Całą poprzednią niedzielę (13 stycznia) Mrówka przespała. Siedziałam cały dzień w domu, nie zauważyłam, żeby coś zjadła. W dodatku zaczęło jej lekko łzawić prawe oko.
Do weterynarza wybrałam się dopiero w środę, kiedy już Mrówka czuła się lepiej. Oko dalej nieco łzawiło, ale jadła i gadała po staremu – ogólnie szło ku lepszemu. Dostała krople antybiotykowe do oczu, Biostyminę, tabletkę na odrobaczenie i Rutinoscorbin. Z tego wszystkiego tylko ostatniego nie udało się zaaplikować. Chyba sama zjem.
W piątek wieczorem zauważyłam, że z tym łzawiącym okiem dzieje się coś niedobrego – zaczęło puchnąć. W sobotę rano obrzęk był już tak duży, że zaczekałam na dotarcie MM i razem pojechaliśmy do weta.
Dostała inne krople i kołnierz ochronny, bo podejrzewano, że podrażniła sobie oko łapą. Dokupiłam obróżkę (czarną w kwiatki i z dzwonkiem, innej, mniej obciachowej, nie było). W domu zamieniliśmy biedną kotę w żyrandol.
Początkowo była kompletnie skołowana. Zahaczała kołnierzem o meble, próbowała wyjść tyłem z tego ustrojstwa. Dzwonek był dodatkowo pognębiający. Ogólnie początkowo nie mogliśmy przestać się z niej śmiać (okrutnicy). Do wieczora Mrówka pogodziła się z losem i poruszała się już nieco sprawniej, ja zaś odcięłam dzwonek od obróżki.
W niedzielę całe prawe oko zaszło jej dodatkowo opuchniętą trzecią powieką. Kiedy po południu próbowałam pojechać znowu do weta, okazało się, że w samochodzie siadło mi sprzęgło. W stanie rozpaczy zadzwoniłam na pierwszą linię obrony, czyli do rodziców. Przyjechała mama i zawiozła mnie i Mrówkę do weta. Tam kota została potraktowana trzema zastrzykami w tyłek. Wizyty, niestety, trzeba powtarzać.
Dzisiaj rano jednak oko było zupełnie odsłonięte, więc moja czarna rozpacz nieco zszarzała ;).
Z powodu choroby kota i awarii samochodu zmienił mi się plan dnia – musiałam odwołać wszystkich trzech pacjentów z prywatnej popołudniówki i ostatniego pacjenta z porannej zmiany na NFZ, bo z wiochy, gdzie pracuję, ciężko jest się wydostać komunikacją miejską. Na pociągi i autobusy będę skazana przynajmniej do czwartku. Jutro kotę do lekarza zawiezie była właścicielka Mrówki (moja siostra), zastanawiam się jeszcze, jak urządzić środę i czwartek. W środę po południu będzie holowanie auta do warsztatu (ale między pracą i tą operacją powinno mi się udać pojechać do weta), w czwartek rano – mam nadzieję – odbiór. Ogólnie praca przeszkadza w ratowaniu zwierza.
Dzisiaj zaczynam zajęcia w studium medycznym. Będzie beznadziejnie, ale może później uda się z tego zrobić coś sensownego.