Licznik po lewej stronie bloga był ustawiony do 13, więc jeszcze chwilka, ale zdążyłam wrócić już do domu po dość owocnej pracy, choć z chwilą stresu – matula usiadła na fotelu i przypadek był niespecjalnie zachęcający.
Imprezowania nie było. Może przywiozę jakieś ciasto w poniedziałek. Nowej umowy nie mam jeszcze podpisanej, ale pacjenci są zapisani, więc może w przyszłym tygodniu wszystko się wyjaśni.
Będzie inaczej?
Nie. Tylko za dwa tygodnie będę miała prawo wypisywać własne recepty, a nie brać druczki od szefa.
Trzęsienia ziemi i urlopu bezpłatnego niet.
Niniejszym zakończyłam „akademicki” etap szkolenia zawodowego.