Prawdopodobnie. Znając siebie nie zdziwiłabym się, gdyby mnie wzięło na pisanie notki też jutro. Być może będę też pisać nocie emailem podczas wyjazdowej części urlopu: komputer zostaje w domu, ale bardzo lubię swój telefon i mam zamiar z niego korzystać. Nocie tak wysłane będą wyglądały paskudnie (testowałam, nie można robić akapitów), ale może nie poobgryzacie sobie paznokci z nerwów, cóż też się ze mną dzieje.
Powracając do wtorkowego stwierdzenia, że przy leczeniu znajomych zawsze coś się rypnie: tym razem się nie rypnęło, co mnie niezmiernie cieszy. Pewnie z biegiem czasu nauczę się lepiej reagować na wieść o jakimś powikłaniu i rozróżniać takie, których dałoby się uniknąć od takich, na które nie miałam wpływu. Wtorkowe nerwy były w sumie niezależne ode mnie, ale dobrze, że skończyło się na niczym.
Model z zębami wzięłam i zdążyłam go nawet troszkę oszlifować. Oczywiście na żywym pacjencie będzie to wyglądało nieco inaczej, ale ogólnie wychodzi na to, że to kurna ciężka robota jest. Autentycznie, na studiach tego nie robiłam. A chciałabym wszelkie tego typu sprawy „zaliczyć” na stażu, bo potem nie będzie tłumaczenia, że nie umiem.
Czekam na wypłatę. I „motywator”. Jutro wieczorem wyjazd. Zaczęłam się pakować.
Nocia pisana w ratach, bo po powrocie z pracy mózg mi się wyłączył. Teraz też najwyraźniej działa na połowie obrotów…
Dobranoc.