Jak na sumienną dentystkę przystało, dziś po raz pierwszy od roku usiadłam „po drugiej stronie wiertła”, u jednego z panów z naszej lekarskiej obsady. Oczywiście denerwowałam się już kilka dni temu, nie wiem, czemu. Może tym, że niniejszym dołączam do reszty rodziny, która zdradziła naszego dentystę ;). Pan doktor ząbki mi dokładnie przejrzał, znalazł jeden ubytek do zrobienia teraz i dwa do obserwacji. Jak oświadczyłam, że chcę znieczulenie, zaczęli się ze mnie śmiać, ale je dostałam :). Ogólnie miałam „full serwis”: ubytek opracowany i wypełniony porządnym kompozytem, do tego skaling tej odrobinki kamienia, która zdążyła mi się osadzić przez ostatnie chyba 3 lata ( :> ), plus piaskowanie, po którym nie powinnam pić herbaty do jutra rana. Za późno.
Znieczulenie zeszło, wszystko cacy, nic nie zapłaciłam, ogólnie jest fajnie. Zazwyczaj moje wypady do dentysty kończyły się cyklem trzech wizyt, ze zrobionymi dwoma zębami na każdej i ok. 150 zł mniej w portfelu. Najwyraźniej, ekhem, higiena mi się poprawiła ;). Chyba czasami dobrze, żeby sobie przypomnieć, co przechodzą pacjenci na fotelu. Np. mój dentysta praktycznie zawsze używał turbiny (bardzo szybkiej wiertarki), nawet w dość głębokich ubytkach. Tym razem poczułam na sobie efekt działania kątnicy (nieco wolniejszej) i wiertła różyczkowego.
Ogólnie sumienie uspokojone. Kolejna kontrola pod koniec stażu ;).