Kategorie
Osobiste

Pierwsze jazdy

Wczoraj wybrałam się Nissanem do Dużego Miasta (niecałe 300 tys. mieszkańców 😉 ). Na kilku odcinkach trasy można legalnie rozwinąć prędkość 70 km/h. Będąc polskim kierowcą rozwinęłam nieco większą ;). Najbardziej mnie zmartwiło, że coś mi piszczało w drodze. Podejrzewam hamulce, bo przestawało przy hamowaniu. Po odbiorze i podczas jazd próbnych nic takiego się nie działo, ale doszłam do wniosku, że powodem pisków był dwudniowy postój w ogródku rodziców. W drodze powrotnej było znowu cicho i przytulnie, być może również dlatego, że odwoziłam Ł. do domu po seansie w kinie („Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz” – fajne, 8/10. Obok „Iron Man” i „Avengers” jeden z najlepszych filmów z cyklu Marvela. Tylko 3D absolutnie zbędne).

Niestety pod blokiem okazało się, że dłuższy dzióbek i dłuższy zadek Nissana w porównaniu ze Złomkiem odbija się na mojej umiejętności parkowania. Jak mam dużo miejsca, to nie ma problemu. Jak muszę stanąć między dwoma samochodami, to bez przynajmniej jednej korekty się nie obywa. No nic, pojeżdżę, poćwiczę, będzie lepiej.

W nagrodę dzisiaj kupiłam sobie w centrum handlowym nowe buty i regalik na filmy. Niniejszym kasa, o którą tata utargował z ceny wywoławczej Nissana, powoli się rozchodzi ;).

I to trochę niesprawiedliwe, że wszyscy mówią, że mam postawić flaszkę, a sama z tej flaszki nic nie upiję, bo prowadzę 😉

Kategorie
Osobiste

No to kupiony.

Myślałam, że wczoraj nie wysiedzę w pracy, ale po pokazaniu koleżankom ogłoszenia, z którego moje nowe kółeczka miały być kupione, zabrałam się do zabiegów. Dzień minął spokojnie, ostatni pacjent – bardzo mi na rękę – nie przyszedł. Koło 19 byliśmy już u sprzedawcy. Tata wcześniej utargował nieco z ceny i odprowadził samochód do stacji diagnostycznej, gdzie stwierdzono, że stan jest bardzo dobry i warto go kupić. Przeżyłam chwilę zakręcenia, bo myślałam, że torebkę zostawiłam w samochodzie taty, ale kiedy jej tam nie znalazłam, a byłam na 100% pewna, że miałam ją ze sobą, okazało się, że leżała na podłodze w mieszkaniu sprzedawcy. To był jedyny moment zgrzytu 😉

Umowa podpisana, pieniążki, kluczyki i dokumenty przekazane. Poprzedni właściciel cierpliwie odpowiedział na wszystkie pytania. Tata zrobił mi szybki kurs obsługi, konieczny do dostania się do mojego domu rodzinnego. Po czym wysiadł i poszedł do swojego auta.

Zostałam sama. Pierwszy raz za kółkiem tego samochodu. Wrzuciłam jedynkę, powoli ruszyłam. Na pierwszy rzut stwierdziłam, że będę się musiała przyzwyczaić do większego promienia skrętu i muszę wyczaić sprzęgło.

Kilka kilometrów dalej byłam już zakochana.

Wcześniej podchodziłam do tego „no fajny samochód, dobrze, że utrzymany, łojezu, jak ja ogarnę tę moc”, ale za kierownicą, w tej cichutkiej kabinie, z tą gładziutko chodzącą dźwignią zmiany biegów i kierownicą, z tym bezproblemowym wyprzedzaniem, z tą wysoką pozycją fotela, z automatyczną klimą…

Dojechałam do domu, weszłam, przywitałam się z mamą i rzekłam:

„Nie lubię tego słowa, ale nie umiem znaleźć innego określenia: jest zajebiście.”

Do mieszkania wróciłam Złomkiem, bo nowe wozidełko – no dobra, napiszę, że to Nissan – musi zostać ubezpieczone (AC), co stanie się dziś. Jutro – za pozwoleniem Rodziciela – Złomka zostawię pod domem i zacznę kursować moją nową, stalową miłością.

Kategorie
Osobiste

Zakupy…

Na początku roku była śpiewka, że nowy samochód kupię za rok, czyli na początku 2015.

Pod niezbyt subtelnym naciskiem ze strony Taty (któremu nie podoba się, że Złomek nie ma praktycznie żadnych systemów bezpieczeństwa poza hamulcami i pasami, nawet poduszek powietrznych) zmieniłam śpiewkę na „we wrześniu, zaoszczędzę więcej, będę po urlopach i chudym miesiącu sierpniu*, reszta kasy trzymanej na wyjazdy pójdzie do puli na samochód i będę wiedziała, ile jej konkretnie mam.” Naciski osłabły. Termin konkretniejszy był bardziej satysfakcjonujący. W kredyty i leasingi nie miałam ochoty się bawić. Komputer kupiłam na raty i to mi wystarczy. Wolę nieco powstrzymać swoje zapędy zakupowe, ale za to potem zapłacić wszystko od razu i mieć to z głowy.

(* dwa tygodnie urlopu w lipcu oznaczają połowę wypłaty za rzeczony lipiec, czyli sierpień musiałabym przeżyć na wspomnianej połowie wypłaty. Samozatrudnionemu nikt za urlop nie zapłaci. Jak mówiłam, chudy miesiąc. Zbieranie kasy na urlop = kasa na wyjazd i życie po powrocie)

Aż w zeszłą niedzielę pojechałam do domu rodzinnego, by uszczelnić dach Złomka. Rodziciel to załatwił, po czym stwierdził, że muszę intensywniej oszczędzać kasę, bo ze Złomka rzeczywiście robi się złomek. Rdza dość mocno podjada progi.

No i, niestety, naciski wróciły w postaci otrzymywanych codziennie emaili z listą interesujących ofert.

Rodziciel szukał samochodu pod kątem automatycznej skrzyni biegów (i paru innych rzeczy; tak czy siak, w pełni ufałam jego wyborom). To jednak oznaczało, że oferty pochodziły z dość dalekich zakątków kraju, bo lokalnie nie było praktycznie nic ciekawego. Dla Taty żaden problem zrobić sobie wycieczkę, prowadzić lubi i za kierownicą odpoczywa, ale na to potrzeba czasu, którego ja w tym tygodniu absolutnie nie mam.

W czasie poszukiwań kilkakrotnie sygnalizowałam, że automatyczna skrzynia dla mnie nie jest priorytetem. Owszem, to wygoda, fajnie i w ogóle, wszyscy w rodzinie mają automaty i są zachwyceni, ale dla mnie to był bonus, bo Złomek ma ręczną skrzynię i nawet przez cztery lata użytkowania nie udało mi się zajeździć sprzęgła.

No to dzisiaj rano padło pytanie w moją stronę „czy automat to priorytet?”. Bez wahania odparłam, że nie. Tym samym znacząco poszerzyłam możliwości znalezienia czegoś ciekawego.

Chwilę później otrzymałam smsa, czy mogę się w dniu dzisiejszym stawić w miasteczku obok na oględziny rzadko spotykanego egzemplarza pewnej japońskiej marki (dlatego nie podam tutaj ani marki, ani modelu 😛 ).

Stawiłam się.

Została zaliczona jazda próbna. Rodziciel (jako prowadzący – ja tylko wsiadłam za kierownicę, żeby stwierdzić, że wszystko wygląda fajnie i super wysoko się siedzi) po jeździe stwierdził, że jest fajnie. Samochód dobrze utrzymany, nie wydawał z siebie żadnych podejrzanych dźwięków.

Zaczęliśmy wyciągać kasę z bankomatów. Jutro najprawdopodobniej kupujemy. Znaczy ja kupuję.

Złomka posiadam oficjalnie na spółkę z Rodzicielem. Moje nowe wozidełko – cztery lata młodsze, z 65 tysiącami mniej przebiegu i dwukrotnie mocniejszym silnikiem – będzie wyłącznie moje.

Jak ja jutro w pracy wytrzymam?

Kategorie
Osobiste

Sobota, 11:40

Miałam dzisiaj jechać do rodziców uszczelniać dach mojego Złomka, ale stwierdziłam, że mi się nie chce i pojadę jutro.

(antena przy próbie odkręcenia przed myciem w myjni została nieco odgięta, nieszczelność między podstawą anteny a dachem samochodu objawiła się na razie raz w postaci kapania wody z lampki sufitowej)

No to jest 11:40, sobota, wolne, a ja siedzę jeszcze w piżamie, grzebię w blogu (wkurza mnie to, że nie jestem w stanie ustawić języka polskiego), piszę informacje o sobie, myślę o tym, że trzeba by było przenieść kolejne posty ze starego bloga, a tak w ogóle to miałam w planach dobrać się wreszcie do kilku filmów na BR i dodatków do nich.

I zimno mi w stópki. Bo nie noszę kapci.

Dzień dobry 🙂

Kategorie
Osobiste

Gotowanie dla jednego

Mieszkając z rodzicami gotowałam tylko wtedy, gdy rodzice wyjechali na dłużej. Na studiach nieco częściej, ale zazwyczaj było to odsmażanie lub odgrzewanie dań gotowych i/lub mrożonych. Po wyprowadzce z domu trzeba wykazać się nieco większą inwencją twórczą… Chociaż to też niekoniecznie.

W zamrażalniku mam zawsze kilka kawałków mięsa (kawałki kurczaka, plastry schabu albo karkówki), opakowanie frytek, pierogi z mięsem, jedną lub dwie torebki warzyw na zupę, czasem jakiś makaron w sosie (Lidl jako źródło tego typu dań absolutnie rządzi) albo warzywa na patelnię.

Jakiś czas temu po robieniu potrawki z kurczaka (nagle mnie wzięło na to danie weselno-stołówkowe; prawie 2 godziny pracy, ze cztery garnki brudne, a obiad na 4 dni) zostało mi pół litra bulionu, przelałam go do pojemnika próżniowego i też zamroziłam. Wczoraj ten bulion, po rozmrożeniu na małym ogniu i dodaniu łyżki koncentratu pomidorowego, trochę ziół prowansalskich, pieprzu i świeżo ugotowanego makaronu rosołowego stał się całkiem zjadliwą pomidorówką. Dzisiaj dojadałam resztki.

Robienie surówek czy sałatek to też liczenie się z jedzeniem ich przez kilka dni pod rząd.

Nie wiem jeszcze, co zjem jutro. Skończę o 14, więc liczę się z wpadem po drodze do Biedronki po jakiś filet rybny, żeby obiad był gotowy w miarę szybko. Następny obiad będzie w piątek i potem w weekend, więc przydałoby się zrobić coś na kilka dni od razu.

Nie mam inwencji twórczej. Nawet w pisaniu poza blogiem trzymam się cudzych pomysłów. Obiady „mamusine” to nie są. Wystarczą, żeby dobrze się czuć, nie chudnąć i nie tyć. Po półtora roku mieszkania i żywienia się samodzielnie nadal uważam, że gotuję – i piekę – kiepsko. Również dlatego, że nie chcę kupować nie wiadomo, ile składników, skoro wiem, że jest spora szansa, że niewykorzystane coś zdąży się zepsuć, zanim po to znowu sięgnę.

Nic dziwnego, że samotnikom gotować się po prostu nie chce.

Kategorie
Osobiste

Buu.

Okazjonalne ciśnienie tętnicze 100/60 przy typowym 130/70 ma niezbyt przyjemne konsekwencje.

Co jest smutne, takie spadki coraz częściej mi się zdarzają… Albo po prostu teraz o nich wiem, skoro często mierzę sobie ciśnienie…

Niech mnie ktoś psytuli…

Kategorie
Osobiste

Majówka zaplanowana

Wzięte trzy dni wolnego z pierwszej pracy (koniec kwietnia).

Najpierw dwa dni będą mnie rozpieszczać w hotelu ze SPA niedaleko Ostródy, potem kolejne dwa dni będę się włóczyć po Warszawie.

Po czym 2 maja muszę iść do pracy – o ile dojadę żywa moim Złomkiem (który bardzo dobrze sobie radzi jak na 11-letniego „mikrusa”, Złomkiem jest nazwany tylko ze względu na coraz bardziej zaawansowany wiek i rdzę podjadającą róg klapy bagażnika) ze wspomnianej Warszawy do domu (400 kilometrów, dla mnie to odległość szokująca), weekend znowu wolny, ale w domu.

Nie mogę się doczekać 🙂

Niektórzy sobie lecą w ciepłe kraje albo na piwo do Londynu, ja do tego muszę jeszcze dojrzeć i nie planować wymiany samochodu jesienią (albo później).

Kategorie
Osobiste

Gdybym pisała książkę #2

„… Czasami miło było nie włączyć komputera zaraz po wstaniu z łóżka. Można było wtedy – zwłaszcza, jeśli był weekend – spokojnie zjeść śniadanie, wypić herbatę, dokończyć książkę, która od miesięcy leżała na półce niczym wyrzut sumienia. Można było posłuchać specyficznej ciszy w mieszkaniu. Niby cisza, a jednak szum samochodów na drodze krajowej, jakieś 100 metrów od okna, pomiaukiwanie kotów… Była to miła cisza. W domu rodzinnym nie do uzyskania. …”

Nope. Nic lepiej.

(miałam napisać więcej, ale wyleciało mi ze łba. Chodziłabym z dyktafonem, gdybym nie bała się potem usłyszeć własny głos.)

Kategorie
Osobiste

Gdybym pisała książkę…

„… środa zawsze była punktem „teraz to już z górki”. Krótka, spokojna, prywatna zmiana, potem pracowita popołudniówka w czwartek i praca do 22 w piątek, sobota jakimś cudem wolna. Po środzie czas do weekendu szybko mijał.

Wypiekany właśnie w maszynce do chleba chlebek był mile żółciutki i pachnący pizzą. Postanowiła przetestować nowy przepis i wrzuciła do formy składniki niekonwencjonalne w przypadku codziennego pieczywa, między innymi 400 mililitrów maślanki i łyżkę suszonej bazylii. Tak było w przepisie. Zawsze gotowała według przepisu, „na oko” robiła tylko jajecznicę i określała czas pieczenia w piekarniku. Gdyby w tym drugim wypadku trzymała się ściśle wskazówek, wszystko spaliłoby się na wiór.

Nie musiała dzisiaj sprzątać, chociaż środy były zazwyczaj dniem na porządki. Odkurzyła tylko i nastawiła jedno pranie.

Wróciła do książki, odłożonej kilka miesięcy temu. Trochę z obowiązku, bo przerwała czytanie ze względu na zmęczenie materiałem, ale szkoda tak „osierocić” książkę, skoro się jeszcze pamięta, o co w niej chodziło. Zdziwiła się, że powrót był tak lekki i przyjemny. Ciurkiem przeczytała ponad 50 stron, w rezultacie zostało jej nieco ponad 100 do końca 460-stronicowego tomiszcza. Pewnie doczyta przez weekend i zacznie coś nowego.

Żółciutki chlebek ze słodką papryką, oregano i bazylią stygł na kratce. Maszynka do chleba została pogłaskana z wdzięczności: z trudem wymęczyła prawie kilogram ciasta. K. przez chwilę zastanawiała się, czy nie będzie musiała jechać do marketu po nową, ale nie, nie tym razem.

K. ukroiła sobie dwie jeszcze ciepłe kromki. Jedną zjadła z posolonym nieco masłem, drugą z serkiem śmietankowym i kiełkami. Taka mała uczta, drobna przyjemność.

Włączyła sobie niedawno kupioną płytę One Republic. Jej ciche gniazdko wypełniły pełne optymizmu dźwięki…”

Dzięki Bogu nie piszę. Byłaby do kitu.

Kategorie
Osobiste

Starzeję się…

Kiedyś wcale nie używałam kremów do twarzy.

No dobra, przez rok łykania wysuszających wszystko piguł tak się łuszczyłam, że musiałam się zaopatrzyć w krem nawilżający. Ale dosyć szybko mi przeszło jego używanie. Stosowałam w chwilach kryzysu.

No i moja alergia na lateks na jednej ręce powoduje, że jest ona (ręka) wrażliwa też na zimno. Jeden dzień zaniedbań i prawą rękę mam jak wziętą od jakiejś zmizerniałej babci lat 80+. Babci, która w dodatku kogoś pobiła, bo grzbiet dłoni mam suchy i czerwony, zaś knykcie ślicznie i krwawo popękane. Używanie środka do dezynfekcji rąk w tej sytuacji jest wprost wybornym przeżyciem.

No ale dobra. To jeden krem. Najlepiej zwykła, niebieska Nivea. I to na rękę, a nie na twarz.

Ale na twarz też się zaczęło.

Najpierw kremik na noc. Ostatnio kremik też na dzień. Poza niebieską Niveą na łapkę mam jeszcze Niveę Soft. Wszystkie kremiki tak w ogóle produkcji Nivea.

Się kremikuję jak szalona.

Dobrze, że to nie kremy przeciwzmarszczkowe.

Aczkolwiek…

(PS.: Wpis nie jest sponsorowany)