Weekend miałam wybitnie wycieczkowy. Wczoraj 12 godzin poza domem z okazji wypadu do Borów Tucholskich, dzisiaj prawie 9 godzin poza domem z powodu wypadu do Władysławowa.
Wczoraj po powrocie ze zdziwieniem stwierdziłam, że kurczę, została mi jeszcze cała niedziela!
Dzisiaj zostawiłam samochód pod dworcem kolejowym i najgorszy etap podróży przejechałam, siedząc dość wygodnie w pociągu Przewozów Regionalnych. Zrobiłam to, ponieważ wiedziałam, że jeśli pojadę samochodem, to a) dostanę szału przy szukaniu miejsca parkingowego, b) droga powrotna zajmie mi znacznie więcej czasu, niż by to sugerowała stosunkowo niewielka (ok. 30 km) odległość między moim miejscem zamieszkania a celem podróży. Pociągi jeżdżą średnio co półtorej-dwie godziny, więc można wysiedzieć te 40-55 minut, a nie wkurzać się po drodze.
Z Władka (opanowanego przez samochody mieszkańców województw głównie mazowieckiego, łódzkiego i wielkopolskiego) wróciłam ze skórą ładnie miejscami… oparzoną przez słońce. Na razie jestem estetycznie czerwona w niektórych miejscach, za dwa dni zacznie mi płatami schodzić naskórek. Już się cieszę.
Pierwsza część tytułu notki odnosi się do drugiego akapitu. Spędzając sporo czasu poza domem, bez pośpiechu, ale robiąc same przyjemne rzeczy, można stwierdzić, że weekend znacząco się wydłuża, ale tak pozytywnie. Gdyby nie moje wycieczki, to pewnie całe dwa dni przesiedziałabym przed kompem i miała poczucie straconego czasu. A tak zaliczyłam plażę i ciekawe okolice. Same zalety.
Druga część tytułu notki odnosi się do końca czwartego akapitu. Rozmowę na temat reakcji skóry na słońce odbyłam z rodzicami podczas sobotniej wycieczki, kiedy to moje lewe ramię, nieco intensywniej od prawego wystawione na działanie promieni słonecznych, zaczęło się czerwienić. Rodzice i ja opalamy się w ten sam sposób – kąpiele słoneczne zawsze przypłacamy oparzeniami. Jedynym wyjątkiem w naszej czwórce jest moja siostra, która ma cerę nieco ciemniejszą i zwykle od razu brązowieje. Przekazała zresztą tę cechę swojej pierwszej córce (o drugiej córce nie mam danych w tym zakresie). Zastanawialiśmy się, skąd się u niej to wzięło, oczywiście wyszło, że z genów – „śniadym” bywał również nazywany brat mojego taty. Zatem rodzeństwo moje wylosowało nieco lepszy pakiet genów, jeśli chodzi o opalanie.
A ze mnie w pracy będą się jutro śmiać. Bo czerwona jestem na łydkach, stopach, gębie, rękach (od przedramion do łopatek), dekolcie i plecach w okolicach krzyża. I będę jęczeć i skomleć, ale mam za swoje. Było się lepiej smarować mleczkiem do opalania.
Idę spać…
OSTRZEŻENIE: Nie wchodźcie na Wikipedię. Wejście na jeden artykuł poskutkuje przeczytaniem dwudziestu kolejnych.