych chwilach własnymi ręcmi remontuje domy w celu sprzedania ich z zyskiem. Jest psiarzem, posiada dwa francuskie buldogi.

Ma on też na koncie dwie nominacje do Oscara: jedną za rolę pierwszoplanową („The Hurt Locker”) i za drugoplanową („The Town”). Kiedyś wykazywał zamiłowanie do grania snajperów, morderców i więźniów w celi śmierci. Ostatnio przerzucił się na bardziej pozytywne postaci.

W tym osobnika, który zastąpił Jasona Bourne’a w czwartej części filmowej serii z panem B. w tytule, tym razem „Dziedzictwo Bourne’a” [uwaga, notka zawiera spoilery!]. Osobnik nie nazywa się Jason Bourne, tylko Aaron Cross.

Poznajemy Aarona, kiedy jest on w trakcie treningu na Alasce. Przechodzi on przez górzyste pustkowia, pokonując różne przeszkody, regularnie połykając zielone i niebieskie tabletki i pobierając próbki krwi. Ogólnie jest on nieświadomy zamieszania, które w Nowym Jorku wywołał Jason Bourne – zamieszania, które spowoduje próbę zamknięcia programu Outcome (podobnego do tego, który stworzył Bourne’a), którego Cross jest uczestnikiem. Zdaje on sobie sprawę, że coś się dzieje, kiedy ktoś uparcie próbuje go ukatrupić. Skoro jest świetnie wyszkolonym agentem, udaje mu się uciec, ma tylko jeden problem… skończyły mu się tabletki. Te zielone, ale niebieskie też są na wykończeniu, co oznacza dla niego dodatkowe kłopoty poza tym, że ktoś nadal próbuje go wykończyć.

Byłam naprawdę podekscytowana przed seansem. Filmowa seria z Mattem Damonem dla mnie należy już do klasyki kina. Uwielbiam filmy tego typu. Kiedy więc pojawiła się zapowiedź przejęcia serii przez mojego obecnego ulubieńca, zaczęłam odliczać dni do premiery.

Po seansie byłam zawiedziona.

Z roli Rennera mogły zachwycić głównie momenty prezentacji jego nagich bicepsów (we wcześniej kręconym filmie musiał strzelać z łuku i trochę mięśni mu przybyło) i klaty. Mimo bycia w centrum uwagi nie miał on zbyt wiele okazji do wykorzystania potwierdzonego przecież talentu aktorskiego. Owszem, w filmie jest sporo fajnie nakręconych scen walk i pościgów, ale najsłabszym elementem jest ogólnie fabuła. Ten film jest wyraźnie wstępem do dalszego ciągu, w którym tak naprawdę będzie dopiero mowa o jakimkolwiek dziedzictwie – tym razem Aaron Cross walczy po prostu o przeżycie i utrzymanie wysokiego poziomu IQ. Do programu dołączył jako osoba upośledzona umysłowo, ale po kilku latach eksperymentów z wirusami i modyfikacjami genetycznymi udało się to zmienić i on chce ten stan utrzymać – i tylko o to rozchodzi się cała akcja.

Co jest nie tak? Jason Bourne i jego skuteczność zależała wyłącznie od szkolenia. Tu już wchodzimy w sferę science fiction, coś nie do pomyślenia w produkcji, która nie była stworzona jako science fiction albo z przymrużeniem oka, jak „Mission: Impossible”. Owszem, tego rodzaju modyfikacje genetyczne się robi: ale raczej nie na ludziach i nie na użytek thrillerów z akcją w czasach współczesnych. Dodać do tego nieskończoną ilość innych programów treningowych (plus „There was never just one” jako tagline dla filmu) i mój pierwotny sceptycyzm (o genetyce było wiadomo już z trailerów) podskoczył pod sufit.

Szkoda, no, szkoda. Można by liczyć na coś lepszego w kolejnych filmach, ale taki wstęp może zniechęcić do śledzenia rozwoju dalszej akcji. Zwłaszcza, że ma się wrażenie powtórki z rozrywki i otwarcia drzwi do ciągnięcia Bourne’owskiej serii w nieskończoność.

Można zaoszczędzić pieniądze na kino i zaczekać na wydanie DVD.

Kupiłam sobie „Ultimatum Bourne’a”. Nad zakupem „Dziedzictwa” się poważnie zastanowię.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Budzikowa panika

Wczorajszą noc przespałam jeszcze normalnie (chyba z niewyspania), dzisiaj obudziłam się o piątej i szóstej rano z przemożną potrzebą sprawdzenia godziny. Najbliższe wymuszone wczesne wstawanie będzie miało miejsce dopiero w więc może jakoś dojdę do siebie 😉

Jestem po obiedzie i nie chce mi się myśleć. Pojutrze idę na „Dziedzictwo Bourne’a”, więc ogólnie moja mózgownica jest i pozostanie w takim sobie, bezmyślnym stanie (bo film na pewno nie będzie ambitną produkcją zmuszającą do myślenia o czymkolwiek innym niż… a to zostawię dla siebie 😉 ).

Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

Zaspałam do pracy

No przysięgam, budzik nie zadzwonił.

Budzik mam w komórce. Był nastawiony na 6:40. Obudziłam się, wzięłam telefon do ręki, zobaczyłam godzinę 8:15 (do pracy na 8:20) i wciąż widniejący symbol włączonego budzika. Gdybym we śnie włączyła drzemkę czy go wyłączyła, to odpowiednio albo zadzwoniłby jeszcze raz, albo ikonka zegarka by się nie wyświetlała.

Stwierdzoną 8:15 potwierdziłam jeszcze na dwóch czasomierzach (drugiej komórce i zegarku na rękę), zadzwoniłam do pracy, umyłam zęby i buzię, ubrałam się i śmignęłam do pracy, przy okazji stwierdzając, że prawy kierunkowskaz mruga mi znacznie szybciej niż norma przewiduje (lewy mruga normalnie).

Wyszłam z niej wypluta i z godzinnym opóźnieniem, które zresztą panowało przez niecałe 6 godzin mojej NFZtowskiej służby, bo pierwszy pacjent nie chciał przyjść jutro, wszyscy późniejsi zapisani też jak na złość przyszli i miałam pacjentów z bólem. Po pracy pojechałam do miasta oddać pożyczony film* i zamówiłam sobie drugą pieczątkę lekarską, coby ją zostawiać w bezpiecznym zakątku mojego głównego miejsca pracy. Wieczorem musiałam odwieźć Mojego Mężczyznę na pociąg, po powrocie chyba udało mi się rozpoznać przyczynę mrugania kierunkowskazu: prawdopodobnie jedna żarówka się przepaliła. Właśnie znalazłam w internecie jej typ, więc chyba jutro na przerwie, poza wybraniem się do apteki i podbiciem recepty, którą wypisałam dziś pacjentowi i nie miałam czym przypieczętować (bo pieczątka została w domu z racji mojego porannego pośpiechu – stąd zamówienie drugiej, bo zapominalstwo zdarzało się już wcześniej), znajdę kogoś, kto mi ją wymieni, przy okazji trochę się męcząc, albowiem dostęp do lamp w moim autku podobno jest beznadziejny.

Ogólnie to zaspanie, choć leżałam w łóżeczku półtorej godziny dłużej, zupełnie mnie rozbiło. Jutro rodzice wracają z urlopu i wypadałoby posprzątać.

Nie chce mi się nic.


*Wypożyczalnie filmów wróciły do łask. Niedawno zaopatrzyłam się w odtwarzacz BluRay, chociaż nie mam zestawu kina domowego, ale mam telewizor HD i na razie musi to wystarczyć ;). Własnych płyt BR z racji ich ceny i średniej dostępności filmów też jeszcze nie posiadam – stąd też moje wypożyczanie. Podejrzewam, że wszelkie nowe produkcje, które będą wychodzić i na których będzie mi zależeć, będę kupować już na tym nośniku – o ile będzie na nich rozsądna ilość dodatków. Dla mnie kupowanie filmów na BR bez dodatków mija się z celem. 😉

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Dialog rodzinny

Wróciłam do domu. Tata był na zewnątrz, więc otworzył mi bramę. Wprowadziłam samochód, wysiadłam.

Tata: Kółko Ci się kręci, jak jedziesz.
Ja: Jakie kółko?
Tata: Wszystkie cztery.

Kurtyna, oklaski. 

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Wystarczyło zapytać

W czwartek wcisnęłam się do ginekologa. Wciśnięcie  odbyło się po uzgodnieniu z rzeczonym lekarzem, ale nie z pacjentami: moimi i owego lekarza. Ogólnie rzecz biorąc myk polegał na tym, że miałam wyjść z pracy w środku tradycyjnie ciężkiej zmiany. Zmiana okazała się wyjątkowo lekka, pacjent zapisany na godzinę, o której miałam wyjść (wpisany w grafik po błaganiu pani w rejestracji), nie przyszedł (klasyka), przebrałam się w cywilne ciuchy i śmignęłam do przychodni po drugiej stronie ulicy.

I wlazłam do gabinetu lekarskiego poza kolejką. Sumienie mnie gryzło cały czas. Pogadałam, dostałam receptę na to, na czym mi zależało, przy wyskakiwaniu z gabinetu jakieś 15 minut po wejściu mruknęłam coś w stylu „to teraz wracam do pacjentów” i uciekłam, zanim ktoś zdążył złapać kamień i nim we mnie rzucić. 😉

Następnym razem wcisk zrobię w mundurku służbowym, nie będzie protestów na poczekalni. 😉

Dzisiaj poszłam do apteki zrealizować upolowaną receptę. Pani po wydaniu leku zaproponowała jeszcze witaminki, ale nie dałam się namówić. Kolejki nie było, pani farmaceutka była sympatyczna, więc zadałam pytanie, na które odpowiedzi nigdzie nie mogłam uzyskać:

Skoro jestem lekarzem dentystą, jeśli wypiszę na siebie pełnopłatną receptę na ten sam lek, który właśnie wykupiłam (wybitnie ginekologiczny), to czy będę miała problem z jej realizacją?

Pani pokiwała głową i stwierdziła, że właściwie jedyne ograniczenie dla dentystów jest na leki narkotyczne, więc spokojnie mogę sobie pisać recepty na praktycznie cokolwiek innego. Po czym, widząc we mnie towarzysza niedoli w służbie zdrowia, dodała, że się wygłupiła z tymi witaminkami, czuje się jak w sklepie i wcale nie ma ochoty nikomu niczego wciskać. Apteka była sieciowa, więc też mają Tajemniczych Klientów, sprawdzających częstotliwość wciskania dodatkowych leków. Okazałam zrozumienie, ładnie podziękowałam, pożegnałam się i wyszłam.

Bo gdzie indziej najlepiej szukać odpowiedzi na pytania dotyczące leków, jak u farmaceuty, który jest po studiach wymagających łba jak kóń?

Kategorie
Archiwalne Osobiste

8 lipca

Dokładnie 2 lata temu skończyłam studia. Niedługo.

Patrząc z innej strony, jakieś 7 lat temu się na te studia dostałam.

Za niecały miesiąc stracę prawo do twierdzenia, że mam 25 lat i do ostatniej możliwej zniżki przy zakupie biletów na pociągi PKP.

No. Poczułam się starzej niż ogólnie bym chciała.

Mission accomplished.