Kategorie
Praca

Dziecięcia mądrzejsze od rodziców

Dziecię płci męskiej, lat 8. Opuchło. Podobno pierwszy raz na fotelu (jak słyszę coś takiego, to mi się lampka ostrzegająca przed gruzem włącza).

Mamusia zadbana, dobrze ubrana, ładny makijaż. Dziecię też zadbane, z wyjątkiem tej nieco późnej inicjacji dentystycznej.

Dzieci generalnie leczyć nie lubię ze względu na ich nieprzewidywalność. Zazwyczaj zaczynam tak samo, dziecię siada, ja siadam, zakładam rękawiczki i maseczkę, podnoszę fotel. Włączam lampę, chwytam lusterko, pokazuję dziecięciu, informuję, że obejrzę sobie ząbki. Często ten etap jest wyznacznikiem dalszej współpracy – jeśli pacjent od razu zacznie protestować, to lekko nie będzie. Ale nie zawsze, pozory mylą. Tym razem uzyskuję pełen widok mieszanego – mleczno-stałego – garnituru uzębienia.

Znajduję sprawcę opuchlizny. Mleczak z dziurą. Chwytam badyla (zgłębnik), grzebię trochę w dziurze, pytam, czy dokuczam. Nie dokuczam. Wypływa trochę ropy. Opisując czynności montuję wiertło na turbinie, informuję, że będzie „piszczeć, dmuchać, lać wodą i wyganiać brudy z zęba”, prezentuję owo piszczenie i lanie wodą, pokazuję ślinociąg, który tę powódź z buzi będzie wyciągał, proszę o szerokie otwarcie paszczy.

Poszerzenie dziury przebiega bez zbędnych efektów dźwiękowych i innych specjalnych. Wypływa trochę więcej ropy. Na pytanie asystentki dziecię potwierdza, że jest lepiej. Umawiamy się na ekstrakcję za kilka dni.

Na koniec wizyty okazuje się, że to dziecię chciało przyjść do dentysty. Mamusia by sobie darowała, skoro ropa zaczęła schodzić.

Mamusia wyraźnie bardziej spanikowana od dziecięcia, który podszedł do całej sprawy z dziecięcą ciekawością i niczym więcej. Owszem, mama musiała być blisko, ale nie trzeba go było nawet za rękę trzymać.

Zalecenia dostali oboje – mama ode mnie, dziecię od asystentki. Podobno do kwestii wydłubywania sobie z dziury resztek jedzenia podeszło bardzo poważnie.

Wszystko przebiegło fajnie, bez problemu, chociaż postawa mamuśki z łatwością mogła spowodować, że miałybyśmy zdarte bębenki bez względu na to, co bym dziecięciu robiła. No bo jak mama się boi, to pewnie jest strasznie. A nie było.

I mam nadzieję, że nie będzie.

Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

Zapitolnik

Jesteśmy jednym z zapewne nielicznych ZOZów (wiem, że z definicji taki twór już nie istnieje, ale chyba wszyscy wiedzą, o co chodzi) w Polsce, który pod koniec roku ma zapas punktów kontraktowych. Zatem zapierdzielamy i nie mamy czasu na nic. Ja to jeszcze, gorzej ma Pierwszy Szef, za którym aż się kurzy, tak zapitala. A w drugiej pracy cisza i spokój, większość pacjentów przychodzi, nie ma ciśnienia. Bo gabinet prywatny.

Łopatki do śniegu nadal nie mam. Nie szkodzi, śnieg chwilowo stopniał.

Rodzinie wrócono prąd w niedzielę po południu, po 44 godzinach. Cała piątka (rodzice i siostra z dwójką dzieci) zaliczyła przedtem wizytę u mnie celem wykąpania się i naładowania rozładowanych baterii. I obejrzenia TV. Ponieważ mój telefon miał kryzys, nie odebrał wysyłanych ostrzeżeń, więc nalot był „z bomby”. Wszyscy przeżyliśmy, ja się załapałam na darmowy obiad z knajpy, rodzice zobaczyli, jak mieszkam, kiedy nie mam motywacji do sprzątania.

Dzisiaj zrobiłam duże zamówienie prezentowe w Internecie. Chyba trzy rzeczy mają do mnie dojść Pocztą Polską (jedna) lub InPostem (dwie). Trzymamy kciuki za pracowników tych dwóch zacnych firm, cobym mogła odebrać swoje paczki do 24 grudnia.

Reszta jest już albo kupiona (dwie sztuki), albo zamówiona w sklepie Empik.com z dostawą do salonu (nie pamiętam, ile, tak czy siak większość). Jedną rzecz zaplanowałam kupić analogowo, co się załatwi w przyszłym tygodniu. Tym samym polowanie na prezenty załatwiłam w ciągu góra godziny. Będzie więcej, jeśli się okaże, że 23 grudnia równie analogowo będę musiała upolować to wszystko, co szło pocztą. Squee.

Kategorie
Archiwalne Praca

Pomoc sąsiedzka

Sobotni dyżur w pierwszej pracy. Ksawery sobie poszedł, zostawiając nas z zaspami. Udało mi się wyjechać spod bloku i dojechać do pracy przed ósmą.

Szef gdzieś pojechał. Na parkingu trzydzieści centymetrów śniegu. I w jednym miejscu ślady, że ktoś wyjeżdżał. To ja spróbowałam tam wjechać. Po raz pierwszy w karierze się zakopałam. Postanowiłam, że kupię sobie składaną łopatkę i będę ją wozić w bagażniku.

Klucza do przychodni nie miałam, więc siedziałam w samochodzie. Po chwili przyjechała asystentka, która też nie miała klucza. Usiadłyśmy razem.

Po ósmej przyjechał drugi lekarz. Też bez klucza.

Naszym losem zainteresował się sąsiad z pieskiem rasy York-opodobnej (piesek był odziany w kamizelkę z napisem „Policja”). Zadeklarował, że mnie odkopie. Przyniósł łopatę, odgarnął śnieg dookoła mojego rumaka, wyjechałam, oczyścił miejsce parkingowe, wjechałam na miejsce. Padła propozycja pożyczenia drugiej łopaty, zgodziliśmy się.

Do 8:45 udało nam (na zmianę) się przekopać tunel w śniegu do wejścia do przychodni i schody do drzwi, plus półtora miejsca parkingowego. W międzyczasie z kolegą stwierdziliśmy, że sobie policzymy premię za wykonywanie czynności niezawartych w umowie ;). O 8:30 przyszedł jeden z moich pacjentów, umówiony na 8:00 – i stwierdził, że przełożymy wizytę, bo mu się spieszy – poważnie?

Wtedy przyjechała asystentka z kluczem, otworzyła drzwi. Odnieśliśmy sąsiedzkie łopaty. Całe szczęście, szef zostawił na noc włączone ogrzewanie, więc w przychodni było ciepło. Szybko potraktowaliśmy się herbatką i zabraliśmy do pracy.

Wyszłam po 12, tadam.

Poszukiwania łopatki zakończone zostały porażką. No nie ma. Towar deficytowy.

A w domu rodzinnym nie mają prądu od prawie doby. Mają kuchenkę na gaz, ręczną pompę wody i działający piec CO. Brak elektryczności u mnie wiązałby się z brakiem wszystkiego. Brr.

Kategorie
Archiwalne Praca

Dzielni mężczyźni

Przykład 1:

Duży pan. Wysoki, dobrze zbudowany. Gdybym go nie znała i zobaczyła w ciemnym zaułku, pewnie bym się przestraszyła. Czerwona koszulka ratownika medycznego dość ciasno opięta na szerokiej klatce piersiowej.

Siada na fotelu dentystycznym i drżącym głosem prosi o znieczulenie.

Przykład 2:

Pan nieco mniejszy. Króciutko ostrzyżony. Też dość dobrze zbudowany. Kilkakrotnie się pyta, czy nie będzie bolało. Za każdym razem zapewniam, że dostanie znieczulenie i przy ubytku tej głębokości nie powinien nic poczuć.

W karcie pacjenta, w rubryce „zawód” wpisane „żołnierz zawodowy”.

Na pytanie asystentki, czy postrzał na wojnie nie jest bardziej straszny, pan dzielny obrońca naszego kraju odpowiada, że postrzału tak nie czuć. Przynajmniej na początku.

Przykłady inne:

Pacjenci na fotelu mdleją (czy raczej zaczynają „odlatywać”, bo nikt jeszcze nie stracił przytomności) mi rzadko. Na 10 przypadków 8 to faceci.

Bo generalnie twierdzi się, że panie mają niższy próg bólu (łatwiej sprawić im ból), ale są bardziej wytrzymałe (dłużej go znoszą). Pracuję zawodowo trzy lata (plus dwa i pół roku ćwiczeń na uczelni) i, jak w mordę strzelił, to się potwierdza.

Kategorie
Archiwalne Praca

Efekty dźwiękowe

Dziewczę lat 7-8, generalnie współpracujące. Ze względu na zniszczenie próchnicą trzeba usunąć mleczną piątkę. Mleczne piątki w tym wieku mają jeszcze korzenie pełnej długości, w dodatku rozchodzące się w różne strony, bo między nimi ma się rozwijać zawiązek zęba stałego. Utrudnia to wykonanie zabiegu.

Więc dziewczę zostaje najpierw znieczulone żelem, potem normalnie, ze strzykawki. Po kilku minutach dziabię zgłębnikiem dziąsło wokół zęba.

– Czujesz kłucie?

Dziewczę kiwa przecząco głową.

Więc biorę nakładacz płaski i robię sobie wokół zęba miejsce na kleszcze. Dziewczę zaczyna pomrukiwać. To się pytam czy boli. Na zaprzeczenie informuję, że może czuć, że coś robię, jest to normalne i nic się na to nie poradzi.

Po zrobieniu sobie miejsca biorę korzeniowe Meissnery i łapię dziobami ząb. Zaczynam ruszać nim na boki, trochę się kruszy. Dziewczę znowu mruczy. Znowu pytam, czy boli, dziewczę zaprzecza.

– Znaczy, musisz sobie pomruczeć? – pytam.

Dziewczę potwierdza.

A ja, asysta i mama dziewczęcia w śmiech.

Zabieg zakończył się powodzeniem, pacjentka przeżyła. Dostała zęba na pamiątkę czy też celem wyciągnięcia piątaka od Wróżki Zębuszki.

Kurtyna, oklaski.

Kategorie
Archiwalne Praca

Skąd się bierze pismo lekarskie?

Witamy w programie „Obalamy mity”. Dziś zajmiemy się bardzo ważnym tematem pisma lekarskiego. Jest to zjawisko bardzo dobrze znane, o niejasnych jednak źródłach.

Witamy w studiu Key R.*, polską dentystkę z trzyletnim doświadczeniem zawodowym i nadmiarem wolnego czasu. Pani doktor, skąd się bierze pismo lekarskie?

– Z całą pewnością podstawy pisma lekarskiego leżą na studiach medycznych i potrzebie bardzo szybkiego notowania na wykładach i ćwiczeniach. Po dwóch latach studiów u niektórych przyszłych lekarzy można zaobserwować początki tego pisma. Z czasem, już po zakończeniu studiów, przekształcają się w pełne pismo lekarskie.

Czy to jedyne podstawy?

– Nie. Jeśli adept sztuki lekarskiej przeszedł przez studia z zachowaniem własnego charakteru pisma, co jest coraz częściej możliwe przy znaczącej cyfryzacji, dostępności materiałów na ksero i w wersji elektronicznej, jego własna praktyka lekarska ma spore szanse prędzej czy później doprowadzić do wykształcenia pisma lekarskiego. Papierowa dokumentacja pacjenta, papiery do NFZtu wymagają czasu, którego pacjenci nie chcą dać lekarzom.

Więc pismo lekarskie tworzy się z pośpiechu?

– Częściowo z pośpiechu, częściowo z lenistwa luźno związanego z niedbalstwem. Możemy mieć nadzieję, że to niedbalstwo ujawnia się tylko przy pisaniu recept. I tym samym współczuć farmaceutom.

A pani pismo?

– Bazgroliłam zawsze, chociaż w miarę czytelnie. Na studiach trochę się pogorszyło, ale chyba nadal – głównie dzięki temu, że nie mam własnego gabinetu, a w głównym miejscu pracy dokumentację mamy elektroniczną – moje pismo jest nieomalże kaligraficzne w porównaniu z dziełami niektórych lekarzy. Zdaję sobie jednak sprawę, że będzie coraz gorzej. I nic się na to nie poradzi.

Dziękuję za rozmowę.

* skrót od mojego, samodzielnie nadanego pseudonimu „artystycznego” w niektórych kręgach ;). Wymyśliłam go przed utworzeniem tego bloga i stąd pochodzi „K” w tytule i moim podpisie, jak ktoś do mnie wyśle e-maila. Pełnej wersji nie podam, bo jest unikalna i zbyt łatwo byłoby mnie znaleźć. 😉

Kategorie
Archiwalne Praca

Osłabiacze

Praca dentysty nie jest dla osób szczególnie wrażliwych. Wiele miłych widoków można podziwiać szczególnie pracując „na NFZ”, ale „prywaciarzy” to też nie omija. Do obu rodzajów gabinetów ludzie przychodzą czasami z postępującym rozkładem jamy ustnej.

Przez trzy lata pracy i wcześniej, przez prawie trzy lata ćwiczeń klinicznych na studiach, zdołałam się przekonać, że widoki, które osłabiałyby mnie jako widza, nie robią na mnie wrażenia, jeśli osobiście wykonuję zabieg. Niegdyś widziałam w telewizji zabieg usuwania rozchwianej jedynki. Zrobiło mi się niedobrze, chociaż miałam już na koncie usuwanie znacznie gorzej wyglądających zębów. Podobnie nacinanie ropnia. Widziałam to kilka razy na ćwiczeniach z chirurgii stomatologicznej i przynajmniej raz musiałam się wycofać. Gdy dzierżę skalpel, widok zielonkawo-żółtawo-czerwonawego, gęstego płynu wypływającego z nacięcia (lub nakłucia czy przez kanał zęba przyczynowego) daje mi satysfakcję. O, działa, pacjent za chwilę poczuje się lepiej.

Jeśli chodzi o doznania zmysłowe, znacznie bardziej od ropska osłabia mnie zapach zgorzeli. Pacjent przychodzi z bolącym zębem. Od kilku dni nie jest w stanie wypić nic ciepłego, więc pije zimne i to mu sprawia ulgę. Dentysta zauważa próchnicę, rozpoznaje, który to ząb, rozwierca. Dobija się do komory, znajduje kanał, wtyka tam narzędzie, szoruje, wyciąga, wącha… i blednie.

Zgorzel miazgi ma bardzo charakterystyczny zapach. Czasami pacjenci nawet sami go czują po otwarciu zęba.

Osłabić dentystę może też zachowanie pacjenta.

Czwartek. Pacjent z bólem. Ząb prawdopodobnie stanowi ognisko zakażenia. Trzeba go usunąć, ale z różnych powodów znieczulenie nie chce działać, trzeba wypisać antybiotyk i spróbować jeszcze raz za dwa-trzy dni. Pacjent stwierdza, że w poniedziałek idzie do szpitala, ten ząb miał być usunięty do tego czasu. Ale co ja poradzę, znieczulenie nie działa, nie usunę zęba w tej sytuacji! „Ale go trzeba usunąć, niech pani spróbuje!”.
Pytanie: Kto panu/pani kazał ten ząb usunąć?
Odpowiedź: Lekarz rodzinny.
Pytanie: Kiedy pan/i był/a u lekarza?
Odpowiedź: Dwa tygodnie temu.
Macki opadają.

Koleżanka miała z kolei pacjenta, który się zapisał na protezy półtora roku wcześniej, ale zaczął sanację jamy ustnej na dwa tygodnie przez terminem wycisków pod rzeczone protezy. Dobrze, jeśli nie ma żadnych zębów do usunięcia. Gorzej, jeśli ma (śluzówka po ekstrakcji musi się goić ok. 4 tygodni) i jeszcze zgłasza pretensje, że „jak to, pani nie zdąży wyleczyć wszystkich zębów?!” 

Ogólnie bywa wesoło.

Kategorie
Archiwalne Praca

Poważny błąd taktyczny

Wypić dwa kubki mocnej kawy na godzinę przed rozpoczęciem pracy.

Przyjdą do mnie jeszcze ci dwaj pacjenci, których obsługiwałam lekko drżącymi dłońmi?

Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

Będzie rzeź

Sezon urlopowy zmusza mnie do zastępowania koleżanek z pracy. W rezultacie będę pracować czasami 12 godzin/dobę i w większość sobót.

Ostatecznie pewnie pójdę do szpitala, żeby odpocząć.

Naskórek po zeszłotygodniowym opalaniu zaczął mi schodzić w środę, głównie z dekoltu i czoła. Reszta oparzeń zrobiła się brązowa. Radosne ściąganie z siebie złuszczonego naskórka zakończyło się tym, że obecnie klata mi praktycznie świeci.

A w ten weekend się nudzę. Próbowałam dojechać do jednego centrum handlowego, ale korki na drodze krajowej zmusiły mnie do odwrotu. Pojechałam zatem do innego centrum, gdzie sobie kupiłam książkę i zaraz będę ją dalej czytać przy czekoladzie i jakiejś kawce, zaparzonej po zmieleniu na świeżo, a co. Weekend jest.

Kategorie
Archiwalne Praca

Mleczaki

W drugiej pracy asystentka spędziła ostatnie dwie godziny piątkowej zmiany na unoszeniu do góry palca u ręki, ukąszonego dziecięcymi szczękami, uzbrojonymi w mleczaki. Zgodnie doszłyśmy do wniosku, że mleczaki są tak ostre, bo ich posiadacze nie mają siły w szczękach. Zęby stałe są względnie tępe, ale tkwią w kościach poruszanych mocniejszymi mięśniami, więc z powodzeniem pełnią swoją funkcję. Coś za coś.

Dzisiaj robiłam przeglądy dwóm takim parom mleczakowych szczęk. Dziewczę lat 4,5 i chłopię lat 3,5. Oba zestawy szczęk mogły się poszczycić ząbkami iście mlecznymi – bez ubytków. Przypadek dziewczęcia mnie szczególnie ucieszył, bo to dziewczę ze mną spokrewnione. Znaczy geny całkiem niezłe i higiena nienajgorsza. W nagrodę dostało dyplom i balona z rękawiczki. Zapomniałam sprawdzić zgryz, ale może to inną razą.

Ogólnie po obu przeglądach poczułam się całkiem pozytywnie. Dzieciaki z nietkniętymi próchnicą zębami zdarzają się w naszym cudnym kraju dość rzadko – przynajmniej u nas w przychodni (pierwszej pracy). Nasza higienistka stomatologiczna co tydzień spędza kilka godzin na malowaniu spróchniałych mleczaków na czarno – często u jeszcze młodszych dzieci niż ci moi dzisiejsi pacjenci – debiutanci.

Mniej pozytywna myśl to taka, że chyba rodzina na darmo posłała mnie na stomę, żeby zaoszczędzić na dentyście. Oficjalnie oświadczam, że nie cierpię ich leczyć. Szczególnie kanałowo, bo zawsze wymyślą sobie jakieś powikłania.

PS.: Pojutrze robię trzecią wyprawę do szpitala celem ustalenia daty zabiegu. Poprzednim razem nie zdążyłam. Do trzech razy sztuka. W ogóle nie pójdę tego dnia do pracy i będę tam siedzieć, aż COŚ w końcu załatwię!