Pojechałam dzisiaj na swoje wycinanki na oddział dzienny dermatologii pewnego szpitala. Miały być o 11, ale o 10:45 usłyszałam, że pan doktor musi mi podbić skierowanie. No to usiadłam pod pokojem nr 4. Pan doktor o 10:50 wyszedł z zabiegowego i się spytał, kto do niego jest. Były cztery osoby – ja czwarta. No to popodbijał, pogadał, pobadał, w końcu doszedł do mnie i poszliśmy do rejestracji, gdzie założono mi kartę. Z kartą (po 11) wróciłam pod gabinet doktora. Coś tam jeszcze mi wypisano, wylądowałam w zabiegowym.
Zostałam popisana pisakiem, potem znieczulona miejscowo.
Zazwyczaj po podaniu znieczulenia przy zębie, który mam usunąć, a przed chwyceniem kleszczy nakłuwam dziąsło zgłębnikiem, żeby się przekonać, że znieczulenie działa. Dzisiaj zostałam podobno pokłuta skalpelem, ale w ogóle nic nie czułam.
Cały zabieg trwał chyba 15 minut. W pewnym momencie do gabinetu weszła rejestratorka.
R: Czy pan doktor napisał „barku”? Tak pan nabazgrał, że wolę się upewnić.
Doktor: Gdzie nabazgrałem?
R: Praktycznie wszędzie.
Zostałam zszyta i zaklejona, umówiłam się na kontrolę za tydzień.
Znieczulenie już chyba puściło. Czuję, że coś mam na prawej łopatce, ale nie można tego nawet nazwać dyskomfortem. Zalecono mi oszczędzanie się przez najbliższych kilka dni, ale na razie wydaje się, że niestety, ale będę w stanie dźwigać jutro swoje kartony. O ile moje dzisiejsze dokańczanie pakowania się jednak nie spowoduje, że zmienię zdanie.