Sylwester miałam bardzo udany, dziękuję. Ponieważ wolna chata u mnie równa się maraton filmowy, tym razem również zaliczyliśmy z Mężczyzną kilka filmów, w tym na jeden pojechaliśmy do kina – na „Sherlock Holmes i gra cieni”.
Kilka akapitów o tym filmie ;). Po pierwsze, akcji jest więcej niż w pierwszym filmie. Po drugie, specyficzna dla Ritchiego dynamika zdjęć (dużo fast-forwardów i zwolnionego tempa) w scenie ucieczki przez las (widocznej w trailerach) wywołała u mnie szczękopad – brawa za realizację. Po trzecie, chemia między Robertem a Judem pozostała bez zmian. Fajnie rozwinięto postać Mary. Hans Zimmer zaprezentował trochę nowej muzyki, choć motywy ze ścieżki dźwiękowej do pierwszego „Sherlocka Holmesa” też się powtórzyły. Ogólnie kupa akcji, trochę dramatyzmu (główny bohater wpakował się w znacznie większe tarapaty, niż te w pierwszym filmie), mnóstwo scen humorystycznych, ogólnie fajne kino.
Ale jest jedno ale, zresztą zawarte w poprzednim akapicie. Trochę za dużo scen humorystycznych i za często wpadających w farsę. To był główny minus wskazany przez Mojego Mężczyznę, zepsuło mu to seans. Owszem, można tłumaczyć, że zmagania Sherlocka z kucykiem i swoboda bycia Mycrofta miały nieco zrównoważyć dość poważną tematykę filmu (próby powstrzymania wybuchu wojny), ale moim zdaniem nieco przesadzono.
Jak się ten film ma do książek i drugiej serii serialu BBC, która zresztą startuje w UK za jakieś 15 minut? W tym filmie były może trzy motywy zgodne z opowiadaniami Doyle’a. Działania Moriarty’ego (który jednak w książkach był Złym mniejszego kalibru w porównaniu z tym filmowym), obecność pułkownika Morana i miejsce, gdzie odbyła się ostateczna potyczka Sherlocka z Moriartym (za to ostatnie duży plus, bo mi momentalnie ciśnienie wzrosło). Ale OK, tego filmu się nie ogląda dla zgodności z książkami, tylko dla akcji. A tej było, jak pisałam, sporo.
Mimo przefarsowienia (nie ma dowcipów o rzyganiu, jest tylko jedna, nieodpowiednia osoba, którą rozebrano do rosołu. Nie to ciało na takie widoki 😉 ) film jest moim zdaniem naprawdę fajny i warto wybrać się do kina, jak już się w nim oficjalnie, a nie przedpremierowo, znajdzie :).
Co do reszty Sylwestra, to ogólnie obejrzeliśmy jeszcze jeden film, wypiliśmy po dwa drinki i po jednym kieliszku szampana, dużo czasu przegadaliśmy i ogólnie było spokojnie i miło.
A jutro znowu do pracy. Swój niecny plan założenia działalności niestety zacznę wprowadzać w życie dopiero od następnego wtorku.