… iż w czwartek wpadłam do Gdańska, zostawiłam papiery w Izbie Lekarskiej i w przyszłym tygodniu mam się dowiadywać o losy swojego PWZ.
Tadam, tadam, „pani doktor”.
Nie mam jeszcze umowy o pracę. Szefostwo przebąkuje coś o założeniu przeze mnie działalności gospodarczej. Co w gruncie rzeczy pomogłoby mi zutylizować na-razie-wolne piątki i ogólnie dużą ilość wolnego czasu.
Da się wytrzymać 9 godzin przy fotelu, o ile pracuje się bez świadomości tłumu pacjentów bólowych w poczekalni. No i ma się jakąś godzinę przerwy w środku.
Kupiłam sobie karnet na basen, wczoraj doskonaliłam pływanie bez „wspomagaczy” i całkiem nieźle mi szło. Na plecach to już w ogóle. Odkryłam, że nie trzeba leżeć na wodzie z rękami na boki, żeby dalej się unosić. 😉 Ogólnie koordynacja ręce-nogi wychodzi mi coraz lepiej, ale wszystko powolutku. Wprawdzie zapału do ćwiczenia na siłowni starczyło mi na trzy dni, to jednak pływanie i postępy w nim dają mi tyle satysfakcji, że szybko z tego nie zrezygnuję 🙂
A tak poza tym jestem *braindead*.