Rodzince się nie przyznałam, ale oni i tak nie czytają tego bloga.
Wczoraj wybrałam się na przeglądzik do naszego starego dentysty. Wybór średnio logiczny, jako że ostatnie dwa przeglądy miałam u kolegi z pracy, a jeden ząb usuwał mi szef, ale stwierdziłam, że się stęskniłam, pożyczyłam od Rodzicielki nawigację GPS i pod pretekstem „spotkania ze znajomym” śmignęłam autkiem 40 km w jedną stronę.
Pan doktor znalazł mi dwa ząbki do leczenia (dwie górne ósemki) i troszeczkę kamienia na siekaczach. Przy okazji śmiał się, że dolne siekacze mam pochylone w prawo „jakby po pijaku”. Przy okazji dowiedziałam się, jaki materiał będę miała założony (z nazwą handlową włącznie) i dlaczego. Poza tym stwierdzono, że „chyba czuję ten zawód”, co zabrzmiało bardzo pozytywnie. Pogadaliśmy chwilę o protetyce, umówiłam się na wizytę i śmignęłam z powrotem do domciu, prowadzona przez miłego pana, który się co chwilę martwił, że za szybko jadę ;).
W zębach, które czasami dają znać leciutkim ćmieniem, że są, nic nie znaleziono.
A mieszkanie w turystycznie popularnej okolicy potrafi być irytujące w godzinach szczytu przed długim weekendem i Euro ;).
Pojutrze wyjeżdżam na dwa tygodnie, zaopatrzona w kilka książek i dodatkowy limit transferu internetu w komórce. Pogoda zapowiada się średnia (ciekawe, czy coś wyjdzie z mojego kąpukąpu w jeziorku), ale mam zamiar się lenić tak, że powrót do pracy wywoła u mnie depresję.