Kategorie
Archiwalne Praca

Druga praca

Przygodę zacznę 6- lub 12-godzinnym dyżurem w następną niedzielę (co będzie urocze, bo później poniedziałek i wtorek w całości spędzę w pracy nr 1 – witaj, ciężka praco, koniec opieprzania się). W perspektywie tyle samo czasu spędzonego w któryś dzień świąteczny. O moim nieodwołalnym urlopie w czerwcu na razie nie było mowy. Przyznam się pod koniec kwietnia.

Na razie w piątek telefon firmowy będzie prawie w centrum zainteresowania. Prawie, bo mam jeszcze życie osobiste ;). Dowiem się, który wariant jest aktualny. Wolałabym ten krótszy…

I może się czegoś w końcu z protetyki nauczę. Trza nabrać odwagi. Szefowa w pracy nr 2 chyba mnie na początku nie pogryzie…

Z innych wieści, dzisiaj chyba odwiedziła nas pani doktor, pod której skrzydłami miałam dwa tygodnie praktyk na internie po 3 roku studiów. Zrobiłam jej tylko przegląd, nie wiem, czy będzie chodzić dalej do mnie, czy do szefa. Ogólnie śmiesznie.

Dzisiaj się ode mnie oberwało telefonicznie matce pacjenta, który był umówiony na odbudowę zęba. 80 minut, możliwy zarobek: 300 zł. Pacjent oczywiście się nie stawił, słowem wcześniej nie pisnąwszy. Zresztą już wcześniej robił mi takie numery. Poprosiłam o przekazanie, że ma się zgłosić, jak się już zdecyduje na leczenie, bo nie szanuje mojego czasu. Trochę sobie pokwitłam, pasjanse porozwiązywałam…

Nie wiem, czemu jestem zmęczona, czego wyrazem jest taka sobie jakość notki. Nie doszłam do siebie po wczorajszym i dzisiaj też było trochę emocji?

PS.: Coś się stanie, jeśli się okaże, że wzięłam na fakturę coś, czego sobie nie mogę jednak wliczyć w koszty?

Kategorie
Archiwalne Praca

W pierwszy miesiąc działalności

moja IPL zanotowała dużą stratę.

Zatem podatku nie zapłacę. Kredyt też mi się odsunie o dodatkowy miesiąc.

Nie było wiele trzeba. Dopisać już wcześniej posiadany samochód i komputer do środków trwałych (co musiałam zrobić, jeśli chciałam wpisać do tego rejestru też drukarkę, którą kupiłam na fakturę) – czyli ich cena została wpisana jako koszt (to jest tzw. amortyzacja środków trwałych) – do tego ZUS i już byłam na dużym minusie.

Za marzec będzie już ładniej na Urzędu Skarbowego, bo się skończyły rzeczy, z którymi można tak zrobić.

Swoją drogą, z laptopem może być problem. Mam go już ponad rok, a teraz musi mi posłużyć jeszcze kolejny. Czyli kicha z naciąganiem Euro na nowy sprzęt przed zakończeniem gwarancji w styczniu. Nie to, że mnie ten komputer wkurza czy coś, bo służy ładnie do tego, do czego jest mi potrzebny, ale po prostu padły niecne plany. 😉

Kategorie
Archiwalne Praca

Czwartkowych cierpień ciąg dalszy.

Nie wiedzieć czemu, wczoraj do pracy pojechałam dość pozytywnie nastawiona, być może z powodu wygrania 24 zł w Lotto, o czym dowiedziałam się w środę wieczorem. Pieniążki miałam odebrać przed pracą, przy okazji przeznaczając połowę na próbę wygrania 13 i 17 milionów zł.

W pracy okazało się jednak, że letko nie będzie. W połowie zmiany, podczas czekania na zdrętwienie części twarzy pacjenta przed ekstrakcją, z asystentkami doszłyśmy do wniosku, że najciekawsze przypadki (aktualny pacjent na fotelu included, z czego był wyraźnie dumny) zdarzają się właśnie w czwartki.

Dwa czwartki pod rząd musiałam prosić koleżankę o pomoc przy ekstrakcji. Innym czwartkowym razem przyszedł do mnie pacjent z obrzękiem policzka sięgającym pod oko, który się beztrosko przyznał, że chodzi tak od tygodnia. Usunięcie trzonowca z odłamaniem blaszki kostnej i wejściem do zatoki szczękowej też zdarzyło mi się w czwartek. Wczoraj miałam trzy bardzo sympatyczne dłutowania wewnątrzzębodołowe (każde zakończone własnoręcznie – robię się w tym coraz lepsza), w rezultacie ostatnich pacjentów przyjmowałam z godzinnym opóźnieniem. Udawali, że nie są źli z tego powodu.

A po powrocie z pracy (z prawie CAŁĄ wypłatą za luty w portfelu – normalnie potrzebuję samochodu pancernego, żeby to przewieźć do wpłatomatu) okazało się, że mi się przeciwciała anty-rotawirusowe skończyły. Dzisiaj z zakażenia został brak apetytu i kiepskie samopoczucie, ale czuję się pokonana. I prawy staw skroniowo-żuchwowy mnie boli.

Ech…

Kategorie
Archiwalne Praca

Zęby bywają wredne.

I nie chodzi o ubytki tak głęboko poddziąsłowe, że się nie da porządnie formówki i paska założyć. Chociaż to też bardzo lubię.

Po raz pierwszy spotkałam się z autentycznie wrednym zębem.

Pacjent przyszedł w poniedziałek. Odkruszył się językowy fragment ogromnego wypełnienia w dolnym trzonowcu. Przy dokładniejszych oględzinach okazało się, że przy dystalnej ściance zgłębnik wchodzi w dużą niszę: wypełnienie było nawisające, pod nim utworzyła się pusta przestrzeń. Tak tego nie mogłam zostawić. Pacjent został znieczulony, zaczęłam usuwać fragment wypełnienia.

Dojechałam z wiertarką do odsłoniętej gutaperki w kanale dystalnym. Uznałam, że ząb jest po leczeniu kanałowym, po czym popełniłam błąd: założyłam na ujście kanału odpowiedni podkład (to jego brak prawdopodobnie spowodował wytworzenie się pustej przestrzeni: niektóre materiały do wypełnień nie twardnieją w kontakcie z eugenolem* zawartym w uszczelniaczu do kanałów) i zakleiłam całość nową plombą.

Pacjent dzwoni następnego dnia i mówi, że ząb boli. Bardzo. Każę przyjść w miarę szybko.

Przyszedł dzisiaj, zapłakany z bólu. Ząb boli jeszcze bardziej przy byle dotknięciu, nawet się trochę rozchwiał. Usunęłam wypełnienie z powierzchni żującej, udało mi się dobić do trzech kanałów: mezjalne w ogóle były nietknięte ręką dentysty, wypełnienie w dystalnym okazało się być zdecydowanie nieszczelne. Pacjent dostał skierowanie na zdjęcie RTG i receptę na lek przeciwbólowy.

Moimi działaniami zupełnie niechcący rozbuchałam tlący się stan zapalny i teraz mam na sumieniu pacjenta, który przyszedł do nas po raz pierwszy i właśnie na tej pierwszej wizycie mu ten ząb robiłam.

Nie cierpię uczyć się na własnych błędach, bo moje błędy są bezpośrednio związane z czyimś zdrowiem…

* Eugenol to pochodna olejku goździkowego.

Kategorie
Archiwalne Praca

Dlaczego nie cierpię czwartków

Nawet poniedziałki nie wywołują u mnie takiej depresji, jak czwartki. No cóż, jak zacznę przesiadywać w pracy cały poniedziałek co 2-3 tygodnie, to może zacznę sobie śpiewać w drodze do pracy „I don’t like Mondays”. Nieważne. Tak czy siak, czwartki napawają mnie cotygodniowym niepokojem.

Może nie tak, jak kiedyś poniedziałki w pierwszym semestrze piątego roku studiów, kiedy od 8 do 10:30 miałam zajęcia z kobietą, której szczerze nie znosiłam. Chodzenie spać w niedzielę wieczorem wiązało się z łykniętą meliską. Brr.

No to czemu nie znoszę czwartków?

Bo są tłumy w przychodni.

Czemu są tłumy?

Bo w środy nie przyjmujemy na NFZ.

No i?

A w czwartek na NFZ przyjmuję tylko ja. Po południu. To „długa”, planowo sześciogodzinna zmiana, podczas której połowa ze średnio 13-15 w porywach do 17 pacjentów jest dodatkowa. Po wyjściu z pracy w czwartek jestem bardziej padnięta, niż po całym dniu we kiedy to po południu przyjmuję niespiesznie, prywatnie. Z tego też powodu jak w końcu zacznę szukać drugiej pracy, to na pewno nie na czwartek rano.

Dobranoc.

Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

Tłusty czwartek

Dla facebookowiczów na stronie bloga jest ankieta z okazji tegoż jakże sympatycznego dnia. Pasja odpowiadania na Pytania już dawno minęła, ale co szkodzi fanom pączków kliknąć w odpowiedni wariant odpowiedzi. Zatem proszę o głosowanie, żeby mi smutno nie było. 😉

Nie-fani pączków mają prawo poczuć się pokrzywdzeni, albowiem ankieta nie przewiduje, jakoby ktoś nie zjadł ani jednego. Winę ponosi mój pośpiech i lenistwo – najpierw z pośpiechu wcisnęłam „Enter”, zanim dodałam niepączkową opcję, po czym nie chciało mi się wywalić całej ankiety, żeby zrobić ją prawidłowo. A dodawanie nowych opcji wyłączyłam. Przykro mi bardzo.

Dzisiaj pojechałam do pracy ze świadomością, że nie mam nic własnego do jedzenia (zazwyczaj mam ciastka Lu Go!). Moje nadzieje się spełniły: oczywiście panie zadbały o odpowiednie zaopatrzenie w pączki i chruściki :).

Tak poza tym, dzisiaj miałam pacjenta, który ponownie udowodnił, że moja matula ma dobre geny albo/i umie o siebie zadbać, albo lata zaniedbań robią swoje. W tym też wypadku pierwszy raz się zdarzyło, żeby pacjent podczas wizyty nawiązywał nowe połączenia telefoniczne. Siedział i czekał na działanie znieczulenia i autentycznie przy okazji zadzwonił do kilku osób. Dziwne toto. Rozumiem uzależnienie od Facebooka, ale mimo wszystko potrafię się powstrzymać przez zaglądaniem tamże, jak mam coś innego do roboty.

Koleżanka z pracy opowiadała mi o swojej koleżance, która ma postanowienie, że przynajmniej raz w miesiącu założy szwy po usunięciu zęba. Tak dla wprawy. Nawet, jak nie będzie trzeba. Pomysł zły nie jest, aczkolwiek ostatnio mam dość okazji do ćwiczenia szycia i bez takiego postanowienia. Dzisiaj miałam ewidentną dodatnią „próbę nosową” (polegającą na tym, że po usunięciu górnego, bocznego zęba zatyka się pacjentowi nos i prosi o jego wydmuchanie; świszczenie, bańki powietrza lub silniejsze krwawienie z zębodołu może świadczyć o połączeniu z zatoką szczękową), ale dziąsło było na tyle „luźne”, że udało się zszyć zębodół bez większego kombinowania, które wolimy zostawiać chirurgom stomatologicznym, a o którym wolę nie pisać, bo to temat na dłuższy elaborat i wymaga znajomości anatomii ;). Mam nadzieję, że mimo wszystko pacjent nie wróci do nas z pretensjami. O połączeniu mu powiedziałam i podpowiedziałam, co robić, gdyby „coś się zaczęło dziać”, więc nie oskarży nas o ukrywanie czegoś przed nim. Tak czy siak, trochę cieplej mi się zrobiło. 😉

Dzisiaj postanowiłam rozpocząć polowanie na druki akcydensowe. Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy się okazało, że można je zamawiać w jednym miejscu na mojej wiosze. Tej mniejszej, bliższej, gdzie mieszkam, 1500 mieszkańców, bo „moją wiochą” czasem nazywam miasto leżące jakieś 6 km stąd. 😉

Notka bez puenty, chciałoby się wzorem kabaretu Hrabi podrapać po głowie i zacząć chrząkać (polecam ich nowy program 🙂 ), więc na tym zakończę i udam się dobrać do kolejnego dziś pączka. Jutro na basen. Pooglądam sobie filmiki z nauki pływania i jutro będę zrzucać te dzisiejsze 2000 kalorii. 😉

Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

Uwaga.

Do studentów stomatologii, potencjalnych przyszłych stażystów, potencjalnie po stażu pracujących na rzecz swojego stażowego pracodawcy:

Potencjalnie posiadanie działalności gospodarczej i kontraktu ze stażowym szefem może Wam się nie opłacać. W sensie chodzi o składki na ZUS. Prawo jest, oczywiście, niejednoznaczne i niniejszym dobrze mieć fajną księgową, która za odpowiednią opłatą oczywiście napisze odpowiednie wnioski, a ja potem poprzestawiam przecinki w dwóch miejscach.

Znaczy, walczymy o niskie składki.

W czym problem? W tym, że na stażu podpisuje się umowę o pracę z miejscem, gdzie się ten staż odbywa. Jeśli potem chce się przejść na samozatrudnienie (a nie miało się wcześniej założonej działalności gospodarczej) i pracować dalej na rzecz tego pracodawcy, pojawia się problem w postaci interpretacji prawa. Jedni twierdzą, że w takim razie powinno się płacić pełne składki, jako że dalej pracuje się dla tego samego pracodawcy, przed upływem bodajże dwóch lat od zakończenia umowy o pracę. Z drugiej strony obowiązki i odpowiedzialność na stażu są różne od tych na samozatrudnieniu, poza tym, to nie zakład pracy wypłaca nam pensję, tylko kasa jest przekazywana z Ministerstwa Zdrowia przez Urząd Marszałkowski. Na razie zatem oddajemy się w ręce gdańskiej centrali ZUS. Oddział na mojej wiosze chce więcej pieniążków.

Co do księgowej, to dziewczynie rzuciłam wyzwanie. Pisałam tu już, że nie obsługiwała wcześniej lekarzy? No właśnie. I teraz ma lekarza z ZUSową zagwozdką. Ciekawe, jaki mi rachunek wystawi na początek współpracy.

Wczoraj zjeździłam pół Trójmiasta w poszukiwaniu drukarki, a właściwie urządzenia wielofunkcyjnego. Model sobie upatrzyłam, poradziłam się Rodziciela, żeby znowu nie było pretensji, że zrobiłam wszystko po swojemu i źle na tym wyszłam, po czym ostatecznie i tak wróciłam z innym sprzętem. Urządzenie wielofunkcyjne, owszem: drukarka laserowa mono, skaner i kopiarka w jednym. Największy problem był z typem drukarki, bo ogólnie takich urządzeń jest na pęczki, tylko że z atramentową. Laserową doradził mi rodziciel. No i w sklepach ilość dostępnych takich urządzeń wynosiła przy dobrych wiatrach dwie sztuki. I żadne HP, tylko Samsungi. W Auchan był jeszcze doradzony mi przez znajomego Brother, ale kurna kombajn to taki, że zająłby mi pół pokoju, poza tym nie wyrobiłabym z budżetem. Żyję teraz na oszczędnościach i 1/3 pensji i wyjeżdżam na weekend, nie ma szastania kasą.

No i ostatecznie wylądowałam z Samsungiem, który był obecny w dwóch sklepach Euro, ale kupiłam go w tym, w którym wylądowałam na końcu i nie zostałam olana przez sprzedawcę, przykro mi bardzo. Zostałam mimowolnym wyznawcą tej marki, bo mam jeszcze laptopa i firmową komórkę od Samsunga. Ocena urządzenia na stronie Euro pozytywna (4,5/5 w 19 ocenach), na biurku zajęło resztę miejsca niezajmowanego przez laptopa, a nie pół pokoju, co mnie zresztą zaraz zmobilizuje do zrobienia czystek w najbliższej biurku szafce.

No. Było 13 linijek o pieczątce, teraz macie kilkanaście linijek o ZUS i drukarce Samsunga. Deal with it. ;P

Kategorie
Archiwalne Praca

Firmowo

Na po pracy miałam kupę rzeczy do odbędnienia. Najpierw zrobiłam wyskok do księgowej, gdzie się okazało, że jak źle pójdzie, to będę płacić ponad 1000 zł ZUSowi. Ale mam już z nią umowę, więc chociaż tyle udało się załatwić.

Potem pojechałam do Starostwa Powiatowego, gdzie poczyniłam pierwsze kroki w celu dopisania się do dowodu rejestracyjnego mojego rumaka (właścicielem jest Rodziciel). Drugie kroki w piątek.

Następnie wybrałam się do T-Mobile, gdzie mimo braku podstawowych dokumentów (zaświadczenie o wpisie do CEIDG, oryginał nadania NIP i REGON) pani założyła mi firmowy telefon (internet rulez, a potrzebne druczki co najwyżej jej doniosę). Niniejszym zaliczyłam wszelkie możliwe typy telefonów i większość znaczących marek, bo komórkowanie zaczęłam od klasycznego Siemensa, przeskoczyłam bodajże na 2 klasyczne Nokie (w tym ostatnio znowu popularną, niezniszczalną 3310, która została mi ukradziona), przez chwilę miałam Motorolę z klapką, potem długo cieszyłam się Sony Ericssonem W300i (z klapką, mam jeszcze w szufladzie 🙂 ), przeskoczyłam na LG Cookie, z Ciacha na SE Xperia X8, którą mam nadal, zaś jako telefon firmowy wybrałam Samsunga E2550 (slide). A do użytku prywatnego marzy mi się jakiś smartfon z klawiaturą qwerty. I jak będę sławna i bogata, to sobie kupię jakiś wypasiony Dual-SIM (w sensie telefon na dwie karty SIM) i będzie wygodniej. 😉

Chciałam sobie jeszcze pieczątkę firmową wyrobić, ale ostatecznie sobie darowałam (załatwię to w piątek). W rezultacie zapomniałam kupić bilety na pociąg na weekendowy wyjazd (następny weekend). To też się załatwi w piątek. Ogólnie mózgownica paruje.

Co do pracy, to spędzenie w niej dwóch dni po prawie 11 godzin pod rząd lekko mnie wymiętoliło, ale ogólnie dziś dojechałam i byłam w całkiem niezłej formie. Wszystko mi opadło po kilkuletnim histeryku. Potem usiadła moja mama i się okazało, że to nie mój dentysta spierniczył jej kanałówkę, niedopełniając kanał, tylko prawdopodobnie to ja dobiłam jej ząb, wypełniając poza… szparę złamania korzenia, której na pierwszym zdjęciu nie było widać (i nie wiem też, jak możliwe może być poziome złamanie korzenia podniebiennego w górnym trzonowcu?). Ogólnie z odbudowy na wkładzie chyba nici, a ząb, jeśli będzie trzeba go usunąć, da chirurgowi w kość. Fotka została w przychodni, popytam jeszcze szefa i koleżankę, co z tym zrobić. Czy po prostu załatać, jak jest teraz, i modlić się, żeby ząb się nie odzywał?

Poza tym, ostatnio fajnej, stałej pacjentce lat 7 musiałam wymyślić program motywacyjny do mycia zębów (bo dziecię stwierdziło, że jej się nie chce). Zaproponowałam naklejanie do zeszytu naklejek (przez dziecię pod okiem rodziców, żeby oszukiwania nie było) po każdym myciu i potem, na wizycie kontrolnej, w zależności od ilości naklejek będzie nagroda. Chyba będę musiała się pożywić trochę Kinder Niespodziankami, bo nam giftów zabraknie (kolorowanki to standard, dziecięciu się oczy zaświeciły na widok Kinderkowych zabawek) . A że lubię Kinder czekoladę, to nie mam nic przeciwko.

A jutro będzie pracowy zapitolnik i nawet się nie wyśpię, buu.

Kategorie
Archiwalne Praca

Z ostatniej chwili

Z powodu głupio zredagowanej umowy o pracę, którą miałam na stażu, prawdopodobnie będę płacić wyższe składki ZUS. Wyższe, czyli zamiast 400 zł z kawałkiem będzie tego ok. 1200 zł. Cudnie. Nie będę zarabiać tyle, żeby mi było wsio jedno, więc jak źle pójdzie, to znacząco zbiednieję.

I tyle mi z tego było.

Kategorie
Archiwalne Praca

Punkt 1 z poprzedniej notki zaliczony.

W czwartek wyraziłam chęć podpisania z szefem umowy ZANIM pojedzie on na urlop. Szefowi było wyraźnie wszystko jedno. Umowę miałam bezterminową, więc w gruncie rzeczy jemu było wsio rybka, ale ja się nastawiłam na oficjalny start 1 lutego. Mięśnie twarzy mam sprawne, więc chyba dało się dostrzec moje niezadowolenie na szefowe „możemy po moim powrocie”. Tak więc dzisiaj otrzymałam kilkustronicową „umowę o świadczenie usług medycznych” (tym razem terminową, ale tak to jest z kontraktem), przeczytałam, zadowolona z wykazanych procentów podpisałam.

Poza tym dostałam zeszłoroczny PIT-11 i prawie udało mi się na jego podstawie wypełnić PIT-37. Nie, żebym miała jakieś problemy, program z e-deklaracje.gov.pl dużo robi za wypełniającego, ale po prostu chcę sobie dać kilka dni na sprawdzenie, czy wszystko jest OK. Na razie wykazuje mi nadpłatę. Nie mam nic przeciwko. No i w końcu będę mogła przekazać 1% podatku. Pójdzie na jakieś schronisko dla zwierzaków czy coś. Niby tylko dycha, ale trochę karmy z tego będzie.

Luty, pieczątka i telefon nadejdą za dwa dni.

Do „Rzeczpospolitej” dodawano program do małej księgowości. Z księgowej nie zrezygnuję, ale jakoś muszę rachunki wystawiać. Podobno można ręcznie. Phi! Rzekła dentystka z pokolenia Internetu, która lubi ograniczać myślenie poza prowadzeniem samochodu i leczeniem ludziów. 😉

Dość ciężkie dwa dni w pracy. Z drugiej strony dobrze jest się przekonać, czy zdzierżę przy fotelu tyle czasu pod rząd. Tyle razy pisałam o szukaniu drugiej pracy, że w końcu eksperymenty czas zacząć. 😉