Mam takiego jednego pacjenta. Pacjent kiedyś przyznał się do niegdysiejszych związków ze służbą zdrowia. Ogólnie wszystko sympatycznie, tylko zadaje niewygodną ilość profesjonalnych pytań. Oczywiście odpowiadam w ramach swojej przestarzałej wiedzy (uczymy się z podręczników, w których materiał ma dobre kilka(naście/dziesiąt) lat) i znikomego doświadczenia. Pacjent mnie łapie za słówka i świetnie wyczuwa wszelkie ślady niepewności. Fakt, dzisiaj na nim zarobiłam trochę kasy, ale na wyjście wpisałam do karty wszelkie ostrzeżenia o możliwych komplikacjach i kazałam mu podpisać.
W ogóle bywam wredna. Raz wcisnęła się do mnie ciocia znajomego znajomej, z prośbą o wykonanie dużej odbudowy tu i teraz. Pacjentki nie bolało, tylko przeszkadzało. Na poczekalni zalegający tłum. Włączyłam wredotę polaną melasą i kazałam się zapisać na wizytę (poszłam o tyle na rękę, że ją wpisałam w normalne miejsce w grafiku, zamiast kazać jej dzwonić na rejestrację ogólną), tłumacząc się brakiem czasu, którego naprawdę nie miałam. Oczywiście tłumaczenie musiałam powtórzyć ze trzy razy, zanim pacjentka nie odpuściła.
Z drugiej strony dzisiaj wykończyłam dwa leczenia kanałowe mleczaków, z założeniem plomby włącznie. I święty spokój.
Ponadto dzisiaj testowałam nawigację GPS w komórce. Ściągnęłam sobie taką, że nie muszę mieć włączonego transferu danych (WAP), żeby mapy działały. Po nieudanych testach w piątek (zamiast wg nawigacji jechałam na pamięć zgodnie z tym, co wcześniej widziałam na Mapach Google i prawie udało mi się zabłądzić, bo telefon w ogóle nie złapał sygnału z satelity) trochę z nią wczoraj walczyłam, aż w końcu przekonałam się, że żeby telefon złapał sygnał GPS, muszę wystawić rękę za okno ;). Dzisiejsze testy w samochodzie wyszły śpiewająco, choć na wszystkich sprawdzanych odcinkach (dom – praca, praca – miasto, miasto – dom) jechałam niezgodnie z tym, co mi pani proponowała (mam swoje upatrzone, pod kilkoma względami lepsze trasy). Ale szybko się domyślała, o co mi chodzi, więc ogólnie wynik jest niezły. Tylko porządnego uchwytu nie mam. Mam mniej porządny, ale przyklejany do deski rozdzielczej, więc trochę z boku (wolałabym taki z przyssawką do szyby) i „łapka” trzymająca telefon naciska na przycisk do robienia zdjęć, więc mi się fotki cykały na wybojach. 😉
A GPS mi się w Krakowie przyda. Jest tryb spacerowy, więc może się przysłużyć podczas wędrówek na nóżkach.
Tak jeszcze z wiadomości dzisiejszych, korzystając z konieczności wykupienia Strasznych Leków zaopatrzyłam się w rzeczy, których mi ostatnio bardzo brakowało: szampon do włosów suchych, Nutella (do gofrów) i soczek malinowy (do piwa). Ogólnie pełna szczęśliwość.
Wyjazd za 4 dni.
Squee! 😀