Jako kierowca nie znoszę, kiedy podczas jazdy z prędkością 80-90 km/h ktoś „siedzi mi na ogonie”.
Długi odcinek mojej trasy do pracy to droga krajowa, z ograniczeniem 90-70 km/h i podwójną linią między pasami ruchu. Ludzie jeżdżą tamtędy bez większych szaleństw, ale też bez blokowania – zawalidrogi zazwyczaj przylegają do szerokiego pobocza i jakoś się jedzie. Osobiście jeżdżę dość dynamicznie i nie boję się „średnich prędkości” (spokojnie i bez stresu wyciągam tam 80-90 km/h), więc korka nie powoduję. Czasami jednak zdarzy się, że ktoś w mocniejszym samochodzie trzyma się mojego tyłu w odległości jakichś 2-3 metrów i to mnie strasznie wkurza. A co, jak ktoś wyleci mi na drogę i będę musiała gwałtownie zahamować? Na kogo spadnie wina za szkody? Pomijając fakt, że nawet, jeśli nie na mnie, to naprawa i wyciąganie kasy z ubezpieczalni to zawracanie głowy.
Dzisiaj widziałam inny przykład bezsensowności siedzenia na ogonie. Samochód przede mną. Ja trzymałam się w bezpiecznej odległości, wóz terenowy trzymał się blisko samochodu przed nim. Co chwilę widziałam u niego zapalanie się świateł hamowania, podczas gdy ja, cały czas jadąca w tej samej odległości od niego, nie nacisnęłam hamulca ani razu.
Jaki w tym sens?
PS.: Podobnie jaki jest sens zamieszczania reklam na blogu, skoro i tak nikt w nie nie klika? 😉