Rano „dyskomfort”. Potem wymioty. Telefon do przychodni z prośbą o przepisanie moich 8 czy 9 pacjentów na inne dni z przedłużeniem czasu pracy. Cały dzień w łóżku, spora część tego przespana i ciągłe myśli, czy będzie mi się chciało jutro jechać do Gdańska po PWZ.
Tata przeziębiony, mama osłabiona, wyjeżdżają jutro, ale nie będę siedzieć sama w domu, całe szczęście. Tylko nie wiem, jak się opieka nade mną skończy dla opiekuna. Rotawirusem zaraża się podobno przez tydzień.
Ach, gdzie te czasy, kiedy można było zostać w domu bez wyrzutów sumienia. Gdzie czasy „wagarów kontrolowanych”, z oficjalnym wyjaśnieniem, że się nie nauczyłam na sprawdzian z chemii (przekazanym przez matulę polonistkę mojej dalekiej cioci chemiczce). Na kwejkach i Demotywatorach co chwilę pojawiają się obrazki „na co mi to i tamto”, ale tak naprawdę im dalej w edukację, tym bardziej się tęskni do dawnej beztroski.
Nie chce mi się myśleć… *braindead* to chyba permanentny stan mojego umysłu.