1. fajnie.
Kiedy dziecko całą wizytę przesiedzi wzorowo na fotelu. Albo kiedy pacjent pożegna cię szczerym i dobitnym „Dziękuję”. Albo jak odbudowa przedniego zęba wyjdzie tak ładnie, że w ogóle nie widać, że połowa całości to klasyczny kompozyt.
2. fascynująco.
O poranku lubię widok nawiniętej na miazgociąg miazgi ;). Wkłada się takie narzędzie do kanału zębowego, obraca kilka razy i wyciąga z nawiniętym szarawym (bądź czerwonym) czymś. Mlask mlask. Książkowo. Po to są miazgociągi.
3. osłabiająco.
Pacjent z obrzękiem, podobno od wczoraj. Obmacuję delikatnie zmianę… I ze szczeliny między zębem a dziąsłem zaczyna się niemal wylewać brązowa, śmierdząca ciecz. I nie można wtedy zemdleć. Ogólnie osoby, które panicznie boją się igieł, widoku krwi (a tej nie brakuje, nawet w stomatologii zachowawczej, o chirurgii nie wspomnę), widoku ropy czy masakry w ustach powinny się zdecydowanie zastanowić, czy się nadają na dentystę.
4. męcząco.
O tym już było. Czasem, jak dziś, nie ma nawet specjalnie czasu, żeby łyknąć herbaty czy coś zjeść. Z jedzeniem ograniczam się do minimum, żeby mi w brzuchu nie burczało. Bo powinnam skończyć za godzinę, a na poczekalni jeszcze trzech pacjentów (potencjalnie -1,5-2 godziny pracy). W takie dni chce się udusić wszystkich pacjentów, którzy przychodzą z bólem po określonej godzinie.
Notka bez sensu, bo padam na dziób. Dzisiaj w pracy miałam w sumie trzy ostatnie punkty. Ale chciałam coś wkleić, więc macie to. O.
A tak w ogóle, jeśli znajdzie się ponad 25 osób, które lubią profil bloga na FB, to będę mogła owemu profilowi przypisać tzw. nazwę użytkownika :>. W tej chwili jest ich tak naprawdę 22 (ramka tutaj nie zaakceptowała faktu, że ktoś przestał ją lubić 😉 ).