Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

Kawkujemy

Jedna koleżanka zagroziła, że musimy oblać moje dyplomatorium. Ponieważ obie jesteśmy przeraźliwe wręcz alkoholiczki-imprezowiczki, zasuwamy jutro koło 12 na kawkę ;).

Z drugą koleżanką kawka będzie we wtorek – znowu jadę do Izby oddać papier do LDEPu i zapytać się o staż cząstkowy (protetykę i ortodoncję w gruncie rzeczy powinnam zrobić gdzieś indziej), potem sobie pokawkujemy. Dostanę film ze wspomnianego dyplomatorium i też będzie fajnie. 🙂

Ogólnie kawoszem nie jestem, ale piję kawki niestandardowo przygotowane (znaczy w udziwnieniach poniżej ogromnej ilości mleka nie schodzę 😉 ) dla smaku. Na pobudzenie stosuję czarną herbatę, podczas sesji dyplomowej chłonęłam napoje energetyzujące. Kawa na mnie w ogóle w ten sposób nie działa.

Dzisiaj rano w pracy znowu robiłam za pogotowie bólowe, ale chętnych było mało. Mój pacjent, który od tygodnia łazi z wkładką wybielającą w zębie ponownie się nie stawił na kontrolę. Muszę go chyba postraszyć powikłaniami, żeby przychodził, kiedy należy, a nie wciskał mi się między pacjentów, jak mam roboty po pachy.

Dobry kolega Robson ( :* ) dostarczył nowy pilniczek do wystroju bloga. Mam jeszcze taki z akcentem świątecznym, pojawi się za jakieś 2 tygodnie ;). Teraz przynajmniej widać, że to K-file! 🙂

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Angielski jest fajny

Na Facebooku można się powymieniać chmurkami z osobami, których kompletnie się nie zna i by się ich nie poznało w innych okolicznościach. Przez chwilę miałam wśród znajomych dwie Litwinki, jedną Bułgarkę, jedną Chorwatkę, nadal mam Amerykankę mieszkającą w Niemczech.

Gdzie indziej można różne ciekawe rzeczy poczytać. Na różne tematy. Jeśli ilość materiałów po polsku nie jest zadowalająca, warto sięgnąć po te po angielsku. A wtedy niech rozwija się szajba.

Ostatnio spędziłam 3 popołudnia nad czytadłem, napisanym profesjonalnie, na podstawie serialu „24 godziny”. Po angielsku. Rozrywka była przednia. Matula, przy której zazwyczaj głupio mi jest spędzać całe dnie przed ekranem kompa (na studiach miałam przez to problemy), pochwaliła. „Uczysz się języka metodą naturalną”. Znaczy taką, jaką uczą się języka małe dzieci. To prawda. Lata czytania takich książek, fanfictions (amatorskich opowiadań na podstawie książek, seriali, komiksów, sztuk teatralnych itp.) wyrobiły u mnie pewną swobodę w używaniu angielskiego. Nagle nie mam większych problemów z dobieraniem czasu do zdania. Mam pewien zasób słownictwa potocznego. W takim czytaniu nie chodzi o to, żeby sobie w myślach tłumaczyć słowo po słowie. Znacznie lżejszą metodą jest chłonięcie kontekstu, a sprawdzanie w słowniku tylko pojedynczych, kluczowych słów. Nie piszę, że byłabym w stanie prawidłowo i ładnie przetłumaczyć na polski te wszystkie czytadła, które zaliczyłam. Ale wiem, o co w nich chodziło i dobrze się bawiłam podczas lektury.

Ktoś powie: łatwo Ci mówić. Może i owszem. Uprawiam proceder „zaliczania czytadeł” od liceum. Angielskim zaczęłam się pasjonować już w gimnazjum. W liceum byłam w grupie zaawansowanej (do której przydzielano na podstawie wyniku testu zdawanego po dostaniu się do danej szkoły), edukację akademicką z języka angielskiego skończyłam zwolnieniem z egzaminu ustnego i 5 w indeksie.

Dzisiaj w rozmowie z mamą rzekłam mądre, oczywiste zdanie, z którym rodzicielka, od lat „walcząca” z językiem niemieckim, zdecydowanie się zgodziła.

„Nie wolno się zmuszać.”

Trzeba sobie znaleźć coś, co jest związane z zainteresowaniami i studiować ten temat w ćwiczonym języku. I chcieć rozwijać swoją znajomość języka. Oba te czynniki są bardzo ważnym krokiem w stronę sukcesu :).

PS.: Jak to jest, że ilekroć gdzieś piszę, że nie mam o czym pisać, przychodzi mi wena na notkę?

Kategorie
Archiwalne Praca

Niepalacze

Ostatnio miałam szkolenie BHP, które było pełne polotu i strasznie ciekawe, jak na takie szkolenie przystało. Po drodze wspomniano o zakazie palenia. „Czy tu ktoś pali?” – padło pytanie. Obecni spojrzeli po sobie (ja, jeden z lekarzy i 4 asystentki) i zaprzeczyli.

Rzeczywiście, stwierdziłam w myślach. Od nikogo nie śmierdzi dymem, nikt nie znika co jakiś czas na dymka. W całej firmie nie pali nikt.

Moi pacjenci, którym usuwam zęby, też jak jeden mąż zaprzeczają paleniu. „Jeśli pan/pani pali, to dzisiaj się ograniczyć” – mówię jako fragment litanii zaleceń po ekstrakcji. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby ktoś zrobił zbolałą minę.

Muszę zapytać, jak zakaz palenia funkcjonuje w firmie mojego ojca. Tam z kolei NIE palą chyba tylko 3 osoby: szefostwo i sekretarka. No i ja, jak mi się zdarzy tam czasami pracować. Wkurza mnie strasznie, jak ktoś stanie nade mną, plotkuje z kimś mi towarzyszącym (ze mną plotkują rzadko, bo nie jestem tam zbyt często i zazwyczaj skupiam się wyłącznie na pracy, słuchając muzyki z odtwarzacza, żeby zagłuszyć hałas maszyn) i wymachuje mi nad głową zapalonym papierosem. Często zdarza mi się wtedy dość ostentacyjnie kaszleć.

Piszę o tym dzisiaj, bo Morfeusz dał znak życia i wkleił notkę. Nie pisze, czy pacjent w niej przedstawiony był palaczem. Nie wiadomo nawet do końca, co mu jest. Ale tak mi się skojarzyło. Jeśli był, niech to będzie przestrogą dla tych, co smolą i myślą, że ich problem z nieustępującym, nieinfekcyjnym kaszelkiem nie dotknie.

Na FaceBooku polubiłam stronę „Popieram zakaz palenia w miejscach publicznych”. Cieszę się, że taki zakaz powstał. Wkurza mnie, jak palacze grzmią, że to ograniczanie ich wolności. Wolność jednych kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiej osoby. Ja mam prawo nie umrzeć na raka płuc z powodu biernego palenia.

Kategorie
Osobiste

Debiut cukierniczy

Moje umiejętności w kuchni pozwalają mi na utrzymanie się przy życiu. Nic ponad podstawy (w tym obiadowe) nie robię, głównie dlatego, że w kuchni rządzi moja rodzicielka. No i mi się nie chce. No i nie mam motywacji. Matula od wielu lat grozi, że zrobi mi intensywny kurs gotowania, ale nic z tego nie wychodzi.

I w sumie nie przeszkadza mi to.

Eksperymenty wolę przeprowadzać w samotności, a rzadko kiedy się zdarza, że mi się zachce i w dodatku mamy nie ma w domu. Podejrzewam, że moje umiejętności rozrosną się przy okazji dorwania się do WŁASNEJ kuchni, czyli za parę lat. 😉

Ostatnio rodzeństwo zrobiło mi apetyt na bloga mojewypieki.blox.pl [obecnie mojewypieki.com – przyp.aut.2015]. A tam przepis na najprostsze ciasteczka maślane. Matula pojechała się dokształcać, a ja kupiłam w sklepie porządne masło i zabrałam się do roboty.

Ogólnie proces twórczy trwał jakieś pół godziny, łącznie z pieczeniem. Wyszło to.

Kruche, ale nie bardzo suche. Dodany aromat migdałowy (chciałam waniliowy, ale nie było w domu) dodaje im delikatnego smaczku. Mimo braku papieru do pieczenia (piekłam na blasze wysmarowanej olejem) wyszły pychotne.

Dumna z siebie jestem przestraszliwie. Ciekawe, jak długo przetrwają, bo sama zeżarłam przynajmniej 1/3, a rodziciel (porównywalny ze mną, jeśli nie większy łakomczuch) już się o nich dowiedział.

Już mam ochotę upiec jutro 2x większą porcję. Chyba trzeba będzie się przebiec do sklepu po masło…

Kategorie
Archiwalne Praca

Czasami po prostu nie wyjdzie

Zwyczajnie zły los pada na jakiegoś pacjenta i u niego wszystko się skomplikuje, i nic nie wyjdzie. Najpierw nie wiadomo, który ząb boli. Potem znieczulenie pójdzie do naczynia krwionośnego i pół twarzy się znieczuli (z urodziwym efektem anemizacji – czyli zblednięcia wywołanego środkiem obkurczającym naczynia – na skórze). Jak już otwarcie zęba i znalezienie kanałów się uda, to się, kurna, prawdopodobnie złamie narzędzie w kanale.

Wysłałam pacjenta na drugie zdjęcie RTG, żeby zobaczyć, czy coś z tego będzie.

Ogólnie najpierw człowiek jest szczęśliwy, że po pięciu godzinach piec w domu nie wygasł, jest w miarę ciepło i wystarczy tylko podrzucić węgla, nie trzeba znowu rozpalać, a z drugiej strony teraz przez 2 tygodnie będę myśleć o tym zębie, który prawdopodobnie pójdzie na  straty (pacjent nie pisze się na długotrwałe, skomplikowane leczenie).

Prawdopodobnie przeze mnie.

Kto nic nie robi, nie popełnia błędów? Czy pocieszeniem ma dla mnie być, że kolejny pacjent z mierną dentofobią poprosił o moje nazwisko, żeby móc zapisać się na następną wizytę tylko do mnie, „bo żyje”?

Kategorie
Archiwalne Praca

Pomyśleli o mnie!

Moja alergiczna, prawa łapka mimo smarowania kremem wygląda tragicznie: czerwona skóra, pęcherzyki i strupki. Dziś jedna z asystentek wymieniła pudełko z dotychczas używanymi, zielonymi rękawiczkami z lateksu na ślicznie fioletowe, kupione specjalnie dla mnie rękawiczki nitrylowe. Drogie jak pierun (podobno prawie 2x droższe od tych lateksowych) i trochę ciężko się je zakłada (bo bezpudrowe, więc wyszło, że rozmiar XS jest cosik za mały), ale byłam wdzięczna za to zamówienie. Może mojej łapce nieco ulży. Nie prosiłam. Stwierdziłam, że przeżyję. A tu taka niespodziewajka!

Przy okazji powiedziałam, jakich konkretnie winylowych używałam wcześniej, że były tanie jak lateksy i dało się je założyć na wilgotne ręce (z nie wszystkimi winylowymi rękawiczkami się to udaje).

Alergia to suka ;).

Kategorie
Archiwalne Praca

Zmęczona dentystka

Wczoraj przed pójściem do pracy musiałam robić jeszcze w domu i nie byłam z tego powodu szczęśliwa. W dodatku zadzwonił Rodziciel z zapowiedzią, że prawdopodobnie będę musiała robić do nocy. Takiej godzinowej nocy, bo za oknem noc się zaczyna przed 17.

W przychodni na początku szło całkiem nieźle. Siedmioosobowy tłum pacjentów z bólem został szybko poskromiony dzięki pomocy szefa i lenistwu niektórych moich zapisanych pacjentów. Pod koniec zaczęły się jednak ze mną dziać dziwne rzeczy.

Powrócił problem z podejmowaniem decyzji. Jednego albo dwóch pacjentów odesłałam z tego powodu z „opatrunkami” w zębach, ze strachu, że im zafunduję leczenie kanałowe przy dalszym wierceniu, które jednak byłoby konieczne, gdybym chciała wypełnić im te ubytki na stałe. Mało profesjonalnie, ale powiem szczerze, trudno. Zaczęły mi wypadać z rąk wiertła i paski metalowe. Po 16 zgłosił się kolejny pacjent z bólem (trochę za późno i szczęśliwi z tego powodu nigdy nie jesteśmy), a mi już wszystko opadło.

Doszło do tego, że sprawdzałam kalką zgryz po lewej stronie pacjenta, zamiast po prawej, gdzie był robiony ząb.

Ostatecznie wyszłam kilka minut przed czasem, ostrożniutko wróciłam do domciu, zjadłam obiad i zabrałam się za drugą pracę, którą szczęśliwie skończyłam troszkę po 21. Nie było zatem tak źle.

A przed spaniem poczytałam sobie „Znaczy Kapitan” K.O. Borchardta, którą to książkę (dostępną pewnie w bibliotekach) polecam wszystkim, którzy lubią książki historyczne, przygodowe i marynistyczne, najlepiej naraz.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Zima

Już od dwóch dni na drogach i drzewach leży to białe, zimne coś, ale dziś przynajmniej można było zrobić porządną fotę.

No dobra, niekoniecznie porządną, ale fotę. 😉

Przy okazji mamusia mnie nie okrzyczy, że wstawiam do sieci zdjątko jej ogródka. Przeca nic nie widać!

Ogródek
Ogródek

Po kliknięciu na nie powinno się pokazać większe w nowym oknie.

Podczas robienia tego zdjęcia w gałęziach przebiegła się wiewiórka :). W fajnym miejscu mieszkam. 🙂

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Samobójstwo z miłości

Czasami przeglądam statystyki bloga i wpadam na strony, z których ludzie wpadli do mnie. Raz mnie skierowało na bloga jakiegoś dziewczęcia.

Linka do mnie w zakładkach niet, ale po prawej stronie jest panel z bloxa, z którego można było przejść do mnie jako następnego bloga. Ja tego nie mam, bo jestem cwana, mam znajomych grafików, którzy mi powiedzieli, co trzeba wstawić w CSS, żeby tego nie było ;).

Przejrzałam pobieżnie treść owego bloga. Autorka pisała go przez 2 miesiące. W treści kilku ostatnich wpisów przeważały wyznania o utraconej miłości, o jej wiecznie trwającym uczuciu wobec faceta, którego straciła (porzucił ją? Nie mam pojęcia, nie doczytałam) i o planach samobójczych.

Współczuję, naprawdę.

Ale laski kochane, TAKICH RZECZY SIĘ NIE ROBI!!!

Co Wam to da, że będziecie jęczeć, płakać, wydzwaniać, wyznawać miłość i błagać faceta o powrót. To tylko odstraszy dalej delikwenta, a jeśli nawet wróci pod wpływem szantażu, to już nie będzie miłość. To będzie zmuszanie się. A chyba nie o to chodzi.

Ostatnio matula dość intensywnie edukuje mnie w sprawach uczuciowych, podrzucając książki z męskim punktem widzenia w związkach z kobietami. W jednej z nich (seria z zołzami Sherry Argov – panie niech sobie znajdą w internecie, ja upolowałam ebooka; panowie sami dobrze wiedzą, czego chcą 😉 ) zasada atrakcyjności nr 1 brzmiała: „To, za czym się ktoś ugania, ucieka mu sprzed nosa.” Kawałek dalej wypisano jak byk: „Mężczyzna traci szacunek dla kobiety, która zabiega o jego względy, zwłaszcza gdy robi to zbyt natarczywie.”

Po tym i jeszcze więcej stwierdziłam, że w sumie muszę traktować nowopoznanych facetów jak mojego kumpla, którego znam od prawie ośmiu lat (i który przyjedzie do mnie na Sylwestra, będziemy oglądać filmy, zjemy kolację i wypijemy wińsko, a nic więcej z tego nie wyniknie i ogólnie będzie fajnie, bo niczego więcej się nie spodziewam i nawet nie chcę – sorry 😉 ). Znaczy pełna swoboda, nie boję się mówić o tym, co lubię, czego nie, na co mam ochotę. Jak się nie podoba, to niech spada. Jak się podoba, to niech kombinuje, żeby było z tego coś więcej.

Już na pewno nie będę robiła wystawnych kolacji, płaciła rachunki za wystawne kolacje, wieszała się na facecie, jakby był jedynym na świecie (bo nie jest i nigdy nie będzie) i niemal na pewno się z jego powodu nie zabiję. Jeśli wytnie mi jakiś numer, to ja mu wytnę małą zemstę, po czym wzruszę ramionami i najprawdopodobniej zapoluję na następnego.

Bo faceta w tym 33-metrowym mieszkaniu fajnie by było od czasu do czasu mieć. Jako towarzysza życia, ale nie jako powietrze.

Zresztą, zakocham się i życie zrewiduje poglądy. Teoretycznie jestem przygotowania. Praktycznie… to temat do Rezerwatu. 😉

Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

Codziennik

Wczoraj robiłam w firmie za pogotowie bólowe. W pewnym momencie przyszła starsza wiekiem pacjentka („Boję się” – rzekła na wstępie), ząb boli, pewnie do usunięcia. Patrzę, w szczęce jedna samotna sztuka, siedzi mocno, jeno ma ubytek. „Może spróbujemy uratować?” – zagaduję nieśmiało, wzbogacona o niedawne doświadczenia z pacjentem domagającym się ekstrakcji. „Jeśli można, to bardzo proszę” – odrzekła pacjentka. Oblicze mi się rozjaśniło, dzielnie znieczuliłam odpowiednie nerwy i w miarę moich możliwości podjęłam się ratowania samotnego ząbka. Po wierceniu i zaopatrzeniu ubytku przesmarowałam ochronnie nieco obnażony korzeń. „Niech protetyk zdecyduje, co z nim zrobić” – rzekłam, pacjentka skinęła głową, zadowolona z usługi.

Nie wszyscy pacjenci chcą być absolutnie bezzębni. Mój szwagier sytuację z czwartkowej notki porównał do hipotetycznego klienta banku, który by wszedł do oddziału i poprosił o zwindykowanie go. Pewnie im mniej zębów, tym bardziej dbamy o pozostałe… No chyba, że ktoś ma zdrowe podejście i troszczy się należycie o swoje pełne łuki zębowe ;).

Za to dzisiaj byłam na kolejnym darmowym kursie, tym razem o uzupełnieniach pełnoceramicznych. Organizatorzy lubią ośrodki krakowskie, bo wykładowca ponownie był stamtąd. Facet z dużym doświadczeniem i sporą inwencją twórczą, ale, kurna, dla mnie to za ciężki i za obfity materiał. Pomysły świetne, rezultaty na fotkach też, ale ja tego nie wykorzystam przez jeszcze kilka lat. Trochę potrwa, zanim zacznę się grzebać w rewolucyjnej protetyce, szczególnie, jeśli przypadnie mi pozostanie na wsi i leczenie tego, co przyjdzie. Rzadko kto ma kasę na implanty. Wyszło mi z tego tyle, że dostałam kolejne 4 punkty edukacyjne, z których nic mi nie przyjdzie, bo na stażu się nie liczą. Ale mam certyfikat.

Do świąt niecały miesiąc. Dziś przy kolacji, podczas omawiania tematu radiowej Trójki, której mój Rodziciel słucha namiętnie, zagaiłam o Wojciechu Mannie, jako wskazanym na Demotywatorach przykładzie, że nie trzeba być pięknym, żeby zrobić karierę ;). Mama, wiedząc, że planuję kupić tacie książkę Manna, poprosiła męża o zrobienie chcelisty. Tata się zgodził, dodając, że wstawi na nią i ową książkę, ale podobno jest ona tak popularna, że się skończyła i wydawnictwo musi zrobić dodruk. Dowiedziałam się przy okazji dwóch rzeczy: niespodziewajki z mojego prezentu Rodziciel mieć nie będzie, ale przynajmniej nie dostanie ode mnie kolejnej książki Clarksona (chociaż wyszedł nowy tom, tym razem jadowicie zielony – informacja dla rodzeństwa 😉 ), a po drugie, że się mimo to ucieszy ;). Po kolacji zatem ruszyłam do kompa, zarejestrowałam się na empik.com i zamówiłam RockManna, przy okazji też książeczkę dla mamy. Tym samym prezenty dla rodziców będą gotowe do odbioru w salonie Empiku pod koniec przyszłego tygodnia w porywach do początku następnego, a wtedy będę już po wypłacie, więc się wszystko ładnie złożyło. Jeszcze tylko prezenty dla rodzeństwa i jego rodzinki i w ogóle będzie git. Niemal zero stresu prezentowego w tym roku :D.

A jest ogólnie coraz bardziej świątecznie. Śnieg spadł (moje i mamy przewidywania pogodowe: teraz zima, w święta 15 stopni i deszcz, w styczniu lato, ferie się skończą i dowali śniegu ku radości gawiedzi 😉 ), zmarzłam dzisiaj niemołebnie (moja bryka nie ma klimy, skutki działania nawiewu poczułam jakieś 3 kilometry przed domem, pozostałe 7 się trzęsłam), jeszcze kilka dni i choinki w sklepach będą wreszcie uzasadnione, rodzice rozlali do butelek domowej roboty wino i ogólnie jest słitaśnie.

Gdyby nie to, że mogę notkę umieścić tylko w jednej kategorii, choć łapie się pod dwie, to byłoby jeszcze lepiej ;). [dop. 2014 – teraz mogę sobie umieszczać notki w tylu kategoriach, ilu tylko chcę!]