Kategorie
Archiwalne Osobiste

Logika 5:55

Trzeba zjeść śniadanie. Otwieram nowy woreczek z musli. Sypię sobie do miseczki i z szuflady biorę zacisk – nie taki chirurgiczny, tylko do torebek. Zamykam torebkę. Myślę o przydatności zacisku przy woreczkach do lodu. Dwie sekundy później prawie zamykam torebkę z musli w zamrażalniku.

Nie mogłam spać, wstałam o 4. Muszę zrobić zakupy, pomyślałam, że pojadę do Tesco, jedynego sklepu otwartego o tej porze. W sumie dobrze, że przed wyjazdem postanowiłam coś zjeść…

Dzień dobry wszystkim. Jeszcze 7 dni roboczych do przerwy świątecznej.

PS.: Prawie wywaliłam ten wpis przed publikacją, niechcący. W niedzielę po ciężkim tygodniu pracy powinno się spać do 10 (jestem skowronkiem, 10 rano dla mnie to późno).
PPS.: I zapomniałam, że w niedzielę rano na śniadanie jem jajecznicę. Poprawię się później, jak będę przytomniejsza…
PPPS.: Nadal nie pojechałam, jak widać… (6:30) 

Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

Zapitolnik

Jesteśmy jednym z zapewne nielicznych ZOZów (wiem, że z definicji taki twór już nie istnieje, ale chyba wszyscy wiedzą, o co chodzi) w Polsce, który pod koniec roku ma zapas punktów kontraktowych. Zatem zapierdzielamy i nie mamy czasu na nic. Ja to jeszcze, gorzej ma Pierwszy Szef, za którym aż się kurzy, tak zapitala. A w drugiej pracy cisza i spokój, większość pacjentów przychodzi, nie ma ciśnienia. Bo gabinet prywatny.

Łopatki do śniegu nadal nie mam. Nie szkodzi, śnieg chwilowo stopniał.

Rodzinie wrócono prąd w niedzielę po południu, po 44 godzinach. Cała piątka (rodzice i siostra z dwójką dzieci) zaliczyła przedtem wizytę u mnie celem wykąpania się i naładowania rozładowanych baterii. I obejrzenia TV. Ponieważ mój telefon miał kryzys, nie odebrał wysyłanych ostrzeżeń, więc nalot był „z bomby”. Wszyscy przeżyliśmy, ja się załapałam na darmowy obiad z knajpy, rodzice zobaczyli, jak mieszkam, kiedy nie mam motywacji do sprzątania.

Dzisiaj zrobiłam duże zamówienie prezentowe w Internecie. Chyba trzy rzeczy mają do mnie dojść Pocztą Polską (jedna) lub InPostem (dwie). Trzymamy kciuki za pracowników tych dwóch zacnych firm, cobym mogła odebrać swoje paczki do 24 grudnia.

Reszta jest już albo kupiona (dwie sztuki), albo zamówiona w sklepie Empik.com z dostawą do salonu (nie pamiętam, ile, tak czy siak większość). Jedną rzecz zaplanowałam kupić analogowo, co się załatwi w przyszłym tygodniu. Tym samym polowanie na prezenty załatwiłam w ciągu góra godziny. Będzie więcej, jeśli się okaże, że 23 grudnia równie analogowo będę musiała upolować to wszystko, co szło pocztą. Squee.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Mikołaj

Przyszedł?

Do mnie nie. Mikołaj nie przychodzi do mieszkających samotnie ;). Zjem sobie czekoladkę.

Znaczy tak właściwie to chyba przyszedł. Za oknem szaleje Ksawery, a do mnie zadzwoniono z poradni, do której się dzisiaj wybierałam, że lekarz boi się z domu wyjść (raczej nie dojechałby do pracy) i wizytę trzeba przełożyć na za tydzień. Co mnie w sumie cieszy, bo tym sposobem muszę dzisiaj wyjść tylko do pracy. Siedzę sobie w ciepłym mieszkanku, w piżamce w kotki, dopijam herbatkę, zaraz sobie łyknę Apap (łeb mnie trochę boli) i patrzę przez okno na poziomo „padający” śnieg.

I zaczęłam się zastanawiać, jaka dzisiaj będzie frekwencja pacjentów…

Macie tak, że zmęczenie wywołuje u Was wkurw? W środę wyszłam z pracy wkurzona ze zmęczenia. Wszystko mnie irytowało, szczególnie współuczestnicy ruchu drogowego, którzy jechali, jakby chcieli, a nie mogli. Miałam zaplanowaną na obiad zapiekankę ziemniaczaną, którą dopiero musiałabym sobie zrobić. Było po 14, a ja byłam głodna. Zrobienie zapiekanki zajęłoby mi około godziny. Rano wyciągnęłam mięso mielone z zamrażalnika, coś trzeba było z nim zrobić.

Stwierdziłam, że mam to gdzieś. Po drodze zrobiłam zakupy, weszłam do mieszkania, zamówiłam obiad w pizzerii, usmażyłam mięso z przyprawami i pomidorami z puszki, dałam mięsu wystygnąć, wsadziłam do pojemnika i z powrotem do zamrażalnika. A obiadek jak dojechał (po około pół godziny od zamówienia), to został podzielony na dwie porcje. Dzisiaj zjem drugą. Zapiekanka będzie jutro.

O.

Naprawdę muszę powymyślać nowe pilniczki…

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Atak zimy

Śnieg spadł.

Znaczy raczej śnieg z deszczem. Tak czy siak, zrobiło się bielej.

Wolny piątek piękne wykorzystałam na konsultację lekarską w temacie bolącej prawej rąsi. Rąsia zaczęła boleć w poprzednim tygodniu (12 albo 13), utrudniała mi noszenie cięższych rzeczy. Internetowo zdiagnozowano u mnie zespół cieśni nadgarstka. Szybko zaczynam, zawodowo pracuję od trzech lat. Postanowiłam w zeszły czwartek (po ponad tygodniu bólu rąsi), że pójdę do lekarza. Rąsia boleć przestała, i tak poszłam, dostałam kilka skierowań (wychodzi na to, że nie na to, co by się najbardziej przydało), wykorzystam je pewnie w przyszłym roku. Zwolnienie lekarskie też bym dostała, ale zgłoszę się po nie kiedy indziej 😉

Po konsultacji lekarskiej pojechałam wymienić koła z letnich na zimowe (dźwigając opony na stalowych felgach już-nie-bolącą ręką). Kolejki nie było wcale. Dzisiaj rano bardzo się z tego cieszyłam, bo wszystko było pokryte lodem. Tylko płyn do spryskiwaczy mi zamarzł. 10 godzin w pracy spędziłam zerkając czasem przez okno na szary świat i wielkie płaty śniegu lub też krople marznącego deszczu, w zależności od tego, co akurat padało. Okazało się przy okazji powrotu do domu, że właściwie w miejscowości mojej pierwszej pracy jest mikroklimat, bo 15 kilometrów dalej (w stronę morza) wcale nie jest aż tak biało.

Ogólnie Pomorze Gdańskie wita zimę. Pogoda wcale nie szokująca, wszak jest prawie grudzień, ale to nie znaczy, że trzeba się z niej cieszyć.

A brak pełnego weekendu od kilku tygodni zaczyna się na mnie negatywnie odbijać. Nie cierpię pracować w soboty, a wolny piątek nie zrobił większej różnicy.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Goście, goście

Żadna tam impreza. Gość sztuk 1. Koleżanka ze szkoły na pogaduchy do mojego gniazdka chciała przyjechać.

Generalne porządki robię, jak coś mi przeszkadza. Odkurzam często (kurz i żwirek z kociej kuwety), ogarniam aneks kuchenny też. Ale reszta porządków jest czyniona w miarę potrzeby, co często oznacza, że na przykład pranie robię raz na 1-2 tygodnie, ale za to trzy pralki jedna po drugiej.

U mnie w domu rodzinnym zawsze było tak, że nawet, jeśli wizyta nie jest uroczysta, posprzątać trzeba. No to było mycie łazienki, ścieranie kurzu, mycie drzwi, luster. Umyłabym okna, ale pada, więc sobie darowałam.

Tak się jakoś ładniej zrobiło. Następne takie sprzątanie przed Bożym Narodzeniem ;).

I poczęstunek trzeba przygotować. Zawsze to oznacza, że żarcia będę miała za dużo, ale nic. Dwa kawałki ciasta kupione, w sumie nie pochwaliłam się swoimi paluszkami. Ładniejszy komplet kawowo-deserowy wyciągnięty, przygotowany na stole.

Spędziłyśmy na pogaduchach 3,5 godziny i fajnie było.

Rano byłam na zakupach. Potrzebuję kupić czubek na choinkę. Wiedziałam, że 2 listopada już się zaczną bombki na półkach sklepowych – i rzeczywiście. Ale czubka nie kupiłam, bo w sumie nie pamiętałam, w jakiej konkretnie kolorystyce mam resztę bombek. Sprawdzę i kupię.

Teraz tylko czekać na „Last Christmas” w radiu.

Podczas zakupów zdałam sobie sprawę, że mam jeszcze cały jeden dzień wolnego! Myślałam, żeby iść na „Piąta władza”, bo Juliana Assange (tego od WikiLeaks) gra mój ulubiony kosmita, ale podobno przedstawili go jako dupka, a ja dupków nie zdzierżę, więc chyba jednak nie pójdę. Poza tym film jako całość zbiera mocno średnie recenzje (wspomniany kosmita został przeze mnie dostrzeżony w roli innego dupka, ale tamten nadrabiał inteligencją i miał generalnie dużo lepsze recenzje. Nie wiem, jak jest z Assangem). Wpadnę więc do babci na cmentarz, sprawdzę nowe centrum handlowe, może uda mi się kupić czapkę, szalik i rękawiczki (najlepiej komplet) i sobie przeleniuchuję ten dodatkowy dzień.

Ostatnia wolna sobota w tym miesiącu, brr.

Zimno już. Chyba muszę zrobić ponurojesienny pilniczek…

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Magia prostych przyjemności

Pisałam kiedyś o tym, że czasami podczas zakupów coś do mnie „woła” i często kończy się na tym, że to kupuję. Postanawiam, że mam na coś ochotę, idę do sklepu, dwie sekundy później mam w koszyku idealną rzecz. Najlepiej w ten sposób kupuje się buty.

Ostatnio postanowiłam, że na razie koniec z kolekcjonowaniem kaw smakowych (poszukiwania kawy orzechowej zakończyły się kupnem… syropu orzechowego i parzeniem zwykłej kawy), trzeba za to nabyć nową herbatkę. No to poszłam na stoisko z kawami i herbatami, spojrzałam na słoiki, zobaczyłam coś o nazwie „Jesienny wieczór”, powąchałam i kupiłam. Nie trwało to nawet pięć minut.

Właśnie mi się mój nabytek parzy w otrzymanym niegdyś w prezencie kubeczku z sitkiem i pokrywką. Posłodzony miodem. Będzie pysznie.

Z jakiej okazji? Z żadnej. Czy dla drobnych przyjemności muszą być okazje? Jest ponuro i jesiennie, łeb mi umiarkowanie napitala, wróciłam z wizyty kontrolnej u onkologa, w poniedziałek zakładam kasę fiskalną – trzeba jakoś poczuć się lepiej.

To w sumie mi się też podoba w mieszkaniu poza domem rodzinnym. Mieszkam sama, mogę sobie dogadzać. Nikt nie pyta, a po co. A chodź do nas, zrobisz coś innego. Nie, chcę sama. To moja chwila i tak mi z tym dobrze. Trochę melancholijnie…

Od dwóch tygodni jestem znowu singlem. Tak wyszło. Nie udało się. Dalej się przyjaźnimy. Ale kto wie? Może ten „Jesienny wieczór” ma mi pomóc nie tylko na jesienny mrok?

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Wycinanki #2 – epilog

Wracając z Olsztyna zaczepiłam o szpital, w którym miałam zabieg. Poszłam na oddział. W sekretariacie dali mi do ręki trzy wyniki i kazali złapać jakiegoś lekarza, żeby mi je zinterpretował i powiedział, co dalej. Interpretacja nie była mi potrzebna, ale instrukcje już tak. No to poszłam i złapałam.

Chirurg zerknął na wydruki, stwierdził, że zostało wycięte wszystko, co trzeba, co jakiś czas kontrola USG i, cytat, „Jest pani zdrowa, wyleczona” i gest pt. krzyżyk na drogę.

Tylko teraz muszę się postarać, żeby moja cudna, trzycentymetrowa blizna zrobiła się nieco mniej widoczna…

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Wyskok

No i mam ten o dziwo płatny urlop. I tak sobie siedzę, nic nie robię, a jak coś robię, to wydaję ciężką kasę. I to wydawanie kasy później odchorowuję – wczoraj byłam w IKEA, dzisiaj żyję na jednym bananie, kawałku czekolady, połowie kanapki, jednej brzoskwini i szklance soku pomarańczowego. Próba wypicia herbaty rano (nie miałam ochoty jeść) skończyła się na barwnym zakomunikowaniu przez ową herbatę pół godziny po spożyciu, że ona wychodzi. No i wyszła. A mnie tylko łeb napitala.

Wczoraj, jak jeszcze byłam w pełni sił, stwierdziłam, że, kurna, pojechałabym gdzieś sobie. Wyfrunąć z gniazdka na dwa dni z powodów innych niż szpital. Pomyślałam chwilkę i stwierdziłam, że może pojechałabym do Poznania? W sumie byłam tam ze 2-3 razy, ale czemu nie zrobić powtórki? Tylko znaleźć odpowiednie połączenie PKP i lokum.

Odpowiednie połączenie, czytaj, na miejscu koło 12 i tanio.

Nie ma. Jest albo na miejscu przed południem i pieruńsko drogo, albo kilka przesiadek. Nie lubię. Poznań odpada.

W Szczecinie mam znajomych, ale Szczecin jest brzydki (byłam raz). Do Krakowa za daleko. We Wrocławiu byłam dwa razy, wspomnienia mam całkiem miłe (mój pierwszy koncert Archive!), ale wolałabym do Krakowa. W Warszawie byłam kilka razy. Do Lublina też za daleko.

To może Olsztyn?

200 kilometrów, można zajechać autkiem. Nigdy tam nie byłam. Miasto podobno bardzo ładne, niedaleko można zaliczyć też kilka atrakcji. Znalazłam pokoje do wynajęcia. Zadzwoniłam w jedno miejsce, pani poradziła, żebym zadzwoniła później, bo może się coś zwolni. To zadzwoniłam w drugie, niestety droższe, ale sprawdzone i zaklepałam sobie wstępnie pokój. Ale w to pierwsze też zadzwonię.

MM stwierdził, że nie ma kasy, ale fakt, ma dość poważne wydatki zaplanowane, a ja z tym wyjazdem wyskoczyłam dość nagle i bez wcześniejszego ostrzeżenia. Pojadę sama.

No to jadę do Olsztyna. We wracam w czwartek.

Taka jestem spontaniczna. 😉

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Pewnie powinnam napisać notkę ze szpitalnej przygody

Ale niespecjalnie mi się chce 😉

Dwa razy już dziękowałam na fanpejdżu za kciuki i inne formy wsparcia psychicznego, podziękuję i tutaj.

Zatem DZIĘKUJĘ 🙂 Za miłe słowa tutaj i na FB, za dodatkowe lajki, za każde ciche wsparcie. Jesteście bardzo fajnymi czytelnikami. Buziaki :* :* :*

😉

A, może jednak mi się zachce…

Na opiekę na oddziale nie mam powodu narzekać. Panie pielęgniarki nie zawracały głowy, jak przyszły, to były miłe. Jedzenie… no cóż, jak to moja siostra określiła, były to wczasy all inclusive z dietą i usuwaniem zbędnych gramów. Jedzonko było chude, skromne i bez soli, ale zjadliwe i przeżyć się dało. Nikt mnie też zawczasu nie poinformował, że do szpitala trzeba brać własne sztućce, ale najpierw pani z kuchni mi pożyczyła niezbędne sprzęty, potem zostałam doposażona przez MM.

Prysznice na oddziale były czyste i z ciepłą wodą.

Wieczorem pierwszego dnia dostałam różową pigułę na sen, ale niespecjalnie na mnie podziałała. Następnego dnia obudziłam się średnio wyspana, około szóstej.

Wstałam, ogarnęłam się, około siódmej rano miałam być już w łóżeczku. Po siódmej przyszły panie, kazały się rozebrać pod kołderką, założyły wkłucie dożylne, ogoliły mnie pod pachą (przy okazji dziabiąc do krwi moją małą, uszypułowaną zmianę skórną), zdezynfekowały pole operacyjne, dały Głupiego Jasia. Około ósmej zupełnie przytomna (trochę się tylko zatoczyłam przy zejściu z łóżka, ale bardziej pijana czuję się po jednym piwie) przesiadłam się na wózek-leżankę i zostałam przewieziona na salę operacyjną. Chirurgom dostarczono nielateksowe rękawiczki (przyznałam się do alergii kontaktowej), zostałam ułożona na stole, założono mi mankiet ciśnieniomierza na ramię i różne inne dziwne rzeczy na udzie i plecach. Dziabnięcie skóry zostało zauważone. Trzy razy zostałam zapytana, czy może usunąć zupełnie tę zmianę? Trzy razy potwierdziłam ze wzruszem ramion – do niczego nie jest mi potrzebna. „Wyżej mam drugą, można też przy okazji uciąć” – zaśmiałam się.

– Podamy pani fentanyl 0,1, będzie pani spała – usłyszałam. Przyłożono mi do twarzy maskę, z której wydobywał sił słodkawy gaz. – Jeszcze druga dawka fentanylu…

I w tym momencie urwał mi się film.

Obudziłam się z podrażnionym lekko gardłem, jeszcze na sali operacyjnej, właściwie w drodze na moją salę. Poinformowano mnie, że zmianę skórną też mi wycięto. Poza tym, że byłam śpiąca, czułam się dobrze. Wróciłam na łóżko – było chwilka po dziewiątej – złapałam komórkę, poinformowałam wszystkich, że żyję, zdrzemnęłam się. Po pierwszej dawano obiad, dostałam zupkę, zjadłam. Na sali (sześcioosobowej, wczoraj byłyśmy trzy, ja i jedna pani wróciłyśmy, trzecią po zabiegu położono na pooperacyjnej) położono cztery nowe panie, które uświadomiły mi, że raczej nie miałam pełnej narkozy, tylko jakąś formę znieczulenia ogólnego, skoro czuję się tak dobrze. W miejscu zabiegu i dziabniętej zmiany miałam plasterki. Czułam dyskomfort, ale nie było to nic, co by mi znacząco utrudniało życie.

Wieczorem pod prysznicem znalazłam na plecach elektrodę od EKG (zostały przyklejone przynajmniej dwie, jedna najwyraźniej została pominięta przy ściąganiu), poza tym odkleiłam sobie plasterek pod pachą (myślałam, że będzie tylko mały opatrunek po szypułce) i się okazało, że tam też mam szew! Chodzę onitkowana. Pod opatrunkiem na piersi wyczuwałam około dwucentymetrowe nacięcie.

Podczas wieczornego obchodu pielęgniarka rzuciła okiem na mój stolik i zawołała „Ładnie, pierwsza pacjentka!” Speszona spojrzałam w tamtą stronę, kurde, w ciągu dnia jadłam chrupki z automatu, może nie powinnam była? Zostały papierki? Ale nie, groźny ton wcale nie miał być groźny. Okazało się, że jako jedna z nielicznych pacjentów pomyślałam o… wzięciu stoperów do uszu (nie użyłam ich poprzedniej nocy). „A potem pacjenci narzekają po nocy, że nie mogą spać!”. No proszę. Dla mnie bardziej logiczne było wzięcie stoperów niż sztućców… Zaproponowano mi lek przeciwbólowy na noc, przyjęłam ze wzruszem ramion – naprawdę nie bolało. Pigułę na noc też sobie zażyczyłam ;). Obejrzałyśmy większość meczu Legii, po 22 poszłyśmy wszystkie spać.

Następnego dnia znowu obudziłam się przed szóstą, ale dzięki stoperom wyspałam się lepiej. Koło ósmej nowe lokatorki zaczęły wyjeżdżać na swoje zabiegi. Obchód był po dziewiątej, miałam zostać wypisana. Zostawiłam swoje dane do zwolnienia lekarskiego. Kręciłam się po oddziale, po 12 przyjechał MM i moja mama. Koło 13 doczekałam się wypisu i zwolnienia lekarskiego – o tydzień dłuższego, niż planowałam (9 września planowałam wrócić już do pracy, zwolnienie dostałam do 13). Na moje napomknięcie, że to trochę długo, pani w sekretariacie oświadczyła z uśmiechem, że skoro dają, to mam nie marudzić, tylko odpoczywać. No dobra. Zabrałam swoje rzeczy z sali, pożegnałam się z paniami i na tym się skończyła moja szpitalna przygoda.

W przyszłym tygodniu muszę pojechać na zdjęcie szwów, tydzień później na odbiór wyniku badania wyciętego guzka.

Wczoraj zrobiłam objazd po obu pracach (pierwszy szef wieść o przedłużeniu mojego urlopu przyjął z typowym dla siebie wzruszem ramion, drugi był zajęty, więc tylko skinął głową, że przyjął do wiadomości), księgowej (dowiedziałam się, że zasiłek chorobowy przysługuje mi za każdy dzień zwolnienia, więc pieniążki z ZUSu tak czy siak powinnam dostać!) i sklepach, wróciłam trochę… naciągnięta i zmęczona. Trochę przesadziłam z objazdami jeden dzień po wypisie. Ale za to po południu upiekłam pyszne babeczki orzechowo-czekoladowe. Dzisiaj zaliczyłam już spacer do BlackRedWhite, teraz piję kawę mrożoną.

Ogólnie czuję się dobrze. Wykorzystuję fakt obecności MM i niczego nie dźwigam. Mam przed sobą jeszcze dwa tygodnie lenistwa. I bardzo mnie to cieszy 🙂

To by było na tyle 🙂

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Pewnie powinnam napisać notkę ze szpitalnej przygody

Ale niespecjalnie mi się chce 😉

Dwa razy już dziękowałam na fanpejdżu za kciuki i inne formy wsparcia psychicznego, podziękuję i tutaj.

Zatem DZIĘKUJĘ 🙂 Za miłe słowa tutaj i na FB, za dodatkowe lajki, za każde ciche wsparcie. Jesteście bardzo fajnymi czytelnikami. Buziaki :* :* :*

😉

A, może jednak mi się zachce…

Na opiekę na oddziale nie mam powodu narzekać. Panie pielęgniarki nie zawracały głowy, jak przyszły, to były miłe. Jedzenie… no cóż, jak to moja siostra określiła, były to wczasy all inclusive z dietą i usuwaniem zbędnych gramów. Jedzonko było chude, skromne i bez soli, ale zjadliwe i przeżyć się dało. Nikt mnie też zawczasu nie poinformował, że do szpitala trzeba brać własne sztućce, ale najpierw pani z kuchni mi pożyczyła niezbędne sprzęty, potem zostałam doposażona przez MM.

Prysznice na oddziale były czyste i z ciepłą wodą.

Wieczorem pierwszego dnia dostałam różową pigułę na sen, ale niespecjalnie na mnie podziałała. Następnego dnia obudziłam się średnio wyspana, około szóstej.

Wstałam, ogarnęłam się, około siódmej rano miałam być już w łóżeczku. Po siódmej przyszły panie, kazały się rozebrać pod kołderką, założyły wkłucie dożylne, ogoliły mnie pod pachą (przy okazji dziabiąc do krwi moją małą, uszypułowaną zmianę skórną), zdezynfekowały pole operacyjne, dały głupiego Jasia. Około ósmej zupełnie przytomna (trochę się tylko zatoczyłam przy zejściu z łóżka, ale bardziej pijana czuję się po jednym piwie) przesiadłam się na wózek-leżankę i zostałam przewieziona na salę operacyjną. Chirurgom dostarczono nielateksowe rękawiczki (przyznałam się do alergii kontaktowej), zostałam ułożona na stole, założono mi mankiet ciśnieniomierza na ramię i różne inne dziwne rzeczy na udzie i plecach. Dziabnięcie skóry zostało zauważone. Trzy razy zostałam zapytana, czy może usunąć zupełnie tę zmianę? Trzy razy potwierdziłam ze wzruszem ramion – do niczego nie jest mi potrzebna. „Wyżej mam drugą, można też przy okazji uciąć” – zaśmiałam się.

– Podamy pani fentanyl 0,1, będzie pani spała – usłyszałam. Przyłożono mi do twarzy maskę, z której wydobywał się słodkawy gaz. – Jeszcze druga dawka fentanylu…

I w tym momencie urwał mi się film.

Obudziłam się z podrażnionym lekko gardłem, jeszcze na sali operacyjnej, właściwie w drodze na moją salę. Poinformowano mnie, że zmianę skórną też mi wycięto. Poza tym, że byłam śpiąca, czułam się dobrze. Wróciłam na łóżko – był chwilka po dziewiątej – złapałam komórkę, poinformowałam wszystkich, że żyję, zdrzemnęłam się. Po pierwszej dawano obiad, dostałam zupkę, zjadłam. Na sali (sześcioosobowej, wczoraj byłyśmy trzy, ja i jedna pani wróciłyśmy, trzecią po zabiegu położono na pooperacyjnej) położono cztery nowe panie, które uświadomiły mi, że raczej nie miałam pełnej narkozy, tylko jakąś formę znieczulenia ogólnego, skoro czuję się tak dobrze. W miejscu zabiegu i dziabniętej zmiany miałam plasterki. Czułam dyskomfort, ale nie było to nic, co by mi znacząco utrudniało życie.

Wieczorem pod prysznicem znalazłam na plecach elektrodę od EKG (zostały przyklejone przynajmniej dwie, jedna najwyraźniej została pominięta przy ściąganiu), poza tym odkleiłam sobie plasterek pod pachą (myślałam, że będzie tylko mały opatrunek po szypułce) i się okazało, że tam też mam szew! Chodzę onitkowana. Pod opatrunkiem na piersi wyczuwałam około dwucentymetrowe nacięcie.

Podczas wieczornego obchodu pielęgniarka rzuciła okiem na mój stolik i zawołała „Ładnie, pierwsza pacjentka!” Speszona spojrzałam w tamtą stronę, kurde, w ciągu dnia jadłam chrupki z automatu, może nie powinnam była? Zostały papierki? Ale nie, groźny ton wcale nie miał być groźny. Okazało się, że jako jedna z nielicznych pacjentów pomyślałam o… wzięciu stoperów do uszu (nie użyłam ich poprzedniej nocy). „A potem pacjenci narzekają po nocy, że nie mogą spać!”. No proszę. Dla mnie bardziej logiczne było wzięcie stoperów niż sztućców… Zaproponowano mi lek przeciwbólowy na noc, przyjęłam ze wzruszem ramion – naprawdę nie bolało. Pigułę na noc też sobie zażyczyłam ;). Obejrzałyśmy większość meczu Legii, po 22 poszłyśmy wszystkie spać.

Następnego dnia znowu obudziłam się przed szóstą, ale dzięki stoperom wyspałam się lepiej. Koło ósmej nowe lokatorki zaczęły wyjeżdżać na swoje zabiegi. Obchód był po dziewiątej, miałam zostać wypisana. Zostawiłam swoje dane do zwolnienia lekarskiego. Kręciłam się po oddziale, po 12 przyjechał MM i moja mama. Koło 13 doczekałam się wypisu i zwolnienia lekarskiego – o tydzień dłuższego, niż planowałam (9 września planowałam wrócić już do pracy, zwolnienie dostałam do 13). Na moje napomknięcie, że to trochę długo, pani w sekretariacie oświadczyła z uśmiechem, że skoro dają, to mam nie marudzić, tylko odpoczywać. No dobra. Zabrałam swoje rzeczy z sali, pożegnałam się z paniami i na tym się skończyła moja szpitalna przygoda.

W przyszłym tygodniu muszę pojechać na zdjęcie szwów, tydzień później na odbiór wyniku badania wyciętego guzka.

Wczoraj zrobiłam objazd po obu pracach (pierwszy szef wieść o przedłużeniu mojego urlopu przyjął z typowym dla siebie wzruszem ramion, drugi był zajęty, więc tylko skinął głową, że przyjął do wiadomości), księgowej (dowiedziałam się, że zasiłek chorobowy przysługuje mi za każdy dzień zwolnienia, więc pieniążki z ZUSu tak czy siak powinnam dostać!) i sklepach, wróciłam trochę… naciągnięta i zmęczona. Trochę przesadziłam z objazdami jeden dzień po wypisie. Ale za to po południu upiekłam pyszne babeczki orzechowo-czekoladowe. Dzisiaj zaliczyłam już spacer do BlackRedWhite, teraz piję kawę mrożoną. 

Ogólnie czuję się dobrze. Wykorzystuję fakt obecności MM i niczego nie dźwigam. Mam przed sobą jeszcze dwa tygodnie lenistwa. I bardzo mnie to cieszy 🙂

To by było na tyle 🙂