Kategorie
Osobiste

Pańskie gardziełka

Moje dwa przejęte z mieszkaniem sierściuchy nie są karmione Whiskasem, tylko Puriną. Od czasu do czasu dostaje im się jakiś „smakołyk”, typu przeraźliwie droga puszka z mokrym żarciem, z zawartością mięsa większą, niż typowe dla tanich karm 4%.

Dzisiaj dostała im się karma „premium”. Po otwarciu puszki moim oczom ukazały się dwie połówki małego jajka, otoczone obiecaną rybą. Ja pierniczę, w życiu jajek przepiórczych nie jadłam, a wrzuca się je do kociej karmy.

Kisiel jest stworem wybrednym. Mrówka nie. Nie zje może wszystkiego, ale lubi żebrać i nie pogardzi chrząstką z gotowanej nóżki kurczaka. Na kurczaczku zazwyczaj robię sobie zupę.

Jajeczkiem jaśniepaństwo wzgardziło zgodnie. Mrówka wyjadła samo żółtko, białko wyrzuciwszy z miski na podłogę, Kisiel w ogóle olał to dziwne coś. Wylizał z miski najpierw sos, potem zjadł rybę, jajko zostało.

Tak to z kotami bywa. Można kupować puszki Animondy (jedne z lepszych karm), ale kotom najbardziej będą się uszy trzęsły na nieszczęsnym Whiskasie. Jak u ludzi. Przecież niezdrowy fastfood wchodzi najłatwiej.

(z mniej smacznych szczegółów: jedno dobre, że zjadły swój „smakołyk” powoli. Wciągnięta hurtem zawartość miski często wraca na światło dzienne tą samą drogą)

PS.: Zimno mi. Biurko pod oknem to momentami średni pomysł.

Kategorie
Osobiste

Blue Monday

Coś w tym chyba jest.

Dzisiaj jest podobno najbardziej depresyjny dzień w roku. Szkoda, że to tydzień po trzynastym, ale jednak. Dwa poniedziałki pod rząd przynajmniej częściowo do dupy. Tamten się przynajmniej miło skończył.

Prawie zaspałam do pracy. Po drodze zawiozłam do niej jedną z moich współpracownic, której samochód nie ruszył.

W pracy było spokojnie. Fałszywy sygnał.

Pojechałam do Gdyni (25 km w jedną stronę) celem kontynuacji odzyskiwania swojej kasy z funduszu oszczędnościowego (raz już byłam, dostałam długi formularz do wypełnienia). Rodziciel niedawno przeżył prawdziwą mękę, usiłując dokonać tego samego. W infolinii firmy prowadzącej fundusz niegdyś polecono mi udać się do oddziału banku, w którym mam konto, do którego ów fundusz był „przypięty”. No to poszłam. Dzisiaj – kiedy miałam oddać do wysyłki otrzymany formularz – kazano mi przyjść za godzinę. Po godzinie kazano mi pójść do innego oddziału, bo oni nie mogą tego wysłać i czemu dostałam tak długi formularz? W drugim oddziale mi powiedziano, że mogę to załatwić w dwie minuty przez internet. W domu się okazało, że wcale nie mogę i muszę iść do oddziału.

Co oznacza kolejną wyprawę do Gdyni, bo w oddziale w moim mieście zamieszkania nikt tego nawet kijaszkiem z daleka nie chce dotknąć.

Niniejszym zaraz trafi mnie szlag.

Jutro cały dzień w pracy.

Żałuję, że nie mam wanny.

Kategorie
Osobiste Praca

Poniedziałek, trzynastego.

Ser żółty mi się zepsuł. Bez sera żółtego nie jestem w stanie żyć. Ser żółty na chlebie, majonezie i posmarowany keczupem to moja podstawa żywieniowa. No ale się zepsuł. Zjadłam pół kromki chleba zamiast całej (te pół, na którym nie miałam sera).

Kot rzygnął na podłogę.

Podczas mojego wrzucania postów nie tutaj, został wyłączony prąd.

Ponieważ było ciemno, wlazłam oskarpetkowaną nogą we wspomniane, kocie rzygi.

Wyszłam za późno z mieszkania. Musiałam wszak przebrać skarpetki i zetrzeć kocie rzygi z podłogi.

Śmieciara zastawiła mi wyjazd z parkingu. Kierowca po otrzymaniu sygnału, że ma się ruszyć, czekał sobie jeszcze kilka minutek, zanim to uczynił. Wśród śmieciarzy będą krążyć legendy o przeklinającej („żesz w mordę kopany” i „no k***a mać, rusz się!” pod nosem lub w zamkniętej kabinie samochodu, ale krzykiem, więc pewnie słyszalnie w jakimś stopniu) kierowniczce Złomka.

Od rana napitalał mnie łeb. Dwie piguły Apapu nie pomogły. W środku dnia okazało się, że zwyczajnie mam za niskie ciśnienie. Mimo wypicia na przerwie porządnej kawy z ekspresu, ból nie przeszedł do końca.

Ale pacjenci się zachowywali porządnie. Wszystkie ekstrakcje ząbków (były trzy) przeszły wprawdzie z mocowaniem się, ale bez powikłań. Nawet usuwanie trzykorzeniowej, górnej czwórki.

I pan placowy na stacji benzynowej umył mi wszystkie szyby w Złomku, jak płaciłam za tankowanie w drodze z pracy do domu.

Teraz tylko muszę dokończyć trzecią serię „Sherlocka”, przeżyć to i można zbierać siły na kolejne 10 godzin w pracy jutro.

Kategorie
Praca

Dziecięcia mądrzejsze od rodziców

Dziecię płci męskiej, lat 8. Opuchło. Podobno pierwszy raz na fotelu (jak słyszę coś takiego, to mi się lampka ostrzegająca przed gruzem włącza).

Mamusia zadbana, dobrze ubrana, ładny makijaż. Dziecię też zadbane, z wyjątkiem tej nieco późnej inicjacji dentystycznej.

Dzieci generalnie leczyć nie lubię ze względu na ich nieprzewidywalność. Zazwyczaj zaczynam tak samo, dziecię siada, ja siadam, zakładam rękawiczki i maseczkę, podnoszę fotel. Włączam lampę, chwytam lusterko, pokazuję dziecięciu, informuję, że obejrzę sobie ząbki. Często ten etap jest wyznacznikiem dalszej współpracy – jeśli pacjent od razu zacznie protestować, to lekko nie będzie. Ale nie zawsze, pozory mylą. Tym razem uzyskuję pełen widok mieszanego – mleczno-stałego – garnituru uzębienia.

Znajduję sprawcę opuchlizny. Mleczak z dziurą. Chwytam badyla (zgłębnik), grzebię trochę w dziurze, pytam, czy dokuczam. Nie dokuczam. Wypływa trochę ropy. Opisując czynności montuję wiertło na turbinie, informuję, że będzie „piszczeć, dmuchać, lać wodą i wyganiać brudy z zęba”, prezentuję owo piszczenie i lanie wodą, pokazuję ślinociąg, który tę powódź z buzi będzie wyciągał, proszę o szerokie otwarcie paszczy.

Poszerzenie dziury przebiega bez zbędnych efektów dźwiękowych i innych specjalnych. Wypływa trochę więcej ropy. Na pytanie asystentki dziecię potwierdza, że jest lepiej. Umawiamy się na ekstrakcję za kilka dni.

Na koniec wizyty okazuje się, że to dziecię chciało przyjść do dentysty. Mamusia by sobie darowała, skoro ropa zaczęła schodzić.

Mamusia wyraźnie bardziej spanikowana od dziecięcia, który podszedł do całej sprawy z dziecięcą ciekawością i niczym więcej. Owszem, mama musiała być blisko, ale nie trzeba go było nawet za rękę trzymać.

Zalecenia dostali oboje – mama ode mnie, dziecię od asystentki. Podobno do kwestii wydłubywania sobie z dziury resztek jedzenia podeszło bardzo poważnie.

Wszystko przebiegło fajnie, bez problemu, chociaż postawa mamuśki z łatwością mogła spowodować, że miałybyśmy zdarte bębenki bez względu na to, co bym dziecięciu robiła. No bo jak mama się boi, to pewnie jest strasznie. A nie było.

I mam nadzieję, że nie będzie.

Kategorie
Osobiste

Postanowienia noworoczne na 2014

1. dokończyć kilka zaczętych książek (m.in. „ości” Karpowicza, która w jednej gazecie miała niezłą recenzję, mnie zaczęła męczyć po kilku rozdziałach, a według Hołowni twórczość tego pana jest generalnie nużąca. Dzięki Ci, Szymonie. Poczułam się lepiej). I zacząć czytać oraz skończyć kolejne :). Kiedyś książki pożerałam. Teraz, niestety, nie mam się czym chwalić :(.

2. nauczyć się robić pierogi i opanować tę technikę w stopniu powtarzalnym i zadowalającym. U mnie w rodzinie nie ma pierogowej tradycji (poważnie! Na Wigilię nie ma ani śladu pierogów!), a to było jedno z moich głównych postanowień „co zrobię, jak będę miała własną kuchnię”.

3. przynajmniej zacząć uczyć się hiszpańskiego. Pierwsze materiały do nauki dostałam kilka lat temu, od tamtej pory leżą na półce, zupełnie nieruszone.

4. pojechać za granicę! Nie wiem, najechać znajomych mieszkających pod Helsinkami, zrobić wypad do Londynu, Pragi albo Lwowa. Nie mam pojęcia, pojechać gdziekolwiek na chociaż 2 dni, przywieźć jakieś durne pamiątki i zdjęcia, których nikt później nie obejrzy.

5. nie przytyć. Nie piszę, że schudnąć, bo znam siebie. Ale nie przytyć ponad normę wagi.

Życzę Wszystkim wszystkiego najlepszego w Nowym Roku. Aby spełniły się Wasze marzenia i byście mieli siłę i motywację do trzymania się swoich postanowień.

Kategorie
Osobiste

Astronomiczne wydarzenie roku

Kiedyś bardzo interesowałam się astronomią. Tak bardzo, że dzisiaj potrafię rozpoznać może trzy czy cztery gwiazdozbiory (z tradycyjnie wyznaczonych 88). Zainteresowanie obejmowało wyłącznie kwestie wizualne: astronomiczna część fizyki w szkole okazała się zupełnie niesatysfakcjonująca.

Tak czy siak, w listopadzie i grudniu miały być na niebie widoczne dwie komety: ISON i Lovejoy. Kometa fajna rzecz, miło byłoby popatrzeć i przypomnieć sobie o dawnej pasji. Jedna miała świecić w okolicach Wielkiego Wozu (jednego z gwiazdozbiorów, które jestem w stanie rozpoznać).

No i rok się kończy i jest problem.

Obie komety rozpieprzyły się o Słońce.

I tyle w temacie obserwacji.

PS. Wysłano z tabletu. Tego na korbkę.

Kategorie
Osobiste

Komu deserek?

2013-12-29 16.42.18

Ciastka francuskie na ciepło (kupione mrożone, wypieczone w piekarniku) z nadzieniem czekoladowym plus kawa z proszku.

Smacznego. 🙂

Kategorie
Osobiste

Automat!

Rodzice kupili mamie samochód, ośmioletniego, świetnie utrzymanego Nissana Note. Note ma większość najważniejszych bajerów, typu ABS, klimatyzacja i automatyczna skrzynia biegów.

Moje autko nie ma takich dobrodziejstw. U mnie nawet poduszki powietrzne zamieniono na elektrycznie sterowane, przednie szyby.

Ale chciałam się przejechać. Pojechałam z tatą, najpierw na miejscu pasażera. Zjechaliśmy w rzadziej uczęszczaną uliczkę i zrobiliśmy przesiadkę.

Przejechałam w sumie jakieś 2 kilometry. Pierwszy raz w życiu za kierownicą samochodu z automatyczną skrzynią biegów. Miałam ochotę usiąść na lewej nodze – jest absolutny zakaz robienia z nią czegokolwiek w okolicy pedałów. Rozpędziłam się bez większego problemu, pojechałam kawałek 70 km/h.

Fajnie było.

Byłam trochę spięta, w końcu samochód nie mój, większy od mojego, w dodatku przeżycie nowe. Ale pewnie po jakimś czasie bym się przyzwyczaiła i jak reszta członków mojej rodziny, nie chciałabym później wrócić do ręcznej skrzyni.

Na razie wajcha skrzyni biegów w moim złomku mi nie przeszkadza. Ale jeśli kiedyś będę miała zbędne 20 tysięcy złotych, to nie obrażę się za automat w „nowym” samochodzie…

Kategorie
Rozrywka

„Hobbit: Pustkowie Smauga”

Drużyna złożona trzynastu krasnoludów, hobbita i czarodzieja kontynuuje swoją podróż do Samotnej Góry. Po drodze muszą pokonać kilka przeszkód, jak wrogość Leśnych Elfów, orki i smoka…

„Kontynuują” to słowo klucz. Film zaczyna się od środka, mianowicie od razu od pościgu, przez co sprawia wrażenie bycia wyciętym bezpośrednio z większej całości. Można się tego spodziewać, skoro to środkowa część filmowej trylogii na podstawie jednej książki, ale jednak zabrakło mi wprowadzenia.

Co poza tym? Mówi się, że film jest nudny. Otóż, proszę państwa, nie jest. Coś się dzieje cały czas, z koniecznymi dla oddechu przerwami. Są pościgi, walki, strzelanie z łuku, trochę dramatyzmu i próba wprowadzenia międzyrasowego romansu.

Jest też smok, mówiący bardzo mi znajomym, głębokim, brytyjskim barytonem. Benedict Cumberbatch w wywiadach co chwilę powtarza, że nie tylko podkładał głos, ale też robił motion capture dla Smauga. Owszem, smok mimikę miał. Na ile udało się odwzorować ruchy reszty ciała aktora, tego nie wiem. Dowiem się z dodatków na BluRay (tym razem zaczekam na wersję rozszerzoną). Jako głos Nekromanty był mniej rozpoznawalny.

Zdjęcia? Zapierają dech w piersiach. 3D absolutnie nieprzydatne w scenach walk, ale pszczółki latające przed nosem były ciekawym doświadczeniem. Jak zwykle piękne krajobrazy Nowej Zelandii, scenerie dodające klimat niepokoju i zagrożenia.

Aktorsko? Nie trawię Evangeline Lilly w roli nieistniejącej w książce elfki Tauriel. Może to dlatego, że jej postać nie pochodzi z „wysokiego” rodu, pozostałe elfy we wcześniejszych filmach nosiły się i mówiły bardziej po królewsku, więc może to stąd ten problem. Następnym razem się poprawię.

Absolutnie genialny jest Martin Freeman. Musiałabym powtórzyć sobie pierwszy film, żeby porównać, ale mam wrażenie, że z czasem coraz lepiej czuł się w tej roli. Gesty, sposób wypowiadania kwestii, wyraz twarzy, spojrzenie – jeśli jest na ekranie, nawet z taką konkurencją, jaką jest ogromny smok, nie można odwracać od niego wzroku, bo a nuż widelec coś się przegapi.

To nie jest wierna adaptacja książki. Część materiałów dodano z Silmarillionu i dodatków do „Powrotu króla” Tolkiena, część jest twórczością własną scenarzystów i reżysera. A wszystko po to, żeby ten dwuipółgodzinny film stanowił wypełniacz między początkiem historii, a jej końcem, bo właśnie największą rozpierduchę zostawiono na trzeci film.

I może z tego powodu z kina wyszłam z niedosytem. Niby fajnie, ale czegoś zabrakło.

7/10.

Kategorie
Osobiste

O kurde, zapomniałam

W Wigilię robota, w pierwsze święto do późna byłam poza domem, zatem wciąż siedząc w piżamce i mordując stronę

życzę Wam wszystkiego najlepszego 🙂