Znowu duża część pacjentów nie przyszła… Wymagają szacunku dla swojego czasu, a sami naszego nie szanują.
Z okazji stażowej „studniówki” kupiłam ciasto marcello i w sumie się całe rozeszło (z moją własną pomocą, dobre było).
Na początku mieliśmy trochę zamieszania z pacjentami, ale ostatecznie od ok. 15 była już nuda. Zresztą skorzystała na tym moja asystentka: korzystając z obecności asystentki-stażystki ze szkoły wyleczyłam jej jednego ząbka. Trochę łatwiej się leczy kolegów z pracy niż własnych rodziców, chociaż presja nadal jest. Poza tym, zapisałam się znowu do „kolegi” po fachu (cudzysłów, bo pan doktor jest dobre kilkanaście lat ode mnie starszy), bo mi się guzek zębowy z lekka ukruszył. W ogóle dziwnie wygląda (sprawdzałam dziś, posługując się lampą od unitu, lusterkiem stomatologicznym i takim podręcznym) i ciekawe, co z tego wylezie. Pan doktor znowu na mnie nie zarobi. 😉
Niestety, wredota naszych pacjentów nijak się odbiła na czasie mojego powrotu do domu, bo ostatnia sztuka dzielnie dotarła. Kończyłam u niej leczenie kanałowe, więc chociaż trochę kaski do firmy wpłynęło ;). Swoją drogą, pacjent miał ciekawie rozłożone kanały w górnym trzonowcu: policzkowy, środkowy (żadna perforacja, tylko ujście kanału na środku dna komory) i podniebienny. Zwykle są dwa policzkowe i jeden podniebienny. Taki myk. Nie lubię leczyć kanałowo górnych trzonowców…
W ostatniej chwili przypomniałam sobie o jutrzejszym Dniu Ojca. Autko to fajna rzecz, można z mojej wiochy dostać się w 20 minut do cywilizacji, kupić coś odpowiedniego i niecałą godzinę później już być z powrotem w domu :).
Trochę chaotycznie, bo padnięta dość jestem.