Ja tak, wbrew pozorom.
Ostatnio wyszło na to, że odwiedzanie (chorej) rodziny nie wychodzi mi na zdrowie, bo jak mną zaczęło telepać w nocy z czwartku na tak dzisiaj jestem na dobrej drodze do przesiedzenia całego dnia w piżamie (i bez wyrzutów sumienia).
Piątek praktycznie cały przespałam. Rano zapisałam się do onkologa (co wiązało się ze zwleczeniem się z wyra po szóstej), wykupiłam własnoręcznie wypisaną receptę na Duomox (ratował życie mojej rodzinie, dla mnie będzie chyba na zapas), wróciłam do mieszkania i padłam z powrotem na wyro. Ostrzegłam wybierającego się do mnie MM, że będę skomleć, zrzędzić i spać, ale i tak przyjechał, pomył mi naczynia i poczytał komiks. Nawet obiadu nie dostał, wredna ja. Nie miałam (i nadal nie mam) apetytu, a łeb mi napitalał przy każdej zmianie pozycji (bardzo sympatyczne jest to pulsowanie w okolicy zatok czołowych).
Dzisiaj czuję się o tyle lepiej, że zamiast łba z samego rana bolało mnie całe ciało. Mam katar i trochę kaszlę. Antybiotyku nie biorę – najwyraźniej ciepełko, łóżeczko i święty spokój to rzeczywiście najlepsze lekarstwa w takich przypadkach. Albo zaraziłam się nie od rodziny, tylko gdzie indziej, co też jest możliwe.
Od 21 stycznia zaczynam karierę w edukacji. Nie mam jeszcze podpisanej żadnej umowy, ale powinnam zacząć się przygotowywać merytorycznie.
A co u Was? Jak się zaczął ten nowy rok?