Biurko i komputer stoi w pokoju, który ma służyć za graciarnię. Większa graciarnia jest w przyszłej sypialni, z której będę musiała wynieść/wyciągnąć kilka mebli. Trochę tego nie ogarniam.
Ogólnie rośnie mi lista zakupów: stół kuchenny, tzw. ertefałka („RTV-ka” – komódka pod telewizor i na inne sprzęty audio-wideo), łóżko (na razie będę spać na wersalce, której twardość będzie mi ciężko zastąpić – dla moich pleców najzdrowsze byłoby chyba spanie na podłodze. Im twardziej, tym lepiej), regalik na płyty muzyczno-filmowe… Wypad do IKEA jest planowany na następną sobotę. Będę po kursie w Gdańsku, akurat podpasuje.
Gdybym nie miała sztucznej (acz zszytej) dziury w ciele, to bym też kupiła farby do ścian, folię malarską i pędzle, bo odklejenie trzech obrazków od ściany będzie się z góry wiązało z mini-remontem, o który reszta ścian „salonu” też się prosi. Bardzo polski sposób na spędzanie urlopu. Im szybciej tym lepiej, z drugiej strony w najbliższym czasie niespecjalnie będzie kiedy, bo nawet weekendy będę miała skutecznie zawalone. W listopadzie? Kto wie.
Kupiłam sobie butlę półsłodkiego Fresco, ale dzisiaj chyba nie mam już siły na upijanie się. Niby prawie nic nie nosiłam i w porównaniu z dystansem pokonanym przez MM i panów z ekipy nie mam się czym chwalić, ale jednak najwyraźniej jestem typem (prze)wrażliwca i pozwolę sobie na wieczorne jęczenie.
Idę znaleźć piżamę i zbieram się do spania…