Bo dzień pracy krótki i niezbyt męczący (czasami), po pracy basen, po basenie taka myśl, iż jeszcze tylko dwa dni w przychodni, w tym jeden w ogóle bez pośpiechu, bo prywatny, i zacznie się weekend.
Bo ja weekendy zaczynam już w czwartki wieczorem 🙂
A w weekendy robię różne fajne rzeczy. Od końca sierpnia w ogóle fajniejsze niż kiedykolwiek. Ich jedyną wadą jest to, że bardzo szybko mijają.
W pracy mam już powoli po dziurki w nosie leczeń kanałowych. Nie chcę się zrobić wredna, żeby pacjenci z bólem mówili „tylko nie do tej pani”, ale aż by się chciało czasami takiego jednego trzonowego dziada złapać w kleszcze i pozbyć się go raz na zawsze, a nie, że bolą dwa zęby obok siebie („Bolały już wcześniej?” „Nie. Pobolewały trochę” – a o co pytałam? Wrr) i oba są do zatrucia i będę się z nimi pierdzieliła nie wiadomo, ile czasu, pewnie znowu mi się złamie jakieś narzędzie (jutro będę walczyć z kawałkiem miazgociągu :/) i ogólnie czasem mam już dość. Brak pacjenta na „kanały” zasługuje niemal na święto.
Nie chce mi się nic.