Poniedziałek. Potencjalny dzień ojezuojezuniewiemjaksięnazywamtylejestroboty. Pacjentów z bólem bagatela 2, dwa ostatnie miejsca w grafiku puste. Przychodzi przedostatni zapisany pacjent.
– Pani doktor, po mnie był zapisany mój tata, ale nie może przyjść. Czy jest możliwe, żeby zrobić u mnie więcej zębów?
Skinęłam głową. Sprawdzam kartę. Do zrobienia cztery zęby, po dwa z dwóch stron szczęki, jeden do obserwacji. Pacjent znieczulenia nie chce. No dobra, to wiercimy. Jeden ząbek (na żującej, prawie-ulubiony ubytek dentystów) rozwiercony, potem drugi (na żującej i stycznej). Ubytki przygotowane do wypełnienia, najpierw założyłam wypełnienie chemoutwardzalne (takie, co samo twardnieje po wymieszaniu składników) do jednego, potem światłoutwardzalne do drugiego zęba. Wypełnienia stwardniałe, dostosowane do zgryzu.
– Mamy jeszcze dużo czasu – rzekłam. Zegar wskazywał godzinę wizyty taty mojego pacjenta, poczekalnia była pusta. – Wytrzyma pan na tyle długo, bym zrobiła przynajmniej jeden ząb z drugiej strony?
Pacjent się zgodził. Dobrałam się do dwóch pozostałych zębów, w obu przypadkach była żująca/styczna. Wypełniłam tymi samymi materiałami. Pacjent w świetnym humorze wyszedł z gabinetu z zaleceniem kontroli za pół roku.
Prawdopodobnie trochę przesadziłam. Nie mam pojęcia, jak ów pacjent się czuł niedługo po zabiegu, w końcu siedział jakąś godzinę z otwartymi ustami. Ja już chyba miałabym problem, ale moje stawy skroniowo-żuchwowe też nie są najsprawniejsze. Budzi to jednak pewną satysfakcję, móc powiedzieć pacjentowi, że ma wszystkie zęby wyleczone i spokój na kilka miesięcy.
Poza tym, jestem ofiara. Co chwilę się zdarza, ze jeśli mówię asystentce, co robię i w którym zębie, to się mylę w numeracji. Myślę i mówię co innego.
Notka zapchajdziura, żebyście wiedzieli, że żyję. Komentarzy się nie spodziewam. 😉