Kategorie
Archiwalne Osobiste

Świętowanie

Wczoraj po pracy obchodziłam małe święto pięknej pogody (takie święto, które trzeba obchodzić na zewnątrz, w jakimś ładnym miejscu) i po skonsumowaniu pączka zignorowałam dramatycznie topniejącą kasę na koncie (ZUS, AC/NNW samochodu, obowiązkowo kasa na własny „fundusz wakacyjny” i już się przerażam, a jeszcze nawet podatku dochodowego nie zapłaciłam – swoją drogą, płatności w działalności gospodarczej to byłby dobry temat na kolejną notkę 😉 ) i kupiłam sobie parę kolczyków z wisiorkiem do kompletu. Muszę znowu zacząć nosić kolczyki. Przestałam, bo klasycznie udało mi się zgubić kilka sztuk i moje dziurki w uszach źle je znoszą.

A dzisiaj Dzień Kobiet. Ciekawe, czy szef coś wymyśli. Biedaczek zatrudnia praktycznie same baby.

Znowu mamy czwartek… Podejrzanie szybko to zleciało… Z drugiej strony miałam mało okazji do nudzenia się, bo pracowałam trochę dłużej.

A jutro weekend… Nadal nie mam CV i ciągle nie szukam drugiej pracy…

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Dzisiejsze zwycięstwa

1. Okazało się, że Polacy potrafią nakręcić film, w którym słychać wszystkie dialogi, jakkolwiek względnie nieliczne one były. Szkoda, że film był ciężki że ojej („Roża”), więc zdecydowanie nie nadaje się dla osób o słabych nerwach.

2. Niechcący orżnęłam Orlen na 3 zł. Dużo na tym nie stracili, bo zawsze u nich tankuję, a po ciężkim seansie byłam gapą, która nie potrafi czytać napisów na ekspresie do kawy.

3. NIP mojej IPL i rejestracja samochodu dołączyły do wielu numerków znanych przeze mnie na pamięć, z ośmiocyfrowymi loginami i hasłami do dwóch kont bankowych włącznie.

4. Dojechałam żywa do domu i nie rozlałam wyżej wspomnianej kawy na spodnie.

5. Jeśli uda mi się zasnąć po wypiciu po godz. 17-tej 420 ml wyżej wspomnianej kawy z mlekiem zamiast 210 ml, to będzie kolejne zwycięstwo. Jutro cały dzień w pracy.

Muszę się odmóżdżyć…

PS.: Zanim Mój Mężczyzna się obrazi, że kawę wypiłam na stacji benzynowej zamiast z nim: to tak jak z moim kupowaniem telewizora w zeszłym tygodniu. 😉
EDIT/PPS.: Orżnięcie Orlenu dokonało się za zgodą i wiedzą pani za kasą, żeby nie było. 

Kategorie
Archiwalne Praca

Czwartkowych cierpień ciąg dalszy.

Nie wiedzieć czemu, wczoraj do pracy pojechałam dość pozytywnie nastawiona, być może z powodu wygrania 24 zł w Lotto, o czym dowiedziałam się w środę wieczorem. Pieniążki miałam odebrać przed pracą, przy okazji przeznaczając połowę na próbę wygrania 13 i 17 milionów zł.

W pracy okazało się jednak, że letko nie będzie. W połowie zmiany, podczas czekania na zdrętwienie części twarzy pacjenta przed ekstrakcją, z asystentkami doszłyśmy do wniosku, że najciekawsze przypadki (aktualny pacjent na fotelu included, z czego był wyraźnie dumny) zdarzają się właśnie w czwartki.

Dwa czwartki pod rząd musiałam prosić koleżankę o pomoc przy ekstrakcji. Innym czwartkowym razem przyszedł do mnie pacjent z obrzękiem policzka sięgającym pod oko, który się beztrosko przyznał, że chodzi tak od tygodnia. Usunięcie trzonowca z odłamaniem blaszki kostnej i wejściem do zatoki szczękowej też zdarzyło mi się w czwartek. Wczoraj miałam trzy bardzo sympatyczne dłutowania wewnątrzzębodołowe (każde zakończone własnoręcznie – robię się w tym coraz lepsza), w rezultacie ostatnich pacjentów przyjmowałam z godzinnym opóźnieniem. Udawali, że nie są źli z tego powodu.

A po powrocie z pracy (z prawie CAŁĄ wypłatą za luty w portfelu – normalnie potrzebuję samochodu pancernego, żeby to przewieźć do wpłatomatu) okazało się, że mi się przeciwciała anty-rotawirusowe skończyły. Dzisiaj z zakażenia został brak apetytu i kiepskie samopoczucie, ale czuję się pokonana. I prawy staw skroniowo-żuchwowy mnie boli.

Ech…

Kategorie
Archiwalne Praca

Zęby bywają wredne.

I nie chodzi o ubytki tak głęboko poddziąsłowe, że się nie da porządnie formówki i paska założyć. Chociaż to też bardzo lubię.

Po raz pierwszy spotkałam się z autentycznie wrednym zębem.

Pacjent przyszedł w poniedziałek. Odkruszył się językowy fragment ogromnego wypełnienia w dolnym trzonowcu. Przy dokładniejszych oględzinach okazało się, że przy dystalnej ściance zgłębnik wchodzi w dużą niszę: wypełnienie było nawisające, pod nim utworzyła się pusta przestrzeń. Tak tego nie mogłam zostawić. Pacjent został znieczulony, zaczęłam usuwać fragment wypełnienia.

Dojechałam z wiertarką do odsłoniętej gutaperki w kanale dystalnym. Uznałam, że ząb jest po leczeniu kanałowym, po czym popełniłam błąd: założyłam na ujście kanału odpowiedni podkład (to jego brak prawdopodobnie spowodował wytworzenie się pustej przestrzeni: niektóre materiały do wypełnień nie twardnieją w kontakcie z eugenolem* zawartym w uszczelniaczu do kanałów) i zakleiłam całość nową plombą.

Pacjent dzwoni następnego dnia i mówi, że ząb boli. Bardzo. Każę przyjść w miarę szybko.

Przyszedł dzisiaj, zapłakany z bólu. Ząb boli jeszcze bardziej przy byle dotknięciu, nawet się trochę rozchwiał. Usunęłam wypełnienie z powierzchni żującej, udało mi się dobić do trzech kanałów: mezjalne w ogóle były nietknięte ręką dentysty, wypełnienie w dystalnym okazało się być zdecydowanie nieszczelne. Pacjent dostał skierowanie na zdjęcie RTG i receptę na lek przeciwbólowy.

Moimi działaniami zupełnie niechcący rozbuchałam tlący się stan zapalny i teraz mam na sumieniu pacjenta, który przyszedł do nas po raz pierwszy i właśnie na tej pierwszej wizycie mu ten ząb robiłam.

Nie cierpię uczyć się na własnych błędach, bo moje błędy są bezpośrednio związane z czyimś zdrowiem…

* Eugenol to pochodna olejku goździkowego.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Warszawska zaraza

Chrzciny były. Młodszego Dziecięcia mojego Rodzeństwa. Znowu robiłam za matkę chrzestną. Chrzestnym miał zostać brat Małżonka Rodzeństwa, mieszkający w jednej z podwarszawskich miejscowości. Słynnej z mafii.

Wspomniany brat w dniu chrztu przyjechał z rodzinką: żoną i dwójką małych dzieci. 3/4 tej rodzinki cierpiało, jak się wydawało, na zatrucie pokarmowe.

Następnego dnia rano okazało się, że to nie było zatrucie, tylko wirus, bo zachorowała pozostała 1/4.

W imprezie (to były jednocześnie chrzciny i pierwsze urodziny Dziecięcia) uczestniczyło w sumie 13 osób. Według moich informacji zdrowe z tego stada są tylko dwie.

Ja i Starsze Dziecię Rodzeństwa.

Nie licząc początkowo chorej podwarszawskiej rodzinki, wszystkich pozostałych powaliło albo wczoraj w nocy, albo dziś rano, z moimi rodzicami (w stanie umierającym, najgorzej to wszystko znosi Rodziciel), Dziadkiem i Moim Mężczyzną włącznie.

A ja tylko czekam na swoją kolej. Jem, póki jestem głodna i modlę się, żeby rozłożyło mnie dopiero w czwartek wieczorem. Albo nawet jutro po południu, może dojdę do siebie do czwartku przed południem.

Ogólnie uroczo.

Nie stać mnie na zwolnienie lekarskie! :/

EDIT: OK, mały update: jestem jedyna zdrowa.
Ojć.
Najczęściej dziś przeze mnie powtarzane trzy literki. 

Kategorie
Archiwalne Osobiste

K. kupuje telewizor

Nosiłam się z zamiarem kupna ekranu już od kilku miesięcy. Najpierw oszczędzałam kasę. Jak dojechałam ze stanem konta oszczędnościowego do zadowalającego mnie poziomu, to co chwilę zmniejszałam ilość znajdujących się tam pieniędzy na rzecz konta na wydatki bieżące. W końcu we wtorek dostałam resztę styczniowej wypłaty i stwierdziłam, że nie ma bata, w końcu kupuję.

W międzyczasie pokrążyłam po paru stronach internetowych, głównie koncentrując się na Euro RTV AGD i Avansie. Przez większość czasu wydawało się, że w tym drugim sklepie (który mam zresztą rzut kamieniem z pracy, podczas gdy od Euro dzieli mnie dobre 20-kilka kilometrów) telewizory są tańsze, ale model wybrany po stosunkowo długim, często przerywanym, bo dla moich zdezelowanych stomatologią szarych komórek dość męczącym „riserczu”, okazał się być obecny i tańszy w Euro. Ceneo.pl zdecydowanie jest pomocne jako porównywarka cen :).

Planowałam wybrać się na polowanie w poniedziałek (27 lutego) po pracy. Ale na poniedziałek planuję też wpad do dermatologa, więc krążenie po mieście i ostatecznie pewnie pozostawienie nabytku na tylnym siedzeniu samochodu, bez nadzoru, wydawało mi się średnio rozsądnym pomysłem. Pomyślałam zatem, że może w poniedziałek tak zamówię, żeby odebrać ekran w środę – wtedy załatwię to na spokojnie. Podczas dzisiejszej, cotygodniowej wizyty u Mojego Mężczyzny wpadłam na kolejny pomysł: może kupię telewizor jeszcze później, bo w a MM pomoże mi wnieść dość ciężki i duży (bo czterdziestocalowy) telewizor do samochodu i potem do domu.

Po czym dziś wracając od MM stwierdziłam, że w sumie czekanie tygodnia nie ma sensu. Miałam rewolucje z kupowaniem laptopa rok temu, kiedy cena w sklepie internetowym zmieniała się z dnia na dzień. Wczoraj jeszcze sprawdzałam na stronie Euro, że wypatrzony telewizor u nich jest i to w najniższej cenie w okolicy. A do sklepu miałam akurat po drodze. I miałam kasę na koncie, bo wpłaciłam wtorkowe bogactwo dzisiaj koło południa. No to hyc do Euro.

Najpierw znowu mnie olali. Cała obsługa była czymś zajęta i udawała, że nie widzą laski z zagubionym wyrazem twarzy, kręcącej się koło telewizorów. Zagubiona byłam, bo nie znalazłam upatrzonego modelu! Poszłam do Auchan. Był. 200 zł droższy. Wróciłam do Euro i w końcu kogoś zaczepiłam. Ktoś chciał coś zarobić dla sklepu, więc mi znalazł ekran w magazynie (dialog:
Ja: Wypatrzyłam na stronie model telewizora, podobno jest tutaj, ale go nie widzę na ekspozycji.
Ktoś: Sprawdzę w magazynie. Co za telewizor?
Ja: Toshiba 40 chyba RL 8..
Ktoś: …38? Skąd wiedziałem. Dobry telewizor.). Radośnie wcisnął mi jeszcze listwę („Podstawowa ochrona telewizora”), ale z zakupu kabla HDMI na razie zrezygnowałam. Uchwyt ścienny i tak planuję kupić na Allegro.

Po zakupie pan-ktoś uprzejmie pomógł mi wsadzić telewizor na tylne siedzenie mojego stalowego rumaka. W domu o pomoc przy wyładowaniu poprosiłam Rodziciela.

Nabytek sobie teraz stoi na szafce, na moimi własnymi łapkami skręconej podstawie. Jutro pewnie będą pierwsze testy.

I tak stałam się właścicielką telewizora Toshiba 40RL838.

A Rodziciel to zazdrośnik, o.

Kategorie
Archiwalne Praca

Dlaczego nie cierpię czwartków

Nawet poniedziałki nie wywołują u mnie takiej depresji, jak czwartki. No cóż, jak zacznę przesiadywać w pracy cały poniedziałek co 2-3 tygodnie, to może zacznę sobie śpiewać w drodze do pracy „I don’t like Mondays”. Nieważne. Tak czy siak, czwartki napawają mnie cotygodniowym niepokojem.

Może nie tak, jak kiedyś poniedziałki w pierwszym semestrze piątego roku studiów, kiedy od 8 do 10:30 miałam zajęcia z kobietą, której szczerze nie znosiłam. Chodzenie spać w niedzielę wieczorem wiązało się z łykniętą meliską. Brr.

No to czemu nie znoszę czwartków?

Bo są tłumy w przychodni.

Czemu są tłumy?

Bo w środy nie przyjmujemy na NFZ.

No i?

A w czwartek na NFZ przyjmuję tylko ja. Po południu. To „długa”, planowo sześciogodzinna zmiana, podczas której połowa ze średnio 13-15 w porywach do 17 pacjentów jest dodatkowa. Po wyjściu z pracy w czwartek jestem bardziej padnięta, niż po całym dniu we kiedy to po południu przyjmuję niespiesznie, prywatnie. Z tego też powodu jak w końcu zacznę szukać drugiej pracy, to na pewno nie na czwartek rano.

Dobranoc.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Piątkowe sprzątanie

Komputer nie chciał mi się załadować bez problemu. Teraz, jak widać, działa, ale zaraz po uruchomieniu systemu przystąpiłam do klasycznego „sprzątania”.

Najpierw uruchomiłam CCleaner, za którego pomocą usunęłam z dysku wszelkie zbędne pliki (historię przeglądania, pliki cookie, pliki tymczasowe – było tego 1,5 GB) i błędy w Rejestrze. Po czym włączyłam Avast! i zarządziłam pełne skanowanie systemu, które trochę potrwa.

Później wezmę się za kompa bardziej mechanicznie, mianowicie odkurzaczem. Kurzu u mnie w domu że hoho (piec w piwnicy, cztery kłaczące stwory), komputer też pada ofiarą.

Właśnie, a’propo kurzu. Nie polecam monitorów z błyszczącą matrycą. Z takim ekranem granie w gry typu „Where the pixel?” staje się dość trudne… 😉

Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

Tłusty czwartek

Dla facebookowiczów na stronie bloga jest ankieta z okazji tegoż jakże sympatycznego dnia. Pasja odpowiadania na Pytania już dawno minęła, ale co szkodzi fanom pączków kliknąć w odpowiedni wariant odpowiedzi. Zatem proszę o głosowanie, żeby mi smutno nie było. 😉

Nie-fani pączków mają prawo poczuć się pokrzywdzeni, albowiem ankieta nie przewiduje, jakoby ktoś nie zjadł ani jednego. Winę ponosi mój pośpiech i lenistwo – najpierw z pośpiechu wcisnęłam „Enter”, zanim dodałam niepączkową opcję, po czym nie chciało mi się wywalić całej ankiety, żeby zrobić ją prawidłowo. A dodawanie nowych opcji wyłączyłam. Przykro mi bardzo.

Dzisiaj pojechałam do pracy ze świadomością, że nie mam nic własnego do jedzenia (zazwyczaj mam ciastka Lu Go!). Moje nadzieje się spełniły: oczywiście panie zadbały o odpowiednie zaopatrzenie w pączki i chruściki :).

Tak poza tym, dzisiaj miałam pacjenta, który ponownie udowodnił, że moja matula ma dobre geny albo/i umie o siebie zadbać, albo lata zaniedbań robią swoje. W tym też wypadku pierwszy raz się zdarzyło, żeby pacjent podczas wizyty nawiązywał nowe połączenia telefoniczne. Siedział i czekał na działanie znieczulenia i autentycznie przy okazji zadzwonił do kilku osób. Dziwne toto. Rozumiem uzależnienie od Facebooka, ale mimo wszystko potrafię się powstrzymać przez zaglądaniem tamże, jak mam coś innego do roboty.

Koleżanka z pracy opowiadała mi o swojej koleżance, która ma postanowienie, że przynajmniej raz w miesiącu założy szwy po usunięciu zęba. Tak dla wprawy. Nawet, jak nie będzie trzeba. Pomysł zły nie jest, aczkolwiek ostatnio mam dość okazji do ćwiczenia szycia i bez takiego postanowienia. Dzisiaj miałam ewidentną dodatnią „próbę nosową” (polegającą na tym, że po usunięciu górnego, bocznego zęba zatyka się pacjentowi nos i prosi o jego wydmuchanie; świszczenie, bańki powietrza lub silniejsze krwawienie z zębodołu może świadczyć o połączeniu z zatoką szczękową), ale dziąsło było na tyle „luźne”, że udało się zszyć zębodół bez większego kombinowania, które wolimy zostawiać chirurgom stomatologicznym, a o którym wolę nie pisać, bo to temat na dłuższy elaborat i wymaga znajomości anatomii ;). Mam nadzieję, że mimo wszystko pacjent nie wróci do nas z pretensjami. O połączeniu mu powiedziałam i podpowiedziałam, co robić, gdyby „coś się zaczęło dziać”, więc nie oskarży nas o ukrywanie czegoś przed nim. Tak czy siak, trochę cieplej mi się zrobiło. 😉

Dzisiaj postanowiłam rozpocząć polowanie na druki akcydensowe. Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy się okazało, że można je zamawiać w jednym miejscu na mojej wiosze. Tej mniejszej, bliższej, gdzie mieszkam, 1500 mieszkańców, bo „moją wiochą” czasem nazywam miasto leżące jakieś 6 km stąd. 😉

Notka bez puenty, chciałoby się wzorem kabaretu Hrabi podrapać po głowie i zacząć chrząkać (polecam ich nowy program 🙂 ), więc na tym zakończę i udam się dobrać do kolejnego dziś pączka. Jutro na basen. Pooglądam sobie filmiki z nauki pływania i jutro będę zrzucać te dzisiejsze 2000 kalorii. 😉

Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

Uwaga.

Do studentów stomatologii, potencjalnych przyszłych stażystów, potencjalnie po stażu pracujących na rzecz swojego stażowego pracodawcy:

Potencjalnie posiadanie działalności gospodarczej i kontraktu ze stażowym szefem może Wam się nie opłacać. W sensie chodzi o składki na ZUS. Prawo jest, oczywiście, niejednoznaczne i niniejszym dobrze mieć fajną księgową, która za odpowiednią opłatą oczywiście napisze odpowiednie wnioski, a ja potem poprzestawiam przecinki w dwóch miejscach.

Znaczy, walczymy o niskie składki.

W czym problem? W tym, że na stażu podpisuje się umowę o pracę z miejscem, gdzie się ten staż odbywa. Jeśli potem chce się przejść na samozatrudnienie (a nie miało się wcześniej założonej działalności gospodarczej) i pracować dalej na rzecz tego pracodawcy, pojawia się problem w postaci interpretacji prawa. Jedni twierdzą, że w takim razie powinno się płacić pełne składki, jako że dalej pracuje się dla tego samego pracodawcy, przed upływem bodajże dwóch lat od zakończenia umowy o pracę. Z drugiej strony obowiązki i odpowiedzialność na stażu są różne od tych na samozatrudnieniu, poza tym, to nie zakład pracy wypłaca nam pensję, tylko kasa jest przekazywana z Ministerstwa Zdrowia przez Urząd Marszałkowski. Na razie zatem oddajemy się w ręce gdańskiej centrali ZUS. Oddział na mojej wiosze chce więcej pieniążków.

Co do księgowej, to dziewczynie rzuciłam wyzwanie. Pisałam tu już, że nie obsługiwała wcześniej lekarzy? No właśnie. I teraz ma lekarza z ZUSową zagwozdką. Ciekawe, jaki mi rachunek wystawi na początek współpracy.

Wczoraj zjeździłam pół Trójmiasta w poszukiwaniu drukarki, a właściwie urządzenia wielofunkcyjnego. Model sobie upatrzyłam, poradziłam się Rodziciela, żeby znowu nie było pretensji, że zrobiłam wszystko po swojemu i źle na tym wyszłam, po czym ostatecznie i tak wróciłam z innym sprzętem. Urządzenie wielofunkcyjne, owszem: drukarka laserowa mono, skaner i kopiarka w jednym. Największy problem był z typem drukarki, bo ogólnie takich urządzeń jest na pęczki, tylko że z atramentową. Laserową doradził mi rodziciel. No i w sklepach ilość dostępnych takich urządzeń wynosiła przy dobrych wiatrach dwie sztuki. I żadne HP, tylko Samsungi. W Auchan był jeszcze doradzony mi przez znajomego Brother, ale kurna kombajn to taki, że zająłby mi pół pokoju, poza tym nie wyrobiłabym z budżetem. Żyję teraz na oszczędnościach i 1/3 pensji i wyjeżdżam na weekend, nie ma szastania kasą.

No i ostatecznie wylądowałam z Samsungiem, który był obecny w dwóch sklepach Euro, ale kupiłam go w tym, w którym wylądowałam na końcu i nie zostałam olana przez sprzedawcę, przykro mi bardzo. Zostałam mimowolnym wyznawcą tej marki, bo mam jeszcze laptopa i firmową komórkę od Samsunga. Ocena urządzenia na stronie Euro pozytywna (4,5/5 w 19 ocenach), na biurku zajęło resztę miejsca niezajmowanego przez laptopa, a nie pół pokoju, co mnie zresztą zaraz zmobilizuje do zrobienia czystek w najbliższej biurku szafce.

No. Było 13 linijek o pieczątce, teraz macie kilkanaście linijek o ZUS i drukarce Samsunga. Deal with it. ;P