Każdy dzień w pracy dentysty niesie coś innego. Każdy pacjent to indywidualny przypadek, który trzeba odpowiednio potraktować. Nawet, jeśli przychodzi kilka podobnych przypadków jeden po drugim, nie mogę powiedzieć, że o, u pana zrobię dokładnie to samo, co u tamtej pani. Tak samo ukształtuję ubytek, założę taki sam kolor i wielkość materiału. Bułeczki sobie można formować w ten sposób, u ludzi to tak nie wygląda.
Ale czasami się zdarza, że jakiś konkretny zabieg czy przypadek określa cały dzień, bo „przychodzi” serią.
Na przykład są dni chirurgiczne. Co drugi pacjent (znaczy wszyscy bólowi) żegnają się u mnie z jakimś swoim zębem. I nie dlatego, że takie jest moje postanowienie, ale dlatego, że do niczego innego się te zęby nie nadają…
W upały zdarzają się dni ropne. Wtedy schodzi kilka skalpeli, a ja dzielę się z asystentką usatysfakcjonowanym „mlask mlask” na widok zielonkawej, gęstej cieczy, wypływającej z wytworzonej przeze mnie dziurki w śluzówce .
Dni „endodontyczne” mnie męczą. Leczenie kanałowe to czasochłonna, mało zyskowna dłubanina z dużym ryzykiem trudności i powikłań. Znacznie bardziej lubię zwykłe leczenie próchnicy.
Niedawno miałam z kolei dzień obolałych osiemnastolatków. Trzech panów lat około 18 wyszło ode mnie z terminem na wizyty na leczenie kanałowe dolnych trzonowców. Szef się ucieszy, bo część poleci do niego ;).
Szkoda, że dni, w których nie ma żadnych kanałów, zdarzają się bardzo rzadko.
Są dni nudne, kiedy pacjenci serią nie przychodzą. Są dni z robotą po pachy, kiedy przychodzą wszyscy wcześniej zapisani plus dodatkowi, z bólem. Są też dni zrównoważone, kiedy po prostu przyjmuje się kolejnych pacjentów bez nerwów, bez obsuw, jest czas na zjedzenie ciacha po trzech godzinach pracy, jest miło, satysfakcjonująco i po wyjściu z przychodni ma się jeszcze siły na cokolwiek.
Ale zazwyczaj co pacjent, to coś innego.
I tak też jest fajnie.
W odpowiedzi na “Dni seryjne”
Czyli wszedzie podobnie 🙂