Kategorie
Praca

Wierność lekarzowi

Koleżanka z pracy miała problem, nagle jeden ząb zaczął jej reagować na gwałtowne zmiany temperatury. Poprosiła, żebym zerknęła, chociaż przyznała, że jest wierna swojemu dentyście i prędzej by ginekologa zmieniła.

Usiadła, zestresowana. Problem okazał się łatwy do rozwiązania: pęknięcie szkliwa wystarczyło przesmarować lakierem z fluorem, poza tym jedno małe wypełnienie należałoby wymienić.

No to posmarowałam ząb lakierem, osuszyłam, zabroniłam jeść przez pół godziny; koleżanka zeszła z fotela.

„To na kiedy mogłabym się zapisać?” – spytała.

„Przecież pani jest wierna swojemu lekarzowi” – odparłam z uśmiechem.

„Nieee, teraz to nie ma problemu. Najgorzej jest usiąść pierwszy raz.”

No. Tyle w temacie wierności 😉

Kategorie
Rozrywka

„Proof” (1991)

Fajny film widziałam.

Staroć (rocznik 1991) australijskiej produkcji, „Proof” scenariusza i reżyserii Jocelyn Moorhouse. W rolach głównych Hugo Weaving, Geneviève Picot i Russell Crowe. Powodem obejrzenia była ostatnia z wymienionych przeze mnie osób ;).

Martin (Weaving) od urodzenia jest niewidomy. W dzieciństwie jego świat opierał się na tym, co opisywała mu matka, ale w pewnym momencie stracił do niej zaufanie i zażyczył sobie aparat fotograficzny. Od tamtej pory zdjęcia to był dla niego dowód, że rzeczywiście to, co mu opisywano, miało miejsce.

Już jako dorosły człowiek spotyka Andy’ego (Crowe), prostego chłopaka pracującego w restauracji, w której Martin często jadał. Martin prosi Andy’ego o opisywanie tego, co jest na fotografiach. Panowie szybko się zaprzyjaźniają, ale sytuację komplikuje zafascynowana Martinem jego gosposia, Celia (Picot).

Film obyczajowy, więc spokojny. Ja na spokojnych filmach szybko się nudzę, ale nie tym razem. I moja przeszła już nieco szajba na punkcie Crowe’a nie ma tu wiele do rzeczy.

Pierwsze, na co zwróciłam uwagę przy oglądaniu, to muzyka. Nie zawsze ją słychać, ale jeśli już jest, to wpada w ucho.

Historia jest ciekawa, wciąga, po wyświetleniu napisów końcowych zmusza do przemyśleń. Relacje między bohaterami można odczytać na wiele sposobów i z całą pewnością długo pozostają w pamięci. Przyjaźń Martina i Andy’ego jest prosta, pełna zaufania ze strony Martina i akceptacji Andy’ego. Oczywiście nie wszystko zawsze idzie tak cukierkowo, bo bez tego nie byłoby filmu. Ale był to na pewno ciekawy, czasami zabawny i przyjemny seans. Film został obsypany nagrodami Australijskiego Instytutu Filmowego (nagrody dostali Hugo i Russell, była nagroda za najlepszy film, reżyserię, scenariusz i montaż) i według mnie zasłużył. To inna od codziennej sieczki, inteligentna rozrywka na wysokim poziomie. Ale dla dorosłych :P.

Dla fanów Russella lub/i Hugo to bardzo ciekawa pozycja, rzekłabym obowiązkowa. Pozostałym pewnie nie będzie się chciało szukać, bo do tego nie ma polskich napisów. Ale angielskim mówią całkiem ładnym. Tak czy siak polecam. 8/10.

Kategorie
Rozrywka

Camilla Läckberg „Księżniczka z lodu”

ksiezniczka-z-lodu-b-iext18542115

W wannie, w domu z zepsutym piecem, w małym, szwedzkim miasteczku zostają znalezione zwłoki młodej kobiety. Motywy jej śmierci są niejasne. Zagadkę z pomocą lokalnego policjanta próbuje rozwikłać pisarka, dawna przyjaciółka z dzieciństwa ofiary. W czasie śledztwa wychodzą na jaw liczne rodzinne tajemnice, od lat ukrywane przed sąsiadami.

To pierwsze moje spotkanie z tą autorką. Sięgnęłam po nią trochę na fali popularności szwedzkich kryminałów – przy czym ciężko mi porównać ją do innych autorów, jako że z tego gatunku zaliczyłam tylko trylogię „Millenium” Stiega Larssona ;). Jest to na pewno lektura lżejsza od Larssona. Czyta się ją bardzo sprawnie i szybko, a przy okazji postaci są niejednoznaczne i fajnie zarysowane. To typowy kryminał ze śledztwem policyjnym. Akcja posuwa się do przodu, co chwilę dostajemy jakieś nowe szczegóły śledztwa, ale są one tak dawkowane (często zapowiadane poprzez reakcję odkrywcy – sam trop ujawnia się czytelnikowi nieco później, ale za to zawsze i konsekwentnie – trzeba przyznać pani Läckberg dbałość o niegubienie wątków), że sprawca i motyw ujawniają się dopiero na sam koniec. Ja na to zareagowałam cichym „a-ha”.

To zdecydowanie lekka lektura, taka na lato, na plażę, mimo panującej w powieści zimy. Nie intryguje szczególnie, nie czyta się jej, obgryzając paznokcie jak przy dobrym filmie. Moje czytelnicze postanowienie nie trzyma się najlepiej, bo przerwałam czytanie gdzieś w połowie, ale jak już wróciłam po kilku tygodniach i miałam więcej czasu, to tę drugą połowę dokończyłam w dwa dni, nie mając żadnego problemu ze zorientowaniem się ponownie, o co chodziło.

Zatem przeczytać jak najbardziej można. Wybitna lektura to nie jest, ot, dla zabicia czasu. Mam jeszcze jedną jej książkę i pewnie ją przeczytam, ale polować w księgarniach na kolejne tomy raczej nie będę.

(fotka ukradziona z empik.com)

Kategorie
Osobiste

Poranne bredzenie

Żeby się nie pomyliło (mi czasem próbuje):

prostownicaTo jest prostownica do włosów.

prostownikTo jest prostownik.

tx-8B-500x500A to prostnica stomatologiczna (typ wiertarki. Na zębach się tego nie używa, raczej na protezach i wyjmowanych aparatach ortodontycznych).


Siedzę przy kompie, słyszę, że w kuchni piszczy płyta grzewcza – coś wlazło na nią i siedzi na guziczkach. Ponieważ przed chwilą smażyłam sobie jajecznicę, jeden „palnik” (kuchenkę mam elektryczną) jest pewnie wciąż ciepły. Wciąż siedząc w pokoju, krzyczę:

– Jak sobie przysmażysz łapy, to nie będę cię ratować.

Rozlega się odgłos kocich łapek lądujących na podłodze i Mrówkowe „miauuu!”.


Dzień dobry, zaczynam Majówkę 🙂

 

Kategorie
Praca

Lenistwo

Za 10 dni zacznę 8 dni majówki. Z tych 8 dni 5 spędzę poza domem. Najpierw dwa dni będę się rozpieszczać w hotelu, potem dwa dni będę biegać po Warszawie.

Z dnia na dzień coraz bardziej nie chce mi się iść do pracy.

Żeby nie było, lubię swoją pracę. Nie oznacza to jednak, że nie mam prawa być nią zmęczona przed urlopem.


 

Ostatnio miałam małego pacjenta z mózgowym porażeniem dziecięcym, o czym dowiedziałam się właściwie od jego matki. Pacjent wszedł dzielnie do gabinetu, usiadł na fotelu, bardzo poważnie i dojrzale wytłumaczył, na czym polega problem. Problem został znieczulony powierzchniowo, (podobno przeraźliwie) gorzką lignokainą w sprayu. Pacjent wytrzymał chwilę tę gorycz, wypłukał usta, chwyciłam problem w kleszcze (ruchomy, mleczny ząb) i uwolniłam od niego pacjenta. Problem został zapakowany w torebkę do sterylizacji małych narzędzi i oddany pacjentowi na pamiątkę.

Pacjent wychodząc dziękował i żegnał się chyba ze trzy razy.

Miło mieć takich pacjentów.

Kategorie
Osobiste

Pożegnanie

Po ponad 3 latach wiernej służby.

Po przejechanych wraz ze mną ponad 40 000 kilometrów.

Mikrus. Stalowy rumak. Ostatecznie i krzywdząco Złomek.

Mój pierwszy samochód.

Pełne nazwisko Daewoo Matiz Style.

Został wystawiony na sprzedaż.

matiz

Trochę mi go żal. Dzielny jest, naprawdę. Mam nadzieję, że trafi w dobre ręce.

 

 

 

Kategorie
Osobiste

Pierwsze jazdy

Wczoraj wybrałam się Nissanem do Dużego Miasta (niecałe 300 tys. mieszkańców 😉 ). Na kilku odcinkach trasy można legalnie rozwinąć prędkość 70 km/h. Będąc polskim kierowcą rozwinęłam nieco większą ;). Najbardziej mnie zmartwiło, że coś mi piszczało w drodze. Podejrzewam hamulce, bo przestawało przy hamowaniu. Po odbiorze i podczas jazd próbnych nic takiego się nie działo, ale doszłam do wniosku, że powodem pisków był dwudniowy postój w ogródku rodziców. W drodze powrotnej było znowu cicho i przytulnie, być może również dlatego, że odwoziłam Ł. do domu po seansie w kinie („Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz” – fajne, 8/10. Obok „Iron Man” i „Avengers” jeden z najlepszych filmów z cyklu Marvela. Tylko 3D absolutnie zbędne).

Niestety pod blokiem okazało się, że dłuższy dzióbek i dłuższy zadek Nissana w porównaniu ze Złomkiem odbija się na mojej umiejętności parkowania. Jak mam dużo miejsca, to nie ma problemu. Jak muszę stanąć między dwoma samochodami, to bez przynajmniej jednej korekty się nie obywa. No nic, pojeżdżę, poćwiczę, będzie lepiej.

W nagrodę dzisiaj kupiłam sobie w centrum handlowym nowe buty i regalik na filmy. Niniejszym kasa, o którą tata utargował z ceny wywoławczej Nissana, powoli się rozchodzi ;).

I to trochę niesprawiedliwe, że wszyscy mówią, że mam postawić flaszkę, a sama z tej flaszki nic nie upiję, bo prowadzę 😉

Kategorie
Osobiste

No to kupiony.

Myślałam, że wczoraj nie wysiedzę w pracy, ale po pokazaniu koleżankom ogłoszenia, z którego moje nowe kółeczka miały być kupione, zabrałam się do zabiegów. Dzień minął spokojnie, ostatni pacjent – bardzo mi na rękę – nie przyszedł. Koło 19 byliśmy już u sprzedawcy. Tata wcześniej utargował nieco z ceny i odprowadził samochód do stacji diagnostycznej, gdzie stwierdzono, że stan jest bardzo dobry i warto go kupić. Przeżyłam chwilę zakręcenia, bo myślałam, że torebkę zostawiłam w samochodzie taty, ale kiedy jej tam nie znalazłam, a byłam na 100% pewna, że miałam ją ze sobą, okazało się, że leżała na podłodze w mieszkaniu sprzedawcy. To był jedyny moment zgrzytu 😉

Umowa podpisana, pieniążki, kluczyki i dokumenty przekazane. Poprzedni właściciel cierpliwie odpowiedział na wszystkie pytania. Tata zrobił mi szybki kurs obsługi, konieczny do dostania się do mojego domu rodzinnego. Po czym wysiadł i poszedł do swojego auta.

Zostałam sama. Pierwszy raz za kółkiem tego samochodu. Wrzuciłam jedynkę, powoli ruszyłam. Na pierwszy rzut stwierdziłam, że będę się musiała przyzwyczaić do większego promienia skrętu i muszę wyczaić sprzęgło.

Kilka kilometrów dalej byłam już zakochana.

Wcześniej podchodziłam do tego „no fajny samochód, dobrze, że utrzymany, łojezu, jak ja ogarnę tę moc”, ale za kierownicą, w tej cichutkiej kabinie, z tą gładziutko chodzącą dźwignią zmiany biegów i kierownicą, z tym bezproblemowym wyprzedzaniem, z tą wysoką pozycją fotela, z automatyczną klimą…

Dojechałam do domu, weszłam, przywitałam się z mamą i rzekłam:

„Nie lubię tego słowa, ale nie umiem znaleźć innego określenia: jest zajebiście.”

Do mieszkania wróciłam Złomkiem, bo nowe wozidełko – no dobra, napiszę, że to Nissan – musi zostać ubezpieczone (AC), co stanie się dziś. Jutro – za pozwoleniem Rodziciela – Złomka zostawię pod domem i zacznę kursować moją nową, stalową miłością.

Kategorie
Osobiste

Zakupy…

Na początku roku była śpiewka, że nowy samochód kupię za rok, czyli na początku 2015.

Pod niezbyt subtelnym naciskiem ze strony Taty (któremu nie podoba się, że Złomek nie ma praktycznie żadnych systemów bezpieczeństwa poza hamulcami i pasami, nawet poduszek powietrznych) zmieniłam śpiewkę na „we wrześniu, zaoszczędzę więcej, będę po urlopach i chudym miesiącu sierpniu*, reszta kasy trzymanej na wyjazdy pójdzie do puli na samochód i będę wiedziała, ile jej konkretnie mam.” Naciski osłabły. Termin konkretniejszy był bardziej satysfakcjonujący. W kredyty i leasingi nie miałam ochoty się bawić. Komputer kupiłam na raty i to mi wystarczy. Wolę nieco powstrzymać swoje zapędy zakupowe, ale za to potem zapłacić wszystko od razu i mieć to z głowy.

(* dwa tygodnie urlopu w lipcu oznaczają połowę wypłaty za rzeczony lipiec, czyli sierpień musiałabym przeżyć na wspomnianej połowie wypłaty. Samozatrudnionemu nikt za urlop nie zapłaci. Jak mówiłam, chudy miesiąc. Zbieranie kasy na urlop = kasa na wyjazd i życie po powrocie)

Aż w zeszłą niedzielę pojechałam do domu rodzinnego, by uszczelnić dach Złomka. Rodziciel to załatwił, po czym stwierdził, że muszę intensywniej oszczędzać kasę, bo ze Złomka rzeczywiście robi się złomek. Rdza dość mocno podjada progi.

No i, niestety, naciski wróciły w postaci otrzymywanych codziennie emaili z listą interesujących ofert.

Rodziciel szukał samochodu pod kątem automatycznej skrzyni biegów (i paru innych rzeczy; tak czy siak, w pełni ufałam jego wyborom). To jednak oznaczało, że oferty pochodziły z dość dalekich zakątków kraju, bo lokalnie nie było praktycznie nic ciekawego. Dla Taty żaden problem zrobić sobie wycieczkę, prowadzić lubi i za kierownicą odpoczywa, ale na to potrzeba czasu, którego ja w tym tygodniu absolutnie nie mam.

W czasie poszukiwań kilkakrotnie sygnalizowałam, że automatyczna skrzynia dla mnie nie jest priorytetem. Owszem, to wygoda, fajnie i w ogóle, wszyscy w rodzinie mają automaty i są zachwyceni, ale dla mnie to był bonus, bo Złomek ma ręczną skrzynię i nawet przez cztery lata użytkowania nie udało mi się zajeździć sprzęgła.

No to dzisiaj rano padło pytanie w moją stronę „czy automat to priorytet?”. Bez wahania odparłam, że nie. Tym samym znacząco poszerzyłam możliwości znalezienia czegoś ciekawego.

Chwilę później otrzymałam smsa, czy mogę się w dniu dzisiejszym stawić w miasteczku obok na oględziny rzadko spotykanego egzemplarza pewnej japońskiej marki (dlatego nie podam tutaj ani marki, ani modelu 😛 ).

Stawiłam się.

Została zaliczona jazda próbna. Rodziciel (jako prowadzący – ja tylko wsiadłam za kierownicę, żeby stwierdzić, że wszystko wygląda fajnie i super wysoko się siedzi) po jeździe stwierdził, że jest fajnie. Samochód dobrze utrzymany, nie wydawał z siebie żadnych podejrzanych dźwięków.

Zaczęliśmy wyciągać kasę z bankomatów. Jutro najprawdopodobniej kupujemy. Znaczy ja kupuję.

Złomka posiadam oficjalnie na spółkę z Rodzicielem. Moje nowe wozidełko – cztery lata młodsze, z 65 tysiącami mniej przebiegu i dwukrotnie mocniejszym silnikiem – będzie wyłącznie moje.

Jak ja jutro w pracy wytrzymam?

Kategorie
Osobiste

Sobota, 11:40

Miałam dzisiaj jechać do rodziców uszczelniać dach mojego Złomka, ale stwierdziłam, że mi się nie chce i pojadę jutro.

(antena przy próbie odkręcenia przed myciem w myjni została nieco odgięta, nieszczelność między podstawą anteny a dachem samochodu objawiła się na razie raz w postaci kapania wody z lampki sufitowej)

No to jest 11:40, sobota, wolne, a ja siedzę jeszcze w piżamie, grzebię w blogu (wkurza mnie to, że nie jestem w stanie ustawić języka polskiego), piszę informacje o sobie, myślę o tym, że trzeba by było przenieść kolejne posty ze starego bloga, a tak w ogóle to miałam w planach dobrać się wreszcie do kilku filmów na BR i dodatków do nich.

I zimno mi w stópki. Bo nie noszę kapci.

Dzień dobry 🙂