Kategorie
Archiwalne Osobiste

Nie ułatwiam

Od kilku dni, zawsze o nieodpowiedniej porze, dzwonił ktoś z „numeru prywatnego”. Na mój osobisty numer prywatny, więc działałam na zasadzie „jeśli kocha, to zadzwoni jeszcze raz”, zresztą i tak nie miałam jak oddzwonić, skoro ukryli numer (jeśli dzwonią na firmowy, to oddzwaniam). Nieodpowiednia pora dla mnie to a) stoję przy fotelu w pracy i coś robię, b) akurat prowadzę samochód.

Dzisiaj ów „numer prywatny” zastał mnie pod blokiem, jak już dojechałam z pracy po obraniu trasy alternatywnej, krętej, ciemnej, nieco dłuższej od standardowej, ale za to bez stania w korku przez prawie godzinę. Odebrałam i usłyszałam melodyjkę, co jeszcze dodatkowo mnie zirytowało (poziom irytacji był podniesiony przez trudne warunki drogowe i fakt, że to czwartek). Zaczęłam chować nawigację i zbierać rzeczy z tylnego siedzenia samochodu. Melodyjka sobie pograła, w końcu odezwał się pan z drugiej strony:

– Dzień dobry, Ktośtam z mBanku, czy rozmawiam z panią [nazwisko do wiadomości redakcji]?
– Tak, ale jeśli dzwoni pan z ofertą kredytową, to nie jestem zainteresowana.

Tadam.

Pan troszkę zgaszony przez sekundę się zawahał, ale ostatecznie próbował ze mną dłużej pogadać, ostatecznie został poczęstowany typowym tekstem „to ciekawe, ale jeszcze sobie poczytam na ten temat i się ewentualnie zgłoszę” oraz żalami nad tym, jak to właśnie wróciłam z pracy i muszę jeszcze do mieszkania dojść.

Ogólnie rzecz biorąc dla telemarketerów staram się być miła. To też praca i oni mają być upierdliwi. Raz tylko naprawdę się wku*wiłam, kiedy po kilku dniach odmawiania skorzystania z jakiejś oferty wtedy-jeszcze-Ery dzwonili do mnie z tym samym chyba pięć czy sześć razy w ciągu jednego dnia. Siódmego razu nie odebrałam i dali sobie spokój.

Wczoraj po bloku chodził ktoś (chyba ksiądz) i sprzedawał opłatki. Niestety trafił na ten moment, kiedy mogłam mu dać albo wszystkie drobniaki (miałam 4 zł) albo grubaśne (50 zł), ale na to drugie nie było mnie stać. Trudno, nie dołożyłam się znacznie do budowy kaplicy. „Ważne, że od serca”. Taa, jasne. Za następnymi drzwiami mieszkają podobnoż świadkowie Jehowy, ciekawe, ile zdziałał u nich…

Jutro jadę do studium medycznego pogadać o ewentualnej współpracy od stycznia. Jeszcze nie wykłady, ale przygotowania do egzaminu. Wolałabym to pierwsze, łatwiej się przygotować…

Właśnie w statystykach zauważyłam, że czyta mnie studentka stomatologii. Cieszę się, bo dentystów w blogosferze w porównaniu z lekarzami jest chyba jak na lekarstwo… Albo ja źle szukam. Bądź też wcale nie szukam, tylko trafiam okazjonalnie. Co też jest bardzo możliwe.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Liebster blog

Getpink znana też jako bezik wskazała m.in. mnie, cobym wzięła udział w tym, hmm, plebiscycie blogowym? Polega on na odpowiedzeniu na 11 pytań wskazującego, wskazaniu kolejnych 11 uczestników i zadaniu im swoich 11 pytań. Ponieważ jednak dzisiaj jest typowy czwartek (stali Czytelnicy powinni wiedzieć, co to oznacza, jeśli chodzi o moją pracę), to na razie ograniczę się tylko do tego pierwszego kroku, po czym pójdę pod prysznic i spać w moim nowiutkim, wygodnym łóżeczku. Albowiem moja wena twórcza poszła się bujać wraz z podejrzeniem złamania guza szczęki podczas próby ekstrakcji zęba u mojego ostatniego pacjenta. (kto nie wie, co to guz szczęki, niech se wygugla. I nie chodzi o nowotwór.)

Oto pytania od getpink i moje odpowiedzi:

1. Logicznie rzecz biorąc czy ufając intuicji?
Jak się da, to logicznie, jak można, to intuicyjnie. Wiem, że to wykrętna odpowiedź, ale generalnie jestem fanką logicznego myślenia i próbuję podchodzić do życia rozsądnie i trzeźwo. Czasami jednak się nie da i dobrze jest wtedy zaufać intuicji.

2. Słonecznie opalona czy dumna i blada?
Naprawdę chciałabym kiedyś opalić się na zdrowy brąz, żadnej chamskiej solarki czy coś w tym stylu. Niestety moje wylegiwanie się na słoneczku zwykle kończy się oparzeniem słonecznym i zwiększeniem ilości piegów (które bardzo lubię). Więc nawet jeśli chciałabym inaczej, to pozostaję bladolica.

3. Szpinak czy botwinka?
A jak smakuje botwinka, bo nie kojarzę?

4. Rock czy hip-hop?
Zdecydowanie i bez wahania rock.

5. Góry czy morze?
Zdecydowanie i bez wahania morze. Góry wyglądają pięknie, ale z chodzeniem po nich jest już gorzej.

6. Wierność czy namiętność?
Wierność.

7. Trudniej jest ci się smucić czy cieszyć?
Chyba smucić. Łatwo się przejmuję różnymi rzeczami, ale wbrew mojemu częstemu wyrazowi twarzy smucę się rzadko.
Tak BTW, mój obecny idol, Jeremy Renner – ten od „The Hurt Locker” i paru innych filmów – jest nazywany „Hollywood man of intensity”, ale on łatwość utrzymania takiego tytułu tłumaczy tym, że po prostu tak wygląda jego twarz, jak rozluźni jej mięśnie – tzw. resting face. Taka mała dygresja. Kto nie siedzi na tumblrze, ten nie wie, o co chodzi :(.

8. Pływanie czy klub fitness?
Pływanie, chociaż moja pasja prób utopienia się niestety nie przetrwała za długo :(. Ale nauczyłam się unosić na wodzie i wypady do aquaparków będą teraz sprawiały mi więcej frajdy :).

9. Co dla ciebie ważniejsze: zmysł wzroku czy zmysł słuchu?
Chyba wzroku. 

10. Perfumy zwiewne czy oszałamiające?
Leciutkie, słodkie i zwiewne.

11. Mieć czy być?
Bycie jest podstawą wszystkiego.

 

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Wiernych fanów…

informuję, iż żyję.

Dzisiaj przyszło wszystko to, co zamówiłam, czyli regał, łóżko i materac. Jestem na etapie opróżniania kartonów z sypialni (do czego był mi potrzebny regał) i zastanawiam się, czy złożyć łóżko już dzisiaj, czy jednak zaczekać z tym do jutra albo środy.

Ciekawe, jak jutro będzie wyglądał mój lewy kciuk, bo przy składaniu regału było trochę wbijania gwoździków (i związanych z tym omsknięć się młotka). Ale poradziłam sobie sama (chociaż nie bez zgrzytów)! I jestem z siebie szalenie dumna. W weekend będzie tu już wyglądało bardziej „docelowo”.

Rozpakowywanie idzie mi bezstresowo, bo z myślą, że skoro rozkładam rzeczy w graciarni, to z definicji ma być w niej bałagan. I tak na razie większy burdel jest wszędzie indziej w tym mieszkaniu.

Czekam na upieczenie się chlebka (niestety za późno nastawiłam maszynę i ucztę z gorącym chlebem będę miała dopiero przed 21) i wracam do rozpakowywania pudeł.

Jutro rano przy wyjściu do pracy będę musiała wynieść w końcu na śmietnik kilka kartonów, bo wszystkie zalegają mi po kątach, a zostać mogą tylko te po sprzęcie elektronicznym.

Ot, proza życia 🙂

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Żesz kurczę po studencku

Na zajęciach bodajże z psychiatrii (albo z neurologii, nie jestem pewna, studia skończyłam dwa lata temu 😉 ) mieliśmy seminarium z zaburzeń snu. Mówiono między innymi o bezdechu sennym. Pokazano nam wykresy podsumowujące kompleksowe badanie snu u osoby zdrowej i osoby z bezdechem.

Ogólnie wykres zawierał fazy snu, wysycenie krwi tlenem, oddychanie i tym podobne rzeczy.

Żeby wypocząć podczas snu, trzeba osiągnąć jego głęboką fazę – teraz nie jestem pewna, czy to REM, czy czwarta faza.

Bezdech senny polega na, jak się łatwo domyśleć, krótkotrwałym ustaniu oddechu. Jest kilka różnych przyczyn. Ogólnie rzecz biorąc chory chrapnie kilka razy, po czym przestaje oddychać na kilka-kilkanaście sekund, znowu chrapnie, przestaje oddychać i tak w kółko. Kiedy przestaje oddychać, wysycenie jego krwi tlenem siłą rzeczy spada. Mózg to wyczuwa i zmusza organizm do dodatkowego wysiłku przy oddychaniu – dodając do tego przeszkodę w nabraniu oddechu słyszymy chrapanie. Kilka oddechów, poziom tlenu powraca do normalnego, mózg „przysypia”. Pół minuty później sytuacja się powtarza.

Największy problem przy bezdechu to nie jest chrapanie. To te spadki wysycenia krwi tlenem i wybudzanie się mózgu (czego pacjent nie rejestruje świadomie), żeby przywrócić oddychanie. W rezultacie chory nigdy nie osiąga głębokiej fazy snu i bez względu na to, ile czasu spędza na śnie, drzemkach itd., nie jest w stanie się wyspać.

Mój Rodziciel przyznał się, że ostatnio coraz częściej brakuje mu słów. Kiedyś pasjonat modelarstwa, dziś po powrocie z pracy większość czasu przesypia. Jest wiecznie zmęczony, ostatnio czuł mierny ból w klatce piersiowej. Choruje na nadciśnienie i przeżywa dużo stresu związanego z pracą. I mu się nie wytłumaczy, że jego chrapanie to nie tylko dyskomfort. Dlatego jeśli ktoś z Czytelników posiada jakieś fachowe materiały z tematyki bezdechu i ma dostęp do wykresu, o którym wspomniałam wcześniej (szukałam w Googlach, nie znalazłam), bardzo proszę udostępnić mi skan. To nie będzie na użytek komercyjny, tylko celem przemówienia do czyjejś wyobraźni.

A skąd taki temat notki? Bo przeklinam siebie, że na studiach nie zadbałam o kopię poszukiwanego wykresu, a na mojej wiosze o porządną bibliotekę naukową jest bardzo trudno.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Święto Wszystkich Świętych zaliczone

Czas zacząć w sklepach bożonarodzeniowe promocje!


A tak w ogóle to dzisiaj miałam dzień robienia porządków. Pomyłam naczynia, które zbierały się w zlewie od dwóch dni, wyprałam dwie pralki prania, odkurzyłam mieszkanie i wyprasowałam część rzeczy z poprzednich „pralek”. Poprzestawiałam trochę rzeczy Rodzeństwa w szafach i w ten sposób zwolniłam na swój użytek kilka półek. Ustawiłam swoje dane w wypasionej wadze łazienkowej, którą dostałam na parapetówkę. Wpadłam na obiad, ciasto i kawę do domu, potwierdziłam, że mam fajne chrześnice, ale własnych dzieci nadal nie chcę mieć. Po katolicku na cmentarzu niestety nie byłam. Pojadę jutro, w drodze na zakupy.

Wczoraj odwiedziły mnie trzy straszne dziecięce ekipy, w tym jedna zwiała, zanim otworzyłam drzwi. Zostałam z worem owocowych cukierków.

Właśnie zaczyna się piec mój pierwszy chlebek. Używam gotowej mieszkanki i maszyny do chleba, więc wielka filozofia to nie jest, ale jestem ciekawa, co wyjdzie :).

Aż mi dziwnie, że mam cztery dni wolnego i ani jednego dyżuru. Jutro i w sobotę będę siedzieć w mieszkaniu w oczekiwaniu na telefon w sprawie mebli. Mam nadzieję, że dotrą, bo potem odebrać je będę mogła dopiero w środę :(.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Nie chce mi się

Łojezu jak mi się nie chce.

Powinnam zrobić małe prasowanie. Wymiana żwirku w kociej kuwecie mnie nie ominie. Prasowanie zostanie na jutro.

I nie mam ochoty już spać na mojej cudownie twardej wersalce, chcę swoje łóżko. To nic, że właśnie zdałam sobie sprawę, że materaca jeszcze nie zamówiłam…

Co chyba zaraz nadrobię.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Jedna z większych zalet nowej lokalizacji

Jak padający od czasu do czasu (ostatnio częściej 🙁 ) akumulator w końcu odmówi posłuszeństwa, to się nie panikuje, tylko grzecznie drepta przez 10 minut na stację kolejki miejskiej i się ląduje w pracy z niewielkim opóźnieniem.

W poprzedniej lokalizacji dojazd do mojej pracy wymagał samochodu. Bez niego byłaby to podróż piechotą, autobusem (który jeździ co pół godziny), kolejką (która do pracowej miejscowości jeździ co dwie godziny) i piechotą. Szacowany czas dojazdu: strach pomyśleć, poniżej godziny na pewno nie.

Jutro niestety będzie pobudka przed szóstą. Pociąg mam o 7:03, ostatni sensowny powrotny o 19 (później o 21), co nie byłoby problemem, gdyby nie to, że na 18:30 mam pacjenta. Jutro będzie kombinowanie z grafikiem, bo całe szczęście zrobiła się luka i może uda się to wszystko jakoś poprzesuwać…

Mrówka uczy mnie pisania bez patrzenia w klawiaturę. Kocica uwielbia ustawiać się między mną a ekranem laptopa.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

„Skyfall”

Daniela Craiga w roli Bonda trawię i lubię. Przed obejrzeniem „Casino Royale” było z tym gorzej, ale okazało się, że facet po prostu kiepsko wychodzi na zdjęciach. Na ekranie wyglądał już OK. To, że to pierwszy blondyn w tej roli wcale mi nie przeszkadza. Ma niesamowicie blade, niebieskie oczy.

„Casino Royale” bardzo polubiłam i widziałam już kilka razy. Był to udany „reboot” serii (Bond w czołówce otrzymuje swoją licencję na zabijanie) i na pewno będę jeszcze do tego filmu wracać.

Druga część tego „rebootu” – „Quantum of solace” – już mniej mi podeszła, głównie ze względu na zmianę klimatu na śmiertelnie poważną. Ten akurat film widziałam tylko raz i chociaż słabo go pamiętam, nie mam ochoty do niego wracać, choć generalnie jako thriller był udany. Do Bondowskiej serii pasował już średnio.

Na „Skyfall” szłam więc z mieszanymi uczuciami. Trailery zapowiadały utrzymanie się klimatu z „Quantum…”, chociaż dodano do tego hipsterskiego Q. Z kina wyszłam wczoraj w stanie wielkiego „squee!”.

Powrót do luzu! Było weselej niż w „Casino Royale”, padło sporo świetnych tekstów, akcja posuwała się wartko naprzód, było śmiesznie, dramatycznie, momentami rosło napięcie, były Bondynki i sporo smaczków (typu [spoiler!] Q: Spodziewałeś się wybuchającego długopisu? Już się w to nie bawimy” [/spoiler]), ostatecznie historia Bonda w pięćdziesiątą rocznicę premiery pierwszego filmu zatoczyła wielkie koło (nie zdradzę, o co w tym chodzi) i nie mogę się doczekać dalszego ciągu.

To prawdziwie Bondowski film w starym stylu, gwarantujący genialną rozrywkę dla tych, którzy lubią takie klimaty, bo oczywiście nie każdemu musi to podchodzić. Polecam.

Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

Złamas

Czwórka dolna po leczeniu endo, niedopełniona, boląca (kiedyś, po moich działaniach przestała), więc trzeba ją udrożnić. Zastosowałam ciężką artylerię w postaci udrażniaczy mechanicznych. Po usunięciu starego wypełnienia kanału (olejek eukaliptusowy rulez) udało się posunąć do przodu o 0,2 mm. Innych narzędzi niet, choć to wyraźnie jest już tępe. Mówię do asystentki, że trzeba takie zamówić, i to nie takie „Hodstremowe„, tylko ze skrętem jak pilniki K. Hodstremowych pilników (czyli pilników H) nie lubię, bo nie ufam narzędziom, które w teorii mogą się łatwo zaklinować i złamać.

W pewnym momencie udrażniania kątnica „wpada” mi z narzędziem do kanału. Znaczy a) albo przebiłam się do ozębnej, ale nie zgadza się to z endometrem i pacjent nie podskoczył, albo b) mam złamasa.

Oczywiście było to b.

W kątnicy zostało pół „części pracującej” narzędzia. Jeszcze spokojnie zerkam do zęba – widać narzędzie. Delikatnie pogmyrałam pilnikiem K przy odłamanym fragmencie (latał łatwo po kanale), w końcu udało się wyciągnąć go w całości pęsetą. Na tym zakończyłam tę wizytę, mam nadzieję, że do następnej nowe udrażniacze już będą dostępne…

A takie emocje mogły być, widzita. A wyszło samo ;).

Fani na FB wiedzą już, napiszę też tutaj: kupiłam sobie stół. Niniejszym meble w pokoju dziennym mam kolorystycznie każde z innej parafii, chociaż przodują w tym fronty szafek kuchennych, które, choć kupione w jednym kolorze, dzisiaj stanowią dość ciekawy widok. Z racji wniesienia rozebranego stołu i zeżarcia ptysia celem uczczenia tego faktu, notka jest, jak widać, ponownie nieskładna i na tym zakończę tę dzisiejszą opowieść.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Ups, dorosłość

Wczoraj wieczorem stanęłam dość bezradnie przed szafkami kuchennymi, czego przyczyną był napad świadomości, że karma dla kotów jest na wykończeniu i że w sumie to bym sobie jajecznicę zjadła, ale jajka wyszły w piątek. I chleba nie ma i nie mam go gdzie o tej porze kupić, ale jechać na zakupy gdzieś dalej wybitnie mi się nie chce po wojażach gdańsko-gdyńskich.

Całe szczęście okazało się, że chleb jeszcze był w zamrażalniku, a kotom tłuszczyku nie brakuje, więc jak dostaną ostatnią porcję karmy jutro rano i zaczekają do wieczora na mój powrót z pracy, od rodziców i z zakupów, to im się krzywda nie stanie. Mrówka najwyżej będzie się bardziej pałętać pod nogami i miauczeć z wyrzutem.

Wczoraj prawie udało mi się rozpakować drugi (z dwóch) duży karton z ciuchami. Codzienne ubrania ładowałam do szafy, która wczoraj dorobiła się drążka (śledzący wydarzenia na FB wiedzą, o co chodzi 😉 ), pozostałe do mojej starej szafy narożnej. Przerzucam też rzeczy mojego Rodzeństwa z szaf do biura/graciarni, zajmując swoimi drobiazgami w ten sposób zwolnione miejsce. Muszę zacząć składać kartony i wyrzucać te, które nie będą mi już potrzebne (czyli nie są po moim sprzęcie), wtedy zrobi się więcej miejsca. Kiedy skończę to rozpakowywanie – nie wiadomo, zwłaszcza, że wszystko niezbędne do życia jest już dostępne pod ręką, a nie w pudle. To nie wróży za dobrze postępowi prac.

Dzisiaj zaopatrzyłam się w proszki do prania i przywiozłam z domu swoją ukochaną tablicę korkową, ale z racji też innych zakupów to ostatnie zostało w samochodzie i wniosę ją dopiero jutro po pracy, bo kilkukrotne drałowanie na trzecie piętro w stanie twarzopadu przyjemne nie jest.

Koniec urlopu, który dla mnie zleciał jak bardzo intensywny weekend (mimo czwartku praktycznie w całości przespanego z powodu słabej grypki-jednodniówki). Jutro do pracy 8:00-18:30. We wtorek to samo. W środę po pracy do nie-wiem-której załatwiam dwie opony zimowe i chyba miałam zrobić coś jeszcze, ale nie pamiętam, co. Prawdopodobnie kupić sobie stół, ale nie będzie miał go kto wnieść na wspomniane trzecie piętro. Łóżko kupię też cholera wie, kiedy, pewnie skończy się na jakiejś tańszej ramie z BRW i pal licho póki co bladą kolorystykę sypialni. Prowizorka jest najtrwalsza.