Kiedyś wcale nie używałam kremów do twarzy.
No dobra, przez rok łykania wysuszających wszystko piguł tak się łuszczyłam, że musiałam się zaopatrzyć w krem nawilżający. Ale dosyć szybko mi przeszło jego używanie. Stosowałam w chwilach kryzysu.
No i moja alergia na lateks na jednej ręce powoduje, że jest ona (ręka) wrażliwa też na zimno. Jeden dzień zaniedbań i prawą rękę mam jak wziętą od jakiejś zmizerniałej babci lat 80+. Babci, która w dodatku kogoś pobiła, bo grzbiet dłoni mam suchy i czerwony, zaś knykcie ślicznie i krwawo popękane. Używanie środka do dezynfekcji rąk w tej sytuacji jest wprost wybornym przeżyciem.
No ale dobra. To jeden krem. Najlepiej zwykła, niebieska Nivea. I to na rękę, a nie na twarz.
Ale na twarz też się zaczęło.
Najpierw kremik na noc. Ostatnio kremik też na dzień. Poza niebieską Niveą na łapkę mam jeszcze Niveę Soft. Wszystkie kremiki tak w ogóle produkcji Nivea.
Się kremikuję jak szalona.
Dobrze, że to nie kremy przeciwzmarszczkowe.
Aczkolwiek…
(PS.: Wpis nie jest sponsorowany)