Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

Przeżyłam

Wczoraj sflaczała opona została napompowana przez rodziciela. Dzisiaj miałam jechać do zakładu oponiarskiego, coby mi wymienili letnią „rezerwę” na owo, zimowe koło. W tym celu wstałam z łóżka i wyszłam z domu całe pół godziny wcześniej. Panowie w zakładzie wypytali a co, a dlaczego, sprawdzili zimówkę, zdjęli oponę z felgi, przeczyścili, przesmarowali, założyli z powrotem, wyważyli i wymienili. Zapłaciłam 15 zł i na czterech zimowych kołach potoczyłam się do pracy.

Tam przywitał mnie tłum na poczekalni, który zresztą utrzymywał się do godziny 12 (pracujemy do 13). W międzyczasie kilku pacjentów przyjął szef, którego oficjalnie nie ma ;). Ponownie (kilka razy wcześniej już tego dokonałam) udało mi się przekonać pacjenta do leczenia kanałowego zęba, zamiast do jego ekstrakcji. Często się zdarza, że pacjenci mają podejście „boli, to wyrwać”. Poza tym z deczka opieprzyłam mamusię, która swoją córeczkę posadziła drugi raz w jej (córeczki) życiu na fotelu ze słowami „nie bój się” – a dzieciak wyglądał i zachowywał się zupełnie normalnie. Na mnie na miejscu tego dziecka takie „nie bój się” raczej nie zadziałałoby uspokajająco. Wystąpił dodatkowy bonus w postaci już martwego zębiszcza u dziewczęcia, więc nie musiałam jej kłuć i nic nie bolało. Dziewczę dostało maseczkę i rękawiczki za wzorcowe siedzenie na fotelu. 😉

Skończyłyśmy pracę troszkę po 13. Wróciłam do domu, tocząc się po przyczynie moich poniedziałkowych przeżyć z zawrotną prędkością 30-40 km/h, zapewne denerwując tym pana w Audi za mną, ale, jak planowałam wcześniej, miałam to w d***. Nie trąbił i nie mrugał światłami, więc może zrozumiał dziewczę w małym, stalowym pudełku przed sobą.

W domciu powitał mnie ciepły obiadek i brak pracy dorywczej. Zeżarłam obiadek, posiedziałam w sieci i klapnęłam się na wyrko na 2 godziny celem drzemki.

Jeszcze tak o dniu wczorajszym: w Gdyni byłam u dermatologa. Podniósł mi dawkę obciążających wątrobę leków. Najfajniejsza była kwestia Sylwestra: doradził odstawienie piguł na dwa dni, jeśli planowałabym coś bardziej hucznego. I to jest ciekawe: nie mówił o ograniczaniu alkoholu, tylko piguł. Lubię tego faceta :).

Rodzice wyjeżdżają jutro rano na 4 dni (wrócą 2 stycznia). Dobrze, że Sylwka nie spędzę sama, bo byłoby depresyjnie :). Zresztą nadal może być, ale lepiej z kimś, niż samej ;).

Pilniczek świąteczny na razie zostanie. Myślałam o dalszej eksploatacji kolegi Robsona (jakieś fajerwerki?), ale nieeee, nie będę taka. 😉

Zaczęłam solidniej rozglądać się za komputerem. Polecane przez znajomych Delle zostaży mi odradzone przez rodziciela. Na tapecie są jeszcze komputery marki Lenovo (to przemianowany IBM?), Toshiba (mój pierwszy laptop to była stara Toshiba, przed usmażeniem się karty graficznej bardzo dobrze mi służyła), choć podobno jakość im spadła; Sony (Vaio są drogie 🙁 ), zaś opinii o Samsungach, też dość popularnych i tanich, niestety nie znam. Matula ma netbooka Samsung i chyba nie narzeka, ale ja wolę większe rozmiary ;). No i HP, ale one też komuś podpadły. Ech. Nie znaju się :(. Tylko głupio będzie, jak ja sobie coś wyszukam, obecny Dell obrazi się ostatecznie, a nie dostanę kredytu…

Kategorie
Osobiste Praca

Zdecydowanie kijowy dzień

Przynajmniej początek.

Przez wypitą wczoraj wieczorem herbatkę i przeróżniste emocje wyspałam się średnio. Udało mi się zebrać do pracy, spokojnie odśnieżyłam autko, które zapaliło bez problemu, ujechałam nawet jakieś 200 metrów… Po czym poczułam, że silnie ściąga mnie na jedną stronę. Zatrzymuję się, wysiadam, patrzę: flaczek.

Na kołach mam nieściągalne kołpaki, więc nawet nie dałabym rady zmienić koła. Zresztą wydawało mi się, że flaczek jest spóźnionym skutkiem wczorajszej obrotki – opona wyglądała, jakby zeskoczyła z felgi. Z drugiej strony, wczoraj dojechałam do domu bez dziwnych wrażeń, więc niekoniecznie to musiało być to.

Dzwonię do matuli. Stwierdzamy, że nie damy rady nic zrobić, więc matula zawiozła mnie do pracy.

W pracy tłum. Druga pani doktor nie dojechała wcale z powodu awarii sieci trakcyjnej [kolejki SKM – dop.aut.2015].

Jakoś się ów tłum udało opanować. Nie przyszło paru zapisanych pacjentów, niektórych nawet nie tknęłam, u innych szło całkiem szybko, jeden pacjent „bólowy” został odesłany na jutro. Dało o sobie znać jednak moje ogólne podenerwowanie: pod koniec zmiany zrzuciłam na podłogę kilka narzędzi.

Na koniec pojawiła się kwestia, czy kolejki wznowiły kursowanie – miałam przeca w planach jazdę do Gdyni, a bez kursujących kolejek bym nie dojechała. Już planowałam pójście na autobus i powrót do domu, z błagalnym telefonem do dohtora, żeby mnie wcisnął gdzieś w jutrzejszy grafik. Całe szczęście, pociąg stawił się, choć z niewielkim opóźnieniem.

Pobyt w Gdyni przebiegł bez zakłóceń. Jeno w drodze powrotnej kolejka raczyła się spóźnić i stać na niektórych stacjach, więc nie zdążyłam na autobus. Wykupiłam zdobytą w Gdyni receptę i poszłam na inny. W drodze powrotnej cosik zmarzłam (z racji wożenia się po burżujsku czapkę zakładam tylko do odśnieżania podwórka), ale też dowiedziałam się, że moim stalowym rumakiem zajął się już rodziciel. Kiedy doszłam do domu (po drodze kilkanaście razy prawie zwichnęłam sobie kostkę: kiedy kupowałam kozaczki na kilkucentymetrowym obcasie, nie przewidywałam przebijania się przez śniegi), autko stało przed domem na zapasowym, letnim kole. Czyli ostrzegam: jutro będę całą trasę jechać z prędkością 30 km/h ;).

Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

Świątecznie

[Notka z gatunku beznadziejnych]

Po raz pierwszy w życiu nie będę miała ferii świątecznych.

Tak, tak, drogie dzieci. Po studiach Was też to czeka! Chyba, że będziecie pedagogami różnego sortu… [jak życie w tym roku wykazało, nawet pedagodzy nie mają ferii 😉 – dop.aut.,2015]

Te trzy świąteczne dni spędziłam na radosnym opierniczaniu się. Obejrzałam 2,75 filmu („Die Hard”, 0,75 „Casino Royale” i „Fifth Element”), z czego nie widziaśam wcześniej w całołci tylko jednego (ciężko zgadnąć, którego, skoro to wszystko takie świeżynki…). Powinnam jakiś serial nadrabiać, ale to się może uda w okresie okołosylwestrowym. Bo potem to nauka do LDEPu.

Co do prezentów, to zaskoczenia nie przeżyłam, jako że większość pochodziła z mojej chcelisty. Wydanie DVD „Casino Royale” również na niej się znajdowało. Podobnie jak depilator elektryczny, którym potraktowałam półtorej łydki (przepraszam osoby, które nie mają ochoty czytać takich szczegółów) i stwierdziłam, że dalsze traktowanie przekracza moje chwilowe możliwości. Nie, że bolało. Tylko… było nieprzyjemne. Z czasem to się podobno robi mniej dokuczliwe. Na pewno wygląda mniej dramatycznie od depilacji woskiem 😉 [WYBACZCIE!!!].

Tak sobie siedzę i patrzę na tego mojego Della Latitude C840. I sobie myślę, że mimo jego zasług dla mojego przeżycia pod koniec studiów, chętnie bym się z nim rozstała na rzecz czegoś nowszego. Z różnych przyczyn zatem wyruszę na polowanie na nowego laptopa do RTV Euro AGD (do Media Markt za daleko) dopiero po Nowym Roku, z nadzieją, że kilkusetzłotowy wkład własny i umowa o pracę do końca września pozwolą mi nabyć coś fajnego na jakiś miły kredyt.

Jutro zatem powrót do rzeczywistości poniedziałkowej popołudniówki, pojutrze jazda do Gdyni. Chyba pojadę kolejką, choć w Wigilię zaliczyłam pierwszą od czasu kursu na prawo jazdy podróż tamże za kierownicą samochodu. Całe szczęście nie musiałam wjeżdżać do ścisłego centrum, z czym jednak wiązałby się cel mojej wtorkowej podróży. Środa zapowiada się normalna, w czwartek postaramy się nieco skrócić kolejną popołudniówkę, nie tylko z okazji końca roku, ale też wybycia z domu moich rodziców (cztery dni wolnej chaty!!!). Sylwester wolny. Znaczy ze sprzątaniem, do którego przyłożę się chyba bardziej, niż na święta…

Kategorie
Archiwalne Praca

Brr

Tak przedwigilijnie.

Złożyłam oficjalny protest przeciwko przywożeniu mi roboty dorywczej na Święta. Protest został wysłuchany. Wczoraj po tym, jak rodziciel przytargał paczki z robotą, zaniosłam je do pokoju i poryczałam się, co mi się ostatnio bardzo rzadko zdarza. Od dwóch miesięcy nie robię nic innego poza dorabianiem i mam już tego serdecznie dość.

Wspomniany ryk zamienił się we wkurz, wkurz wywołał zastrzyk adrenaliny czy innego hormonu stresu i robotę zrobiłam całkiem szybko. Zresztą zawsze byłam bardziej skuteczna w stanie wkurza. Dzięki temu jeden z oblanych egzaminów na IV roku poprawiłam na 4+ ;).

Znaczy do wtorku prawdopodobnie spokój. Może będzie troszkę więcej czasu na różne formy opierniczania się. Z pożeraniem pierników włącznie.

Poza tym poznałam wczoraj straszną datę:

LDEP odbędzie się 12 lutego, w sobotę. Już wiem, kiedy wezmę swój pierwszy urlop :>. Przynajmniej tak mi się wydaje.

Kategorie
Archiwalne Praca

Dziś odkryłam

sposób na usuwanie potencjalnie „trudnych” zębów.

Mianowicie, na widok ząbka z koroną zeżartą do poziomu dziąsła (czyli praktycznie bez korony) należy się na wstępie negatywnie nastawić.

„Nieee, to nie wyjdzie, będę pana musiała odesłać do chirurga… Ale może jednak spróbuję…”

Już dwa razy tak „spróbowałam” i dwa razy wyszło. W tym raz dzisiaj.

Bo jak ząbek jeszcze koronę ma, to w 70% przypadków owa korona się pokruszy i trzeba będzie wołać szefa. W jakimś, choć niewielkim, procencie, szef każe wypisać skierowanko do chirurga.

Jak wygram w Lotto i będę miała własny gabinet, to się w próbowanie bawić nie będę. Wszelkie pieńki dostaną kopa. O.

Aczkolwiek nie obiecuję.

Ogólnie zapitolnik ((c) dr-mery) przedświąteczno-przednoworoczny, w pokoju mam burdel, dużo możliwości dorywczego dorabiania, którego mam już w gruncie rzeczy dość, nie ma kiedy posprzątać, nie mam pomysłów na ostatnie drobiazgi dla rodziców i ogólnie jest niefajnie.

Ale za to jutro tylko na 2 godzinki do pracy :>. Podobno dyżur dla obolałych. Czasowo powinnam przyjść 3 pacjentów. 2 mam już zapisanych. Czarno to widzę.

Już chodzi mi po łbie myśl o wzięciu urlopu. Pewnie zrealizuję ją w okresie około-LDEPowym.

Kategorie
Archiwalne Praca

Fascynujące

… jak bardzo… fascynujący wydaje się być mój zawód dla sporej rzeszy internetowych znajomych. Czasem dopadną mnie w swoje łapska w „realu” bądź na czacie i sypią się pytania.

Nie mam nic przeciwko i cierpliwie odpowiadam, przy okazji prostując kilka mitów, ale wszystko sprowadza się do wniosku, że dentysta to po prostu zawód. Że można polubić tę pracę, nawet, jeśli nie czuło się powołania od dzieciństwa i nie szło się na wizytę z dreszczami ekscytacji. Na forach związanych z serialami medycznymi (przynajmniej na tym, na którym jestem) zawsze znajdzie się ktoś, kto po obejrzeniu kilku odcinków zaczyna z wypiekami na twarzy śledzić w tv wszystko, co jest w najmniejszym stopniu związane z medycyną, wypytywać, który stetoskop jest najlepszy (a co mnie to obchodzi?!) i zapewniać, że chce być jak doktor House czy doktor Greene, czy ktokolwiek ich pokroju. To wszystko jest fałszywe i do niczego nie prowadzi. Pasja się wypali i już.

Co innego osoby, które są związane z medycyną, bo tego od dawna chciały i o to walczyły. Zazwyczaj jednak mają one bardziej „normalne” podejście do interesującej ich dziedziny, więc nie zadają głupich pytań i nie wywołują przewrotu oczu. Takie osoby podziwiam i trzymam za nie kciuki.

A ja? Znieczulam, wiercę w ząbkach, usuwam je, leczę kanałowo i tak sobie sunę przez zawodowe życie z utworzonym na studiach przeświadczeniem, że mogę to robić do emerytury, bo czemu nie, skoro jest fajnie. Jestem mutantem? Nieee. Jestem średniej urody, średniego wzrostu i średniej figury dwudziestoczterolatką z praktycznym podejściem do życia, które mówi, że po co marnować kilka lat na studiach, jeśli potem nie znajdzie się porządnej pracy w zawodzie wyuczonym. Szkoda na to czasu…

Kategorie
Archiwalne Praca

Rozwijamy kicz, czyli święta za tydzień

Czyli z okazji Świąt za tydzień, do akcji oddzielania notek wkracza nowy pilniczek baj kolega Robson. Podejrzewam, że na tym się zatrzymam, jeśli chodzi o świąteczny wystrój bloga ;).

Pilniczek uroczy, nieprawdaż? 😉

W poniedziałek firmowa wigilia (ciekawe, kto będzie przyjmował moich pacjentów, zapisanych już na cały dzień? A poza tym, mamy sobie składać życzenia? Czego mam życzyć ludziom, z którymi pracuję ledwo 2,5 miesiąca?), we wtorek śmigam do fryzjera (czasem nadchodzi taki dzień, kiedy stwierdzam, że nie mogę na siebie patrzeć i trzeba coś zrobić z kudłami) i dokupić ostatnie drobiazgi, we środę myślenie (normalny dzień pracy), w czwartek krótki dyżur dla pacjentów z bólem, w piątek wolne, za to zaliczę pierwszy w życiu samodzielny kurs samochodem do Gdyni (wcześniej jeździłam tam albo jako pasażer, albo pod opieką pana z kursu na prawo jazdy).

Zaczynam to czuć :). Że to już tak blisko :).

PS.: W RTV Euro AGD taaaakie fajne laptopki mają na taaakie fajne raty… 😉

Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

O wszystkim po trochu

Taki znak życia.

1. W gabinecie tego nie powiem (a może powinnam), więc napiszę tu:
Jeśli ktoś jest zdrowy. Nie ma jakiejś wady genetycznej. Odżywia się normalnie.
W tej sytuacji ZĘBY SIĘ SAME NIE PSUJĄ.
Do rozwoju próchnicy są potrzebne cztery rzeczy: podatne zęby (ofkors, próchnica w bezzębnej jamie ustnej się nie rozwija), czas (zalegania płytki nazębnej), bakterie (zbadano, że u jałowych szczurów próchnica nie powstaje) i substrat (węglowodany). Bez któregokolwiek z tych czynników próchnicy nie będzie.
W przypadku zaniedbań higienicznych bakterie z jamy ustnej (których się nie wyeliminuje) mają dużo czasu na wykorzystanie węglowodanów z jedzenia (przy czym podobnoż bardziej próchnicotwórczy jest biały chleb i chipsy, niż czekolada, która się szybciej wypłukuje) na produkcję kwasów rozpuszczających zęby (w uproszczeniu).
Może powinnam wykładać brutalną prawdę? „Pani doktor, od czego te zęby się tak psują?”

OD, KUŹWA, ICH NIEMYCIA!!!
I niechodzenia do dentysty.

2. Dzisiaj nieco przedłużony dzień w pracy zakończył się triumfem chirurgicznym. Przyszedł pacjent z bólem, ząb do usunięcia. Pan duży (więc ząbek potencjalnie kłopotliwy), ząb dość zniszczony, byłam sama (plus asysta, ale ona mi w razie problemów nie pomoże). Serce nadal mam miętkie, żal mi było obolałego chłopaka odesłać, z drugiej strony po łebku krążyła mi myśl, że sobie nie poradzę. No dobra, próbujemy. Znieczuliłam, odwarstwiłam ozębną nakładaczem, wtłaczam kleszcze, zaciskam, zaczynam wyważać – kurna, kruszy się, zaraz się złamie i nie będzie jak złapać, trzeba będzie odesłać do chirurga – wyważam w drugą stronę – rusza się, może coś z tego będzie – kilka ruchów na boki i ząbek wylazł.
Czasami się udaje ;).

3. Środowy wypad do Gda zakończył się herbatą (miała być kawa), naleśnikami (przez które nie było kawy, bo mi nie pasowały) i zakupami z koleżanką ze studiów (wyszłyśmy z C&A ze sweterkami, ja dodatkowo upolowałam prezent dla rodzeństwa, zostały jeszcze 2 drobiazgi dla rodziców). Byłam w domu po 19. Kolejne fajne popołudnie.

4. Wczoraj natomiast zyskałam argument za kupnem sobie nowego laptopa na raty. Dzięki temu może łatwiej dostanę kredyt na mieszkanie! Po Świętach zacznę się intensywnie rozglądać :> ;).

EDIT:

5. Wniosek po przyjęciu pewnego pacjenta w dniu wczorajszym: jeśli kiedyś przyjdzie mi do głowy robić speckę z dziecięcej, niech mnie ktoś zastrzeli. Ortodontą być mogę (niegdyś wymyślony możliwy kierunek dokształcania się: w ramach zemsty na świecie za 10 lat noszenia aparatów 😉 ), bo najgorsze, co robi ortodonta, to wyciski, które są nieprzyjemne, ale nie bolą.

6. Przy okazji specjalizacji i wspomnianego biegania po Gdańsku z koleżanką, zgodnie doszłyśmy do wniosku, że likwidowanie LDEPu to zbrodnia wobec osób, które planują robić specjalizację.

Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

Kawkujemy

Jedna koleżanka zagroziła, że musimy oblać moje dyplomatorium. Ponieważ obie jesteśmy przeraźliwe wręcz alkoholiczki-imprezowiczki, zasuwamy jutro koło 12 na kawkę ;).

Z drugą koleżanką kawka będzie we wtorek – znowu jadę do Izby oddać papier do LDEPu i zapytać się o staż cząstkowy (protetykę i ortodoncję w gruncie rzeczy powinnam zrobić gdzieś indziej), potem sobie pokawkujemy. Dostanę film ze wspomnianego dyplomatorium i też będzie fajnie. 🙂

Ogólnie kawoszem nie jestem, ale piję kawki niestandardowo przygotowane (znaczy w udziwnieniach poniżej ogromnej ilości mleka nie schodzę 😉 ) dla smaku. Na pobudzenie stosuję czarną herbatę, podczas sesji dyplomowej chłonęłam napoje energetyzujące. Kawa na mnie w ogóle w ten sposób nie działa.

Dzisiaj rano w pracy znowu robiłam za pogotowie bólowe, ale chętnych było mało. Mój pacjent, który od tygodnia łazi z wkładką wybielającą w zębie ponownie się nie stawił na kontrolę. Muszę go chyba postraszyć powikłaniami, żeby przychodził, kiedy należy, a nie wciskał mi się między pacjentów, jak mam roboty po pachy.

Dobry kolega Robson ( :* ) dostarczył nowy pilniczek do wystroju bloga. Mam jeszcze taki z akcentem świątecznym, pojawi się za jakieś 2 tygodnie ;). Teraz przynajmniej widać, że to K-file! 🙂

Kategorie
Archiwalne Praca

Niepalacze

Ostatnio miałam szkolenie BHP, które było pełne polotu i strasznie ciekawe, jak na takie szkolenie przystało. Po drodze wspomniano o zakazie palenia. „Czy tu ktoś pali?” – padło pytanie. Obecni spojrzeli po sobie (ja, jeden z lekarzy i 4 asystentki) i zaprzeczyli.

Rzeczywiście, stwierdziłam w myślach. Od nikogo nie śmierdzi dymem, nikt nie znika co jakiś czas na dymka. W całej firmie nie pali nikt.

Moi pacjenci, którym usuwam zęby, też jak jeden mąż zaprzeczają paleniu. „Jeśli pan/pani pali, to dzisiaj się ograniczyć” – mówię jako fragment litanii zaleceń po ekstrakcji. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby ktoś zrobił zbolałą minę.

Muszę zapytać, jak zakaz palenia funkcjonuje w firmie mojego ojca. Tam z kolei NIE palą chyba tylko 3 osoby: szefostwo i sekretarka. No i ja, jak mi się zdarzy tam czasami pracować. Wkurza mnie strasznie, jak ktoś stanie nade mną, plotkuje z kimś mi towarzyszącym (ze mną plotkują rzadko, bo nie jestem tam zbyt często i zazwyczaj skupiam się wyłącznie na pracy, słuchając muzyki z odtwarzacza, żeby zagłuszyć hałas maszyn) i wymachuje mi nad głową zapalonym papierosem. Często zdarza mi się wtedy dość ostentacyjnie kaszleć.

Piszę o tym dzisiaj, bo Morfeusz dał znak życia i wkleił notkę. Nie pisze, czy pacjent w niej przedstawiony był palaczem. Nie wiadomo nawet do końca, co mu jest. Ale tak mi się skojarzyło. Jeśli był, niech to będzie przestrogą dla tych, co smolą i myślą, że ich problem z nieustępującym, nieinfekcyjnym kaszelkiem nie dotknie.

Na FaceBooku polubiłam stronę „Popieram zakaz palenia w miejscach publicznych”. Cieszę się, że taki zakaz powstał. Wkurza mnie, jak palacze grzmią, że to ograniczanie ich wolności. Wolność jednych kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiej osoby. Ja mam prawo nie umrzeć na raka płuc z powodu biernego palenia.