Kategorie
Archiwalne Osobiste

Służba zdrowia

Duomox się skończył. Rodzice wrócili z wyjazdu i zgodnie orzekli (choć niepotrzebnie, bo sama na to wcześniej wpadłam), że mam się zgłosić do lekarza. Kaszelek mam doprawdy bardzo… nie malowniczy, bo suchy, ale dźwięczny (o! Ładne określenie) i wybitnie wkurzający. No to rano telefon do firmy, czy jest szansa na otrzymanie jeszcze dziś dowodu ubezpieczenia. Jest. Rodziciel z samego rana zarejestrował mnie do lekarza, wizyta wypadła na po 11 (a ja do pracy na 12). No nic. Kurs do pracy, odebranie „legitymacji”, poinformowanie asystentek, że przynajmniej dwóch pierwszych pacjentów należałoby odwołać.

Do gabinetu lekarskiego (moją lekarz rodzinną jest matka kolegi z licealnej klasy, który po przejściach znalazł się w końcu na medycynie i jest obecnie na IV roku, jak się dowiedziałam) weszłam nawet punktualnie. Pani doktor poznała mnie po nazwisku (moja mama też do niej chodzi). Była zaskoczona, że już pracuję („Ale to zleciało”). Zostałam wysłuchana (wywiad), osłuchana (stetoskopem), obejrzana (gardziełko), otrzymałam receptę i zwolnienie na tydzień (które ma się nijak do mojej konieczności wyjazdu do Gdańska w poniedziałek i ale przynajmniej nie wykaszlę sobie płuc przy leczeniu kolejnej zgorzeli miazgi). Na koniec pani doktor wpisała u góry mojej karty „Sł. zdrowia” i przy podkreślaniu tego podwójną linią stwierdziła „Witamy w naszych szeregach”.

Niniejszym czeka mnie kilka – tym razem legalnych – dni opierniczania się.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *